[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Przystawiłem do oczu lornetkę z noktowizorem i przyglądałem się wejściu do podziemi
kościoła.
Nagle ktoś zapukał do okna. Wszyscy podskoczyli zaskoczeni. Opuściłem szybę.
- Podkomisarz Biedronka - przedstawił się policjant salutując. - Nieznany osobnik, tak
jak pan zapowiadał, ubrany na czarno wszedł do podziemi... - policjant zerknął na zegarek -
pięćdziesiąt trzy sekundy temu.
- Dobrze, odczekajcie osiemdziesiąt dwie sekundy i wkraczajcie do akcji -
odpowiedziałem.
- Tak jest, osiemdziesiąt dwie sekundy - odpowiedział poważnie. Widocznie traktował
mnie jak jakiegoś policyjnego kacyka z Komendy Stołecznej i nie wyczuł kpiny w moim
głosie.
- Da radę przeliczyć? - Piotr zapytał szeptem.
Milczałem zajęty oględzinami terenu.
- Po co pan przygotował tę pułapkę? - odezwał się Marian. - Skąd pan wiedział, że
Pluvia tu przyjedzie?
- Rybka chwyciła przynętę - uśmiechnąłem się.
Zauważyłem, że z samochodów stojących w pobliżu okolicznych kamienic wyszło
kilka cieni i ruszyło w kierunku kościoła.
- Zaczekajcie w samochodzie! - rozkazałem pasażerom. - Stąd zobaczycie wszystko.
Wysiadłem z Rosynanta i dołączyłem do policyjnej grupy operacyjnej. Policjanci
wyjęli pistolety, mniej z potrzeby, a bardziej dla dodania sobie animuszu i podkreślenia
ważności akcji. Pierwszy z nich kopniakiem otworzył przymknięte drzwi i wskoczył do
środka. Za nim ruszyło jeszcze czterech. Stanąłem w progu i czekałem na rozwój sytuacji.
- Policja! Stać, nie ruszać się! - rozległy się krzyki skierowane w ciemność.
Odpowiedziała im cisza. Gdy zobaczyłem, że jeden z policjantów chce zapalić latarkę,
powstrzymałem go.
- Czekaj i słuchaj! - rozkazałem.
Policjanci jak jeden patrzyli na mnie pytająco. Zrobiłem dwa kroki do przodu i
zamknąłem za sobą drzwi. Od razu oprócz stęchlizny, zapachu starej piwnicy, kurzu, miału
węglowego poczułem też dezodoranty policjantów.
- Na przyszłość nie perfumujcie się przed operacją - pouczyłem ich. - Teraz słuchajcie
tego, co będę mówił. Nasłuchujcie kroków. W żadnym wypadku nie strzelajcie, gdy
usłyszycie krzyk kolegi, bo się powystrzelacie. Broń trzymać przy sobie. Wyciągnięte ręce
zostawcie sobie na strzelnicę.
Założyłem gogle noktowizyjne.
- Noir! - krzyknąłem. - Gra skończona. Poddaj się! Mam gogle noktowizyjne i prędzej
czy pózniej cię znajdę. Jeżeli zapalisz światło, żeby mnie oślepić, zostaniesz ostrzelany przez
policjantów. Połóż się twarzą do ziemi, rozłóż ręce dłońmi do góry i krzyknij, gdzie jesteś.
Odpowiedzią była cisza. W zielonkawej poświacie wizjera widziałem stosy starych
mebli i otwarte dwuskrzydłowe drzwi przed sobą. Przełączyłem podgląd na termowizję. W
tym pomieszczeniu nie było Pluvii. Ostrożnie stawiając kroki zakradłem się do drugiej sali,
znacznie większej. Była to niska krypta z dwoma rzędami filarów. Po obu stronach pod
ścianami w niszach piętrami leżały ułożone trumny. Część z nich była rozbita, parę rozpadło
się ze starości. Za drugim filarem z prawej strony zauważyłem nieznaczny ruch. To był
skulony, ubrany na czarno człowiek.
Z kieszeni wyjąłem znacznik laserowy i powiodłem nim po pomieszczeniu
zatrzymując go na podłodze, jak mniemałem u stóp Pluvii, żeby doskonale go widziała. Nagle
ów cień skoczył w moją stronę i uderzył mnie pięścią w twarz. Zatoczyłem się zamroczony.
Napastnika bardziej zaskoczyło to, że miałem gogle w mocnej metalowej osadzie.
Noir by pamiętał o goglach - pomyślałem.
Zrzuciłem sprzęt z głowy i zamarłem w bezruchu. Usłyszałem szelest ubrania.
Odskoczyłem. Obok mnie świsnęło ostrze, a na uchu poczułem ciepło. To była krew.
Przykucnąłem. Zaszurało piaskowe podłoże. Schylony wyprowadziłem do przodu cios nogą,
który trafił w kolano przeciwnika. Zasyczał z bólu i odruchowo chciał ugodzić nożem moją
nogę. Wiedziałem, że przez tę krótką chwilę jego uzbrojona ręka będzie przy ziemi i
uderzyłem pięścią w ciemność. Trafiłem wroga w twarz i poleciał do tyłu, uderzając głową w
stos trumien. Na oślep namacałem na ścianie kontakt i zapaliłem światło, uprzednio
zamykając oczy. Dzięki temu prostemu zabiegowi nie oślepłem, a zrenice, gdy uniosłem
powieki, błyskawicznie przestawiły się na pracę w nowych warunkach. Jakież było moje
zdziwienie, gdy ujrzałem gramolącego się z ziemi Wilczka z prostym sztyletem wojskowym
w dłoni.
- To ty?! - jego zdziwienie było chyba większe od mojego.
- Brać go! - krzyknąłem do policjantów. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl wyciskamy.pev.pl
Przystawiłem do oczu lornetkę z noktowizorem i przyglądałem się wejściu do podziemi
kościoła.
Nagle ktoś zapukał do okna. Wszyscy podskoczyli zaskoczeni. Opuściłem szybę.
- Podkomisarz Biedronka - przedstawił się policjant salutując. - Nieznany osobnik, tak
jak pan zapowiadał, ubrany na czarno wszedł do podziemi... - policjant zerknął na zegarek -
pięćdziesiąt trzy sekundy temu.
- Dobrze, odczekajcie osiemdziesiąt dwie sekundy i wkraczajcie do akcji -
odpowiedziałem.
- Tak jest, osiemdziesiąt dwie sekundy - odpowiedział poważnie. Widocznie traktował
mnie jak jakiegoś policyjnego kacyka z Komendy Stołecznej i nie wyczuł kpiny w moim
głosie.
- Da radę przeliczyć? - Piotr zapytał szeptem.
Milczałem zajęty oględzinami terenu.
- Po co pan przygotował tę pułapkę? - odezwał się Marian. - Skąd pan wiedział, że
Pluvia tu przyjedzie?
- Rybka chwyciła przynętę - uśmiechnąłem się.
Zauważyłem, że z samochodów stojących w pobliżu okolicznych kamienic wyszło
kilka cieni i ruszyło w kierunku kościoła.
- Zaczekajcie w samochodzie! - rozkazałem pasażerom. - Stąd zobaczycie wszystko.
Wysiadłem z Rosynanta i dołączyłem do policyjnej grupy operacyjnej. Policjanci
wyjęli pistolety, mniej z potrzeby, a bardziej dla dodania sobie animuszu i podkreślenia
ważności akcji. Pierwszy z nich kopniakiem otworzył przymknięte drzwi i wskoczył do
środka. Za nim ruszyło jeszcze czterech. Stanąłem w progu i czekałem na rozwój sytuacji.
- Policja! Stać, nie ruszać się! - rozległy się krzyki skierowane w ciemność.
Odpowiedziała im cisza. Gdy zobaczyłem, że jeden z policjantów chce zapalić latarkę,
powstrzymałem go.
- Czekaj i słuchaj! - rozkazałem.
Policjanci jak jeden patrzyli na mnie pytająco. Zrobiłem dwa kroki do przodu i
zamknąłem za sobą drzwi. Od razu oprócz stęchlizny, zapachu starej piwnicy, kurzu, miału
węglowego poczułem też dezodoranty policjantów.
- Na przyszłość nie perfumujcie się przed operacją - pouczyłem ich. - Teraz słuchajcie
tego, co będę mówił. Nasłuchujcie kroków. W żadnym wypadku nie strzelajcie, gdy
usłyszycie krzyk kolegi, bo się powystrzelacie. Broń trzymać przy sobie. Wyciągnięte ręce
zostawcie sobie na strzelnicę.
Założyłem gogle noktowizyjne.
- Noir! - krzyknąłem. - Gra skończona. Poddaj się! Mam gogle noktowizyjne i prędzej
czy pózniej cię znajdę. Jeżeli zapalisz światło, żeby mnie oślepić, zostaniesz ostrzelany przez
policjantów. Połóż się twarzą do ziemi, rozłóż ręce dłońmi do góry i krzyknij, gdzie jesteś.
Odpowiedzią była cisza. W zielonkawej poświacie wizjera widziałem stosy starych
mebli i otwarte dwuskrzydłowe drzwi przed sobą. Przełączyłem podgląd na termowizję. W
tym pomieszczeniu nie było Pluvii. Ostrożnie stawiając kroki zakradłem się do drugiej sali,
znacznie większej. Była to niska krypta z dwoma rzędami filarów. Po obu stronach pod
ścianami w niszach piętrami leżały ułożone trumny. Część z nich była rozbita, parę rozpadło
się ze starości. Za drugim filarem z prawej strony zauważyłem nieznaczny ruch. To był
skulony, ubrany na czarno człowiek.
Z kieszeni wyjąłem znacznik laserowy i powiodłem nim po pomieszczeniu
zatrzymując go na podłodze, jak mniemałem u stóp Pluvii, żeby doskonale go widziała. Nagle
ów cień skoczył w moją stronę i uderzył mnie pięścią w twarz. Zatoczyłem się zamroczony.
Napastnika bardziej zaskoczyło to, że miałem gogle w mocnej metalowej osadzie.
Noir by pamiętał o goglach - pomyślałem.
Zrzuciłem sprzęt z głowy i zamarłem w bezruchu. Usłyszałem szelest ubrania.
Odskoczyłem. Obok mnie świsnęło ostrze, a na uchu poczułem ciepło. To była krew.
Przykucnąłem. Zaszurało piaskowe podłoże. Schylony wyprowadziłem do przodu cios nogą,
który trafił w kolano przeciwnika. Zasyczał z bólu i odruchowo chciał ugodzić nożem moją
nogę. Wiedziałem, że przez tę krótką chwilę jego uzbrojona ręka będzie przy ziemi i
uderzyłem pięścią w ciemność. Trafiłem wroga w twarz i poleciał do tyłu, uderzając głową w
stos trumien. Na oślep namacałem na ścianie kontakt i zapaliłem światło, uprzednio
zamykając oczy. Dzięki temu prostemu zabiegowi nie oślepłem, a zrenice, gdy uniosłem
powieki, błyskawicznie przestawiły się na pracę w nowych warunkach. Jakież było moje
zdziwienie, gdy ujrzałem gramolącego się z ziemi Wilczka z prostym sztyletem wojskowym
w dłoni.
- To ty?! - jego zdziwienie było chyba większe od mojego.
- Brać go! - krzyknąłem do policjantów. [ Pobierz całość w formacie PDF ]