[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pozostawione przez niechlujnych i nieodpowiedzialnych turystów ślady po obozowisku na
pobliskiej polance - popiół ogniska i śmieci. Widok, niestety, częsty w Polsce. Tam właśnie
znalazłem kawałek szkła i z powrotem pognałem na swoje stanowisko obserwacyjne na
północnym brzegu. Wspiąłem się na wzniesienie i znalazłem dogodne i nasłonecznione
miejsce obserwacyjne. Kawałkiem szkła wykradłem słońcu kilka promieni i posłałem je
szybkim refleksem wprost na Dankę. Najpierw ją oślepiłem, ale zaraz kobieta zaczęła machać
do mnie ręką.
Niedobrze! Co ona najlepszego robi? - pomyślałem.
Odruchowo przykucnąłem, aby nie zauważyli mnie Muszkieterowie zainteresowani
owym zajączkiem . Danka chyba się zreflektowała w czym rzecz, bo przestała do mnie
machać, ale mężczyzni obejrzeli się na wyspę. Pewnie zauważyli, że kobieta machała do
kogoś ukrytego za ich plecami. Wy węszą podstęp! Zszedłem niżej i wychyliłem się ostrożnie
z gęstwiny krzaków. I oto, ku swojemu zdziwieniu, ujrzałem Muszkieterów, którzy opuścili
już jacht i szli wodą po pas w kierunku Danki, machali do niej rękami i coś tam wykrzykiwali.
Zrozumiałem wreszcie, że Danka odruchowo pomachała mi, a Muszkieterowie odebrali to
jako zachętę kobiety do pogadania.
- Hej, proszę pani! Jak pani ma na imię?
- A wy jak się nazywacie? - krzyczała Danka.
- Antoś, Portoś i Wulgaris!
- Jak ślicznie!
- A pani?
- Podejdzcie, to wam powiem!
- Czy my się przypadkiem nie znamy?
- Możliwe.
- Trzyma pani z tym Bibliotekarzem! - wołali.
- Jemu tak tylko się wydaje! Jestem wolna i mogę robić co chcę. On zabrania mi nawet
opalać się w stroju topless?!
- Nie może być? - dziwili się i chichotali. - My byśmy nie zabronili!
- Macie dobre serca!
- Oj tak, serca mamy dobre!
Danka grała na całego, trochę zbyt odważnie, ociupinkę nienaturalnie, gdyż każda
normalna kobieta przestraszyłaby się tych trzech łobuzów, ale Muszkieterzy nie byli
podejrzliwi.
To był sygnał do działania. Szybko znalazłem dogodne miejsce do opuszczenia wyspy
na wysokości kotwiczącego D Artagnana i bez trudu przepłynąłem dystans dzielący mnie
od ich łajby.
- Pani przypłynie do nas! - krzyczeli Muszkieterowie.
- A co, nie umiecie pływać?
- Umiemy!
- To chodzcie do mnie, chłopaki!
- Tam dalej jest głębiej, a z piwem nie możemy płynąć.
- Jaka szkoda.
- Jedno piwko mamy dla pani!
Ich głosy sukcesywnie oddalały się, stawały się coraz cichsze. Okazja do splądrowania
ich jachtu była wyśmienita. Wdrapałem się na niego bez trudu i zostawiając na pokładzie
mokre plamy, szybko wszedłem do mesy, w której spodziewałem się zastać moje książki.
Muszkieterowie byli już całkowicie pochłonięci rozmową z Danka, słyszałem ich rechot i
tubalne głosy, więc miałem czas. Danka także nie oszczędzała się w nowej roli i wzorowo
piszczała, a to z zachwytu, a to z jakiegoś innego powodu.
Książki leżały porozrzucane na łóżku wśród części garderoby i innych szpargałów.
Niestety, wśród nich nie było starej księgi. Nie było i już! Tego nie przewidziałem. Czyżby
ukryli ją w jakimś schowku na łajbie? Gdzie? Zacząłem uporczywie szukać księgi, zaglądać
do zakamarków, szafek, pod koje, wreszcie zajrzałem do forpiku na dziobie, co było
ryzykowne i nieodpowiedzialne. Sam jednak czasami trzymałem w forpiku oprócz liny i
kotwicy inne przedmioty, więc pomyślałem, że może oni trzymali tam cenne przedmioty.
Jeden rzut oka wystarczył, aby stwierdzić, że w forpiku nie znajdę starej księgi. Był pusty.
Wróciłem do mesy i raz jeszcze przeszukałem pomieszczenie, co pewien czas
wyglądając przez bulaj na ponton i Muszkieterów zabawiających rozmową Dankę i
popijających piwko. Jezioro lekko falowało, zaś Wyspa Pajęcza bajecznie prezentowała się w
promieniach słonecznych, maszty jachtów kotwiczących przy jej brzegu błyskały złocistym
srebrem.
Moją uwagę zwrócił dopiero plan Orzysza z zaznaczonym na czerwono punktem w
centrum miasta. Na marginesie mapy któryś z Muszkieterów zapisał numer telefonu i adres:
Ulica Mniejsza 3a. Antykwariat. Ziółkowski. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl wyciskamy.pev.pl
pozostawione przez niechlujnych i nieodpowiedzialnych turystów ślady po obozowisku na
pobliskiej polance - popiół ogniska i śmieci. Widok, niestety, częsty w Polsce. Tam właśnie
znalazłem kawałek szkła i z powrotem pognałem na swoje stanowisko obserwacyjne na
północnym brzegu. Wspiąłem się na wzniesienie i znalazłem dogodne i nasłonecznione
miejsce obserwacyjne. Kawałkiem szkła wykradłem słońcu kilka promieni i posłałem je
szybkim refleksem wprost na Dankę. Najpierw ją oślepiłem, ale zaraz kobieta zaczęła machać
do mnie ręką.
Niedobrze! Co ona najlepszego robi? - pomyślałem.
Odruchowo przykucnąłem, aby nie zauważyli mnie Muszkieterowie zainteresowani
owym zajączkiem . Danka chyba się zreflektowała w czym rzecz, bo przestała do mnie
machać, ale mężczyzni obejrzeli się na wyspę. Pewnie zauważyli, że kobieta machała do
kogoś ukrytego za ich plecami. Wy węszą podstęp! Zszedłem niżej i wychyliłem się ostrożnie
z gęstwiny krzaków. I oto, ku swojemu zdziwieniu, ujrzałem Muszkieterów, którzy opuścili
już jacht i szli wodą po pas w kierunku Danki, machali do niej rękami i coś tam wykrzykiwali.
Zrozumiałem wreszcie, że Danka odruchowo pomachała mi, a Muszkieterowie odebrali to
jako zachętę kobiety do pogadania.
- Hej, proszę pani! Jak pani ma na imię?
- A wy jak się nazywacie? - krzyczała Danka.
- Antoś, Portoś i Wulgaris!
- Jak ślicznie!
- A pani?
- Podejdzcie, to wam powiem!
- Czy my się przypadkiem nie znamy?
- Możliwe.
- Trzyma pani z tym Bibliotekarzem! - wołali.
- Jemu tak tylko się wydaje! Jestem wolna i mogę robić co chcę. On zabrania mi nawet
opalać się w stroju topless?!
- Nie może być? - dziwili się i chichotali. - My byśmy nie zabronili!
- Macie dobre serca!
- Oj tak, serca mamy dobre!
Danka grała na całego, trochę zbyt odważnie, ociupinkę nienaturalnie, gdyż każda
normalna kobieta przestraszyłaby się tych trzech łobuzów, ale Muszkieterzy nie byli
podejrzliwi.
To był sygnał do działania. Szybko znalazłem dogodne miejsce do opuszczenia wyspy
na wysokości kotwiczącego D Artagnana i bez trudu przepłynąłem dystans dzielący mnie
od ich łajby.
- Pani przypłynie do nas! - krzyczeli Muszkieterowie.
- A co, nie umiecie pływać?
- Umiemy!
- To chodzcie do mnie, chłopaki!
- Tam dalej jest głębiej, a z piwem nie możemy płynąć.
- Jaka szkoda.
- Jedno piwko mamy dla pani!
Ich głosy sukcesywnie oddalały się, stawały się coraz cichsze. Okazja do splądrowania
ich jachtu była wyśmienita. Wdrapałem się na niego bez trudu i zostawiając na pokładzie
mokre plamy, szybko wszedłem do mesy, w której spodziewałem się zastać moje książki.
Muszkieterowie byli już całkowicie pochłonięci rozmową z Danka, słyszałem ich rechot i
tubalne głosy, więc miałem czas. Danka także nie oszczędzała się w nowej roli i wzorowo
piszczała, a to z zachwytu, a to z jakiegoś innego powodu.
Książki leżały porozrzucane na łóżku wśród części garderoby i innych szpargałów.
Niestety, wśród nich nie było starej księgi. Nie było i już! Tego nie przewidziałem. Czyżby
ukryli ją w jakimś schowku na łajbie? Gdzie? Zacząłem uporczywie szukać księgi, zaglądać
do zakamarków, szafek, pod koje, wreszcie zajrzałem do forpiku na dziobie, co było
ryzykowne i nieodpowiedzialne. Sam jednak czasami trzymałem w forpiku oprócz liny i
kotwicy inne przedmioty, więc pomyślałem, że może oni trzymali tam cenne przedmioty.
Jeden rzut oka wystarczył, aby stwierdzić, że w forpiku nie znajdę starej księgi. Był pusty.
Wróciłem do mesy i raz jeszcze przeszukałem pomieszczenie, co pewien czas
wyglądając przez bulaj na ponton i Muszkieterów zabawiających rozmową Dankę i
popijających piwko. Jezioro lekko falowało, zaś Wyspa Pajęcza bajecznie prezentowała się w
promieniach słonecznych, maszty jachtów kotwiczących przy jej brzegu błyskały złocistym
srebrem.
Moją uwagę zwrócił dopiero plan Orzysza z zaznaczonym na czerwono punktem w
centrum miasta. Na marginesie mapy któryś z Muszkieterów zapisał numer telefonu i adres:
Ulica Mniejsza 3a. Antykwariat. Ziółkowski. [ Pobierz całość w formacie PDF ]