[ Pobierz całość w formacie PDF ]
znałem ten język raczej słabo, ciężar konwersacji spoczął na panu Tomaszu.
- Przybyliśmy z Polski - wyjaśnił szef. - Chcemy się dowiedzieć czegoś więcej o tych
mapach, które kupił pracownik naszej ambasady.
- Skórzany tubus? - upewnił się Arab. - No cóż, mapy trafiły w nasze ręce zupełnie
przypadkiem. Mój syn znalazł je podczas służby na południu. Ahmed! - zawołał.
Z zaplecza przykuśtykał o kulach chłopak trochę ode mnie młodszy. Był jeszcze w
mundurze. Jak zauważyłem, brakowało mu jednej stopy.
- Panowie chcą wiedzieć, gdzie dokładnie znalazłeś te stare mapy.
Usiedliśmy wygodnie na krzesłach. Młodzieniec uśmiechnął się.
- Jechaliśmy gazikiem szosą - powiedział. - W pewnej chwili na zboczu góry
zauważyliśmy odbłysk, jak od lusterka. Sierżant kazał jechać w tamtą stronę. Zjechaliśmy z
szosy i popędziliśmy. Z bliska okazało się, że to tylko kawałek aluminiowej folii z balonu do
badań meteorologicznych.
- Ale musieliście to sprawdzić? - zagadnąłem.
- Tak. To strefa niedaleko od granicy z Etiopią. Oni czasem zapuszczają się na naszą
stronę sprawdzać, co knujemy - puścił do nas oko. - Gdy wracaliśmy, zauważyliśmy niedużą
rozpadlinę w skale i coś w rodzaju groty. Zakręciliśmy tam, w środku leżało trochę jakichś
szpargałów i ten tubus.
Oczy Pana Samochodzika rozbłysły.
- Jakie to były szpargały? - zaciekawił się.
- Resztki jakiegoś obozowiska. Maty z trzciny, garnki. Wszystko strasznie stare i
zniszczone... Tubus wydał nam się cenniejszy. Umówiliśmy się tak, że ja go wezmę i
wystawię w antykwariacie ojca, a jeśli uda się go sprzedać, wyślę pieniądze kolegom i
sierżantowi. To znaczy ich część.
- Gdzie to było dokładnie? - zapytał pan Tomasz.
- Zaraz pokażę na mapie.
Pokuśtykał na zaplecze i wrócił z dokładną mapą samochodową południowego
Sudanu, wydaną w końcu lat czterdziestych. Szef wyjął z torby naszą, kupioną w Warszawie.
- Tutaj - Ahmed pokazał punkt niedaleko granicy. Szosa z Al-Hawata do Al-Kadarif
biegnie prosto jak strzelił. W połowie drogi trzeba z niej zjechać i gdzieś w odległości trzech
kilometrów od traktu znajduje się ta skała, To jedyna w promieniu dwudziestu kilometrów,
więc nie sposób się pomylić.
- Trzeba będzie się tam wybrać - mruknąłem po polsku.
Ahmed zrozumiał chyba, bo zamachał ręką.
- To teraz niemożliwe - powiedział.
- Dlaczego? - zdziwił się szef.
- Cały ten okręg jest wyłączony z ruchu turystycznego. Nie wiem, czy panowie się
orientują, ale wojna z Etiopią to kwestia kilku najbliższych tygodni. Jeśli nie powiodą się
rokowania prowadzone w Dubaju, nasza armia przekroczy granicę... Jakbyśmy nie mieli
własnych kłopotów - dodał z goryczą.
- Na tych górach nasz kraj sobie już nie raz zęby połamał - dodał jego ojciec po
francusku. - Tylko raz nasi żołnierze zdołali wedrzeć się na czterdzieści kilometrów w głąb...
- A o co się toczy ta wojna? - zapytałem.
- Nasze władze chcą odzyskać okręg, który Etiopia opanowała w połowie XIX wieku -
wyjaśnił Ahmed. - Okręg prawie bezludny, po prostu skały, ale dla nich ważny, bo dopóki
tam siedzą i pilnują przełęczy, nikt im nic zagrozi od tej strony. Jakby ktoś nam mógł
zagrozić... Coś jak wzgórza Golan dla Izraela. Tak więc sami panowie widzą, że przedostanie
się tam teraz jest wykluczone. Za rok wszystko się powinno uspokoić. Albo nasi opanują
góry, albo tamci i wszystko powinno wrócić do normy.
Podziękowaliśmy za informacje i opuściliśmy sklep, życząc Ahmedowi szybkiego
powrotu do zdrowia. Ruszyliśmy kierując się planem miasta do ambasady.
- Znamy już miejsce, z którego pochodzą mapy - powiedziałem.
- W tej chwili może tam trwać nawet koncentracja wojska - westchnął szef. - Czyli
nasza misja na nic.
- Dlaczego na nic? - zdziwiłem się - Zdobyliśmy cenne informacje. Gdy sytuacja się
zmieni, przybędziemy i dokończymy dzieła.
- Nie zapominaj, ile kosztowały nasze bilety - uśmiechnął się. - Następnym razem nie
będziemy mieli rezerwy budżetowej.
- A może by tak od strony morza? - zamyśliłem się. - Wiatr w żaglach jest za darmo.
Pan Tomasz roześmiał się.
- Mówisz, żeby popłynąć Krasulą Dunajem do Morza Czarnego, a potem przez
Zródziemne i Czerwone do Somalii?
- Do Somalii lepiej nie, bo tam trwa wojna domowa - przypomniałem. - Ale
gdybyśmy zacumowali w Dżibuti... Albo w Port Sudan. Krasulą ma mocną konstrukcję, z
pewnością poradzi sobie z falami na morzu.
- Pawle, Krasula ma już ponad pięćdziesiąt lat - powiedział poważnie pan Tomasz. -
Przeszła gruntowny remont, zanim wyruszyłem nią na poszukiwanie złotej rękawicy, ale
mimo wszystko już się sypie. Pierwsza rafa koralowa i kaput. Poza tym, nie mam uprawnień
do pływania po morzu. I jeszcze jedno. Port w Dżibuti to jedno z najdroższych miejsc na
naszej planecie. Za tydzień postoju zapłacilibyśmy więcej niż zarobimy przez całe życie...
Potarłem skronie, usiłując coś wymyślić, ale jakoś nic mi nie przychodziło do głowy.
Wreszcie dotarliśmy do ambasady. Pan Michał po chwili był do naszej dyspozycji.
- I czego się panowie dowiedzieli? - zapytał uprzejmie.
Szef opowiedział o miejscu wskazanym na mapie.
- No cóż, z naszych danych wywiadowczych wynika, że szykuje się coś poważnego -
powiedział spokojnie nasz gospodarz. - Wyjazd w tamte strony jest w tej chwili niemożliwy.
Z tych okręgów wygonili wszystkich cudzoziemców, nawet geologów, szukających dla rządu
złóż miedzi. Oczywiście, dałoby się przeniknąć tam nielegalnie, ale chyba nie warta skórka za
wyprawkę. My w każdym razie pomóc wam nie możemy.
Szef westchnął ciężko.
- No trudno - powiedział - Bilety do domu mamy dopiero na dwudziestego. Co można
w tym kraju zwiedzić, żebyśmy nie zmarnowali czasu?
- Proponuję ruiny starej Dongoli - powiedział poważnie. - To dawna stolica królestwa
Meroe. Badają ją między innymi nasi archeolodzy. Poza tym w wielu miejscowościach
znajdują się ciekawe zabytki z czasów, gdy kwitło tu chrześcijaństwo...
Pożegnaliśmy się i powędrowaliśmy przez miasto. Na jednym z domów znalezliśmy
ślad naszych rodaków. Na tynku widać było jeszcze resztki złuszczonego napisu: S. Goraj i
W. Rawicz.
- Ciekawe - mruknął pan Tomasz. - Nasi...
- Pewnie niegdyś to była spora firma - zauważyłem. - Budynek solidniejszy niż
pozostałe.
- Trzeba będzie zapytać w ambasadzie - zauważył szef. -Pewnie będą wiedzieli coś na
ten temat.
Ruszyliśmy dalej i niebawem wyszliśmy nad rzekę.
- Omdurman - szef wskazał dzielnicę po drugiej stronie. - W czasach, w których
rozgrywa się akcja powieści Sienkiewicza W pustyni i w puszczy tu znajdował się brytyjski
fort, a tam po drugiej stronie obozowało pięćdziesiąt tysięcy derwiszów Mahdiego.
- Czasem się zastanawiałem, na ile wiernie Sienkiewicz odmalował tło polityczne...
- Chyba dość wiernie - uśmiechnął się. - Choć nie dodał dość istotnego, moim
zdaniem, szczegółu...
- Tak?
- Pamiętasz, jak wedle książki zmarł Mahdi?
- Zatchnął się własnym sadłem.
- Właśnie. Tymczasem Mahdi, z tego co wiadomo, pościł i umartwiał się jak na [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl wyciskamy.pev.pl
znałem ten język raczej słabo, ciężar konwersacji spoczął na panu Tomaszu.
- Przybyliśmy z Polski - wyjaśnił szef. - Chcemy się dowiedzieć czegoś więcej o tych
mapach, które kupił pracownik naszej ambasady.
- Skórzany tubus? - upewnił się Arab. - No cóż, mapy trafiły w nasze ręce zupełnie
przypadkiem. Mój syn znalazł je podczas służby na południu. Ahmed! - zawołał.
Z zaplecza przykuśtykał o kulach chłopak trochę ode mnie młodszy. Był jeszcze w
mundurze. Jak zauważyłem, brakowało mu jednej stopy.
- Panowie chcą wiedzieć, gdzie dokładnie znalazłeś te stare mapy.
Usiedliśmy wygodnie na krzesłach. Młodzieniec uśmiechnął się.
- Jechaliśmy gazikiem szosą - powiedział. - W pewnej chwili na zboczu góry
zauważyliśmy odbłysk, jak od lusterka. Sierżant kazał jechać w tamtą stronę. Zjechaliśmy z
szosy i popędziliśmy. Z bliska okazało się, że to tylko kawałek aluminiowej folii z balonu do
badań meteorologicznych.
- Ale musieliście to sprawdzić? - zagadnąłem.
- Tak. To strefa niedaleko od granicy z Etiopią. Oni czasem zapuszczają się na naszą
stronę sprawdzać, co knujemy - puścił do nas oko. - Gdy wracaliśmy, zauważyliśmy niedużą
rozpadlinę w skale i coś w rodzaju groty. Zakręciliśmy tam, w środku leżało trochę jakichś
szpargałów i ten tubus.
Oczy Pana Samochodzika rozbłysły.
- Jakie to były szpargały? - zaciekawił się.
- Resztki jakiegoś obozowiska. Maty z trzciny, garnki. Wszystko strasznie stare i
zniszczone... Tubus wydał nam się cenniejszy. Umówiliśmy się tak, że ja go wezmę i
wystawię w antykwariacie ojca, a jeśli uda się go sprzedać, wyślę pieniądze kolegom i
sierżantowi. To znaczy ich część.
- Gdzie to było dokładnie? - zapytał pan Tomasz.
- Zaraz pokażę na mapie.
Pokuśtykał na zaplecze i wrócił z dokładną mapą samochodową południowego
Sudanu, wydaną w końcu lat czterdziestych. Szef wyjął z torby naszą, kupioną w Warszawie.
- Tutaj - Ahmed pokazał punkt niedaleko granicy. Szosa z Al-Hawata do Al-Kadarif
biegnie prosto jak strzelił. W połowie drogi trzeba z niej zjechać i gdzieś w odległości trzech
kilometrów od traktu znajduje się ta skała, To jedyna w promieniu dwudziestu kilometrów,
więc nie sposób się pomylić.
- Trzeba będzie się tam wybrać - mruknąłem po polsku.
Ahmed zrozumiał chyba, bo zamachał ręką.
- To teraz niemożliwe - powiedział.
- Dlaczego? - zdziwił się szef.
- Cały ten okręg jest wyłączony z ruchu turystycznego. Nie wiem, czy panowie się
orientują, ale wojna z Etiopią to kwestia kilku najbliższych tygodni. Jeśli nie powiodą się
rokowania prowadzone w Dubaju, nasza armia przekroczy granicę... Jakbyśmy nie mieli
własnych kłopotów - dodał z goryczą.
- Na tych górach nasz kraj sobie już nie raz zęby połamał - dodał jego ojciec po
francusku. - Tylko raz nasi żołnierze zdołali wedrzeć się na czterdzieści kilometrów w głąb...
- A o co się toczy ta wojna? - zapytałem.
- Nasze władze chcą odzyskać okręg, który Etiopia opanowała w połowie XIX wieku -
wyjaśnił Ahmed. - Okręg prawie bezludny, po prostu skały, ale dla nich ważny, bo dopóki
tam siedzą i pilnują przełęczy, nikt im nic zagrozi od tej strony. Jakby ktoś nam mógł
zagrozić... Coś jak wzgórza Golan dla Izraela. Tak więc sami panowie widzą, że przedostanie
się tam teraz jest wykluczone. Za rok wszystko się powinno uspokoić. Albo nasi opanują
góry, albo tamci i wszystko powinno wrócić do normy.
Podziękowaliśmy za informacje i opuściliśmy sklep, życząc Ahmedowi szybkiego
powrotu do zdrowia. Ruszyliśmy kierując się planem miasta do ambasady.
- Znamy już miejsce, z którego pochodzą mapy - powiedziałem.
- W tej chwili może tam trwać nawet koncentracja wojska - westchnął szef. - Czyli
nasza misja na nic.
- Dlaczego na nic? - zdziwiłem się - Zdobyliśmy cenne informacje. Gdy sytuacja się
zmieni, przybędziemy i dokończymy dzieła.
- Nie zapominaj, ile kosztowały nasze bilety - uśmiechnął się. - Następnym razem nie
będziemy mieli rezerwy budżetowej.
- A może by tak od strony morza? - zamyśliłem się. - Wiatr w żaglach jest za darmo.
Pan Tomasz roześmiał się.
- Mówisz, żeby popłynąć Krasulą Dunajem do Morza Czarnego, a potem przez
Zródziemne i Czerwone do Somalii?
- Do Somalii lepiej nie, bo tam trwa wojna domowa - przypomniałem. - Ale
gdybyśmy zacumowali w Dżibuti... Albo w Port Sudan. Krasulą ma mocną konstrukcję, z
pewnością poradzi sobie z falami na morzu.
- Pawle, Krasula ma już ponad pięćdziesiąt lat - powiedział poważnie pan Tomasz. -
Przeszła gruntowny remont, zanim wyruszyłem nią na poszukiwanie złotej rękawicy, ale
mimo wszystko już się sypie. Pierwsza rafa koralowa i kaput. Poza tym, nie mam uprawnień
do pływania po morzu. I jeszcze jedno. Port w Dżibuti to jedno z najdroższych miejsc na
naszej planecie. Za tydzień postoju zapłacilibyśmy więcej niż zarobimy przez całe życie...
Potarłem skronie, usiłując coś wymyślić, ale jakoś nic mi nie przychodziło do głowy.
Wreszcie dotarliśmy do ambasady. Pan Michał po chwili był do naszej dyspozycji.
- I czego się panowie dowiedzieli? - zapytał uprzejmie.
Szef opowiedział o miejscu wskazanym na mapie.
- No cóż, z naszych danych wywiadowczych wynika, że szykuje się coś poważnego -
powiedział spokojnie nasz gospodarz. - Wyjazd w tamte strony jest w tej chwili niemożliwy.
Z tych okręgów wygonili wszystkich cudzoziemców, nawet geologów, szukających dla rządu
złóż miedzi. Oczywiście, dałoby się przeniknąć tam nielegalnie, ale chyba nie warta skórka za
wyprawkę. My w każdym razie pomóc wam nie możemy.
Szef westchnął ciężko.
- No trudno - powiedział - Bilety do domu mamy dopiero na dwudziestego. Co można
w tym kraju zwiedzić, żebyśmy nie zmarnowali czasu?
- Proponuję ruiny starej Dongoli - powiedział poważnie. - To dawna stolica królestwa
Meroe. Badają ją między innymi nasi archeolodzy. Poza tym w wielu miejscowościach
znajdują się ciekawe zabytki z czasów, gdy kwitło tu chrześcijaństwo...
Pożegnaliśmy się i powędrowaliśmy przez miasto. Na jednym z domów znalezliśmy
ślad naszych rodaków. Na tynku widać było jeszcze resztki złuszczonego napisu: S. Goraj i
W. Rawicz.
- Ciekawe - mruknął pan Tomasz. - Nasi...
- Pewnie niegdyś to była spora firma - zauważyłem. - Budynek solidniejszy niż
pozostałe.
- Trzeba będzie zapytać w ambasadzie - zauważył szef. -Pewnie będą wiedzieli coś na
ten temat.
Ruszyliśmy dalej i niebawem wyszliśmy nad rzekę.
- Omdurman - szef wskazał dzielnicę po drugiej stronie. - W czasach, w których
rozgrywa się akcja powieści Sienkiewicza W pustyni i w puszczy tu znajdował się brytyjski
fort, a tam po drugiej stronie obozowało pięćdziesiąt tysięcy derwiszów Mahdiego.
- Czasem się zastanawiałem, na ile wiernie Sienkiewicz odmalował tło polityczne...
- Chyba dość wiernie - uśmiechnął się. - Choć nie dodał dość istotnego, moim
zdaniem, szczegółu...
- Tak?
- Pamiętasz, jak wedle książki zmarł Mahdi?
- Zatchnął się własnym sadłem.
- Właśnie. Tymczasem Mahdi, z tego co wiadomo, pościł i umartwiał się jak na [ Pobierz całość w formacie PDF ]