[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nadchodzącego świtu słyszeliśmy dochodzący od wschodniej strony rynku ryk zarzynanego
silnika samochodowego. Ów odgÅ‚os oddalaÅ‚ siÄ™ na wschód.
- Ucieka bocznymi drogami - ucieszył się Paweł i dodał gazu na wąskiej uliczce.
On prowadził, ja telefonicznie zawiadomiłem policję o pościgu.
Peugeota dorwaliśmy na ulicy Nowakowskiego przed torami kolejowymi. Zamknięty
jeszcze przed sekundą szlaban unosił się powoli ku górze, ignorując naszą modlitwę o
zastygniecie w pozycji poziomej. Peugeot nie wytrzymał napięcia i ruszył, zanim szlaban
uniósł się na bezpieczną wysokość. Staranował go i przełamał na pół. Wyrwał z impetem w
prostą i ciemną drogę kończącą się przed nami nie wiadomo gdzie. Ciekawe, że za peugeotem
stał jeszcze jeden samochód, opel astra, który nieoczekiwanie ruszył w pościg za uciekającym
pojazdem.
Paweł nie oszczędzał silnika. Na wąskiej i słabo oświetlonej drodze pośród pól
rozpędził nas do szybkości stu pięćdziesięciu kilometrów na godzinę. Jadące przed nami
samochody nie ustępowały nam i pędziły na złamanie karku.
Paweł zdecydował się na szaleńczy zryw. Przy szybkości sto sześćdziesiąt pięć na
godzinę wyprzedził oba samochody, mimo że ten pierwszy próbował nas zepchnąć go do
rowu. Kraksa wisiała dosłownie w powietrzu, ale Pawłowi udało się w ostatnim momencie
wydobyć z silnika resztki mocy. Dzięki temu przeżyliśmy. Wypadnięcie z szosy przy tak
ogromnej szybkości, nawet gdy na poboczu nie rosną drzewa, gwarantuje szybkie spotkanie
ze świętym Piotrem. A pobocze brwinowskiej drogi porastały drzewa.
W wyniku naszego manewru peugeot znalazł się w kleszczach między jeepem a oplem
prowadzonym przez tajemniczego kierowcÄ™.
To stało się w Rokitnej na skrzyżowaniu przed miejscowym kościołem, gdzie droga
brwinowska rozwidla się na dwie prostopadłe szosy - wschodnią i południową - wyznaczając
tym samym boki terenu parafii. Paweł nagle zahamował i stanął w poprzek ulicy,
zablokowawszy tym samym przejazd na wschód i na południe. Najpierw zahamował
gwałtownie peugeot. Po nim zatrzymał się z piskiem opon opel. Jeszcze tylko głuchy i
nieprzyjemny odgłos uderzenia zderzakiem w zderzak zakończył tę szaleńczą pogoń. Opel
przyssał się do peugeota i posypało się szkło z pękniętej szyby drugiego auta. W ten sposób
peugeot został całkowicie unieruchomiony, tkwił niczym uwięziony w imadle.
Wysiadając z jeepa, słyszeliśmy łkającą w oddali za nami policyjną syrenę.
Podbiegliśmy do samochodów za nami, do wysiadającej z opla Mirabeli. Tak - to była ona!
Nie patrzyła na rozwalony przód swojego opla ani na wgnieciony zderzak peugeota. Patrzyła
na wysiadajÄ…cego z niego Vidaca i znajomÄ… blondynkÄ™ z pieprzykiem.
- Dobry wieczór państwu! - przywitałem przerażonych dziennikarza i kobietę. - A
raczej dzień dobry...
Pierwszy promień słońca - schowanego jeszcze za dużym kościołem w Rokitnej -
maznął anemicznie wierzchołki akacji otaczających cmentarz położony w głębi pola, po
drugiej stronie szosy na Brwinów. Nowy dzień przywitał się z nami leniwie, ale w naszych
żyłach tętniła teraz czysta adrenalina.
- Gdzie pani nauczyła się tak jezdzić? - zapytałem podenerwowaną Mirabelę, która
patrzyła wyłącznie na Vidaca, a z jej oczu biły istne gromy.
- Nigdzie - rzuciła i zwróciła się do cudzoziemca z wściekłością. - Improwizowałam.
***
Tego samego dnia ekipa specjalistów odkryła za pomocą elektronicznej aparatury
zamurowany w murze za ołtarzem metalowy przedmiot. Byliśmy pewni, że był to ów złoty
krzyż, cenna relikwia podarowana chojnickiemu klasztorowi przez komtura tucholskiego w
1383 roku. Nasze przewidywania sprawdziły się! Prace wydobywcze musiały być jednak
skoordynowane z planem działania Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków. Rozwalenie
muru na wysokości czterech metrów, licząc od poziomu korpusu nawowego, było zadaniem
niełatwym i wymagającym oka specjalistów. Prezbiterium w błońskim kościele to zabytek
sam w sobie, nie tylko ołtarz, ale każda jego cegiełka w murze posiada nieocenioną wartość.
***
Po tygodniu zostałem wezwany do gabinetu pani minister.
W drzwiach minąłem się nieoczekiwanie z koleżanką Szczurzycką, której widok nie
tyle mnie zaskoczył, co zmieszał. Kobieta minęła mnie z wysoko podniesioną głową, ale gdy
popatrzyła mi w oczy, zrobiła to w sposób przelotny i niezmiernie wstydliwy. W gabinecie
zostałem przyjęty serdecznie. Na dzień dobry pochwalono mnie za pomoc w odzyskaniu
notatnika Norwida.
- Gratuluję - podała mi rękę pani minister i zaprosiła na fotel po drugiej stronie biurka.
- Policja pana chwali. I teraz jeszcze ten krzyż lotaryński. Ho, ho! Kto by przypuszczał, że w
BÅ‚oniu znajduje siÄ™ takie cudo!
- Właśnie, pani minister - burknąłem. - W każdym polskim kościele mogą znajdować
się podobne skarby. Dlatego trzeba je chronić i nie żałować pieniędzy na konserwację.
- Ba! Tylko skąd brać na to pieniądze? - żachnęła się. - Ale proszę opowiedzieć mi
nieco o tej sprawie.
Opowiadałem, a ona słuchała. Wspomniałem o tajemniczym Saint-Germainie i jego
szalonym planie. Szczególny nacisk położyłem na wydarzenia, które rozegrały się w
Warszawie bezpośrednio po naszym powrocie. Jak mniemałem, koleżanka Szczurzycka zdała
szczegółową relację z podróży pociągiem. Ale z twarzy pani minister nie potrafiłem
odgadnąć, jak wierne było to sprawozdanie.
Wiadomo już było, że Saint-Germain miał w pociągu swoich ludzi. Oprócz [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl wyciskamy.pev.pl
nadchodzącego świtu słyszeliśmy dochodzący od wschodniej strony rynku ryk zarzynanego
silnika samochodowego. Ów odgÅ‚os oddalaÅ‚ siÄ™ na wschód.
- Ucieka bocznymi drogami - ucieszył się Paweł i dodał gazu na wąskiej uliczce.
On prowadził, ja telefonicznie zawiadomiłem policję o pościgu.
Peugeota dorwaliśmy na ulicy Nowakowskiego przed torami kolejowymi. Zamknięty
jeszcze przed sekundą szlaban unosił się powoli ku górze, ignorując naszą modlitwę o
zastygniecie w pozycji poziomej. Peugeot nie wytrzymał napięcia i ruszył, zanim szlaban
uniósł się na bezpieczną wysokość. Staranował go i przełamał na pół. Wyrwał z impetem w
prostą i ciemną drogę kończącą się przed nami nie wiadomo gdzie. Ciekawe, że za peugeotem
stał jeszcze jeden samochód, opel astra, który nieoczekiwanie ruszył w pościg za uciekającym
pojazdem.
Paweł nie oszczędzał silnika. Na wąskiej i słabo oświetlonej drodze pośród pól
rozpędził nas do szybkości stu pięćdziesięciu kilometrów na godzinę. Jadące przed nami
samochody nie ustępowały nam i pędziły na złamanie karku.
Paweł zdecydował się na szaleńczy zryw. Przy szybkości sto sześćdziesiąt pięć na
godzinę wyprzedził oba samochody, mimo że ten pierwszy próbował nas zepchnąć go do
rowu. Kraksa wisiała dosłownie w powietrzu, ale Pawłowi udało się w ostatnim momencie
wydobyć z silnika resztki mocy. Dzięki temu przeżyliśmy. Wypadnięcie z szosy przy tak
ogromnej szybkości, nawet gdy na poboczu nie rosną drzewa, gwarantuje szybkie spotkanie
ze świętym Piotrem. A pobocze brwinowskiej drogi porastały drzewa.
W wyniku naszego manewru peugeot znalazł się w kleszczach między jeepem a oplem
prowadzonym przez tajemniczego kierowcÄ™.
To stało się w Rokitnej na skrzyżowaniu przed miejscowym kościołem, gdzie droga
brwinowska rozwidla się na dwie prostopadłe szosy - wschodnią i południową - wyznaczając
tym samym boki terenu parafii. Paweł nagle zahamował i stanął w poprzek ulicy,
zablokowawszy tym samym przejazd na wschód i na południe. Najpierw zahamował
gwałtownie peugeot. Po nim zatrzymał się z piskiem opon opel. Jeszcze tylko głuchy i
nieprzyjemny odgłos uderzenia zderzakiem w zderzak zakończył tę szaleńczą pogoń. Opel
przyssał się do peugeota i posypało się szkło z pękniętej szyby drugiego auta. W ten sposób
peugeot został całkowicie unieruchomiony, tkwił niczym uwięziony w imadle.
Wysiadając z jeepa, słyszeliśmy łkającą w oddali za nami policyjną syrenę.
Podbiegliśmy do samochodów za nami, do wysiadającej z opla Mirabeli. Tak - to była ona!
Nie patrzyła na rozwalony przód swojego opla ani na wgnieciony zderzak peugeota. Patrzyła
na wysiadajÄ…cego z niego Vidaca i znajomÄ… blondynkÄ™ z pieprzykiem.
- Dobry wieczór państwu! - przywitałem przerażonych dziennikarza i kobietę. - A
raczej dzień dobry...
Pierwszy promień słońca - schowanego jeszcze za dużym kościołem w Rokitnej -
maznął anemicznie wierzchołki akacji otaczających cmentarz położony w głębi pola, po
drugiej stronie szosy na Brwinów. Nowy dzień przywitał się z nami leniwie, ale w naszych
żyłach tętniła teraz czysta adrenalina.
- Gdzie pani nauczyła się tak jezdzić? - zapytałem podenerwowaną Mirabelę, która
patrzyła wyłącznie na Vidaca, a z jej oczu biły istne gromy.
- Nigdzie - rzuciła i zwróciła się do cudzoziemca z wściekłością. - Improwizowałam.
***
Tego samego dnia ekipa specjalistów odkryła za pomocą elektronicznej aparatury
zamurowany w murze za ołtarzem metalowy przedmiot. Byliśmy pewni, że był to ów złoty
krzyż, cenna relikwia podarowana chojnickiemu klasztorowi przez komtura tucholskiego w
1383 roku. Nasze przewidywania sprawdziły się! Prace wydobywcze musiały być jednak
skoordynowane z planem działania Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków. Rozwalenie
muru na wysokości czterech metrów, licząc od poziomu korpusu nawowego, było zadaniem
niełatwym i wymagającym oka specjalistów. Prezbiterium w błońskim kościele to zabytek
sam w sobie, nie tylko ołtarz, ale każda jego cegiełka w murze posiada nieocenioną wartość.
***
Po tygodniu zostałem wezwany do gabinetu pani minister.
W drzwiach minąłem się nieoczekiwanie z koleżanką Szczurzycką, której widok nie
tyle mnie zaskoczył, co zmieszał. Kobieta minęła mnie z wysoko podniesioną głową, ale gdy
popatrzyła mi w oczy, zrobiła to w sposób przelotny i niezmiernie wstydliwy. W gabinecie
zostałem przyjęty serdecznie. Na dzień dobry pochwalono mnie za pomoc w odzyskaniu
notatnika Norwida.
- Gratuluję - podała mi rękę pani minister i zaprosiła na fotel po drugiej stronie biurka.
- Policja pana chwali. I teraz jeszcze ten krzyż lotaryński. Ho, ho! Kto by przypuszczał, że w
BÅ‚oniu znajduje siÄ™ takie cudo!
- Właśnie, pani minister - burknąłem. - W każdym polskim kościele mogą znajdować
się podobne skarby. Dlatego trzeba je chronić i nie żałować pieniędzy na konserwację.
- Ba! Tylko skąd brać na to pieniądze? - żachnęła się. - Ale proszę opowiedzieć mi
nieco o tej sprawie.
Opowiadałem, a ona słuchała. Wspomniałem o tajemniczym Saint-Germainie i jego
szalonym planie. Szczególny nacisk położyłem na wydarzenia, które rozegrały się w
Warszawie bezpośrednio po naszym powrocie. Jak mniemałem, koleżanka Szczurzycka zdała
szczegółową relację z podróży pociągiem. Ale z twarzy pani minister nie potrafiłem
odgadnąć, jak wierne było to sprawozdanie.
Wiadomo już było, że Saint-Germain miał w pociągu swoich ludzi. Oprócz [ Pobierz całość w formacie PDF ]