[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jacht do przystani w zatoczce Kwik?
- Zaskoczyli mnie, gdy się tu kręciłam. Sobótka zdradził adwokata, dogadał się z
Niemcem, ale sądzę, że Herr Franz oszuka także i Sobótkę. Obiecał, że po znalezieniu skarbu
zapłaci mu dwadzieścia tysięcy euro, bo skarb ma wartość tylko dla historyków i
kolekcjonerów.
- A nie widziałaś przypadkiem moich młodszych znajomych, Indiany i Bażanta?
- Kręcili się tutaj wcześniej, ale odjechali.
- To dobra wiadomość. Bałem się, że wpadli w jakieś tarapaty. Musiałem się z nimi
rozminąć.
Bez słowa przeciąłem więzy krępujące jej drobne, ale kościste nadgarstki. Chciałem
pomóc dziewczynie wstać, ale odrzuciła dumnie moją rękę.
- A co z nim? - zapytała Osa, mając na myśli adwokata.
- Dam mu szansę - rzekłem cicho.
Wpierw musieliśmy obmyślić jakiś sposób ucieczki. Podeszliśmy do okiennicy i przez
szparę między jej deskami rzuciłem okiem na teren posesji. Sobótka i Herr Franz zniknęli
gdzieś, ale ich głosy słyszałem po lewej stronie za oborą. Badali ogród wykrywaczem metali i
zaczęli widać od końca posesji.
- W szopie mają samochody - rzekła mi do ucha Osa. - Jeden właściciela, drugi tego
Niemca. Opel.
- No proszę - mruknąłem. - A jednak to Informator.
Uzgodniliśmy, że wyjdziemy na zewnątrz i uciekniemy wzdłuż obory ku domowi i
bramie. Jeśli uda nam się niezauważenie dotrzeć do szopy, spróbujemy unieruchomić
samochody. Potem znajdziemy dogodne miejsce do sforsowania siatki. Zanim opuściliśmy
oborę, zostawiłem jeszcze wieczne pióro na klepisku, metr od adwokata. Chciałem dać mu
szansę ucieczki. Niech się trochę pomęczy z piórem! Uważałem, że tak będzie w porządku.
Wprawdzie nie miałem żadnych powodów, aby mu pomagać, ale w końcu to dzięki jego
wiecznemu pióru udało nam się wyswobodzić.
Skrzypnęły drzwi obory, ale zajęci eksplorowaniem terenu za oborą mężczyzni nie
słyszeli naszego wyjścia. Przebiegliśmy na paluszkach wzdłuż ściany budynku i dotarliśmy do
jego rogu. Pięć metrów dalej zaczynała się ściana szopy, w której znajdowały się samochody,
w tyle za ogrodzeniem milczał las i kusił swoją wolnością.
- Zmiana planów - szepnąłem Osie na ucho. - Uciekajmy przez siatkę.
Jeszcze tylko Osa dała mi ręką znak, żebym zaczekał na rogu obory i wlazła do szopy.
Wleciała do wnętrza i zaraz do mych uszu doleciał krzyk kobiety z szopy. Jednak to nie Osa
krzyczała.
- Franz! Szybko...! - darła się Danka po niemiecku. - Są tutaj...!
Zamilkła. Doskoczyłem do szopy i ujrzałem opadającą na betonową podłogę Dankę,
którą powaliła jakimś ciosem Osa.
- Szybciej! - ponagliłem ją.
Osa nie chciała mnie słuchać. Wskoczyła do opla, zabrała z niego kluczyki, a z opony
fiata bravo wyciągnęła sprawnie wentyl. Dopiero wtedy dała drapaka z szopy. Rozwścieczeni
Sobótka i Herr Franz biegli już ku nam zaskoczeni przebiegiem sytuacji.
- Stój! - krzyczeli za nami. - Już po was! Stójcie!
Ich grozby były daremne. Dopingowani zastrzykiem adrenaliny, którą pompował do
naszych żył strach, przeskoczyliśmy szybko siatkę i uciekliśmy w las. Biegliśmy minutę na
oślep, aż wreszcie przystanęliśmy w jakimś gęstym zagajniku. Staliśmy metr od siebie, ciężko
dysząc. Popatrzyłem w szafirowe oczy dziewczyny, w którym to oczach mógłbym się
zakochiwać bez ustanku, w każdej ekstremalnej sytuacji, o każdej porze i bez żadnych
ograniczeń. I nagle, nie wiedzieć czemu, wybuchliśmy śmiechem trudnym do opanowania.
Zmieliśmy się i śmieliśmy, aż wygasła w nas energia pierwszej niekontrolowanej eksplozji.
- Co ty zrobiłaś Dance? - zapytałem przez łzy Osę. - Zadałaś jej cios karate?
- Nie znam karate. Walnęłam ją pięścią w nos.
Zamilkłem i popatrzyłem na nią zaskoczony.
- Należało się jej - skomentowała. - Za tę smarkulę i wszystkie złe słowa
wypowiedziane pod moim adresem. Zdrajczyni.
- Mam nadzieję, że przeżyje.
- Mam nadzieję, że nie - dodała oschle.
I znowu się roześmieliśmy, ale już ciszej. Wydawało nam się, że z daleka słyszymy
męskie krzyki, tłumione przez las, które zaraz jednak ucichły. Domyśliliśmy się, że z posesji
numer 28 uciekł Robakiewicz i Herr Franz z Sobótką wszczęli rwetes. Po chwili zawarczał w
lesie samochód, bliżej nas, więc ruszyliśmy w tamtym kierunku. Samochód warczał i
przesuwał się w kierunku drogi na Orzysz, więc biegliśmy na skraj lasu. Ujrzeliśmy tam
renault adwokata, który wyjeżdżał z wąskiej leśnej dróżki na asfalt. Dalej, sto metrów za nim
wyskoczyli z bramy posesji Herr Franz z Sobótką, blokując adwokatowi drogę ucieczki.
Robakiewicz ruszył jednak na północ. Dodał gazu, aż autem zarzuciło, a my staliśmy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wyciskamy.pev.pl