[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wyminąć Janine, jednak ta była szybsza i zastąpiła jej drogę.
- O Johnie Prentissie. - Janine wzięła głęboki oddech, nie zwracając uwagi na
błysk złości w oczach Elizabeth. - On nie jest tym, za kogo się podaje. Jest złodziejem i
kłamcą i jeśli nie będziesz ostrożna, wycycka cię do ostatniego centa, a potem rzuci.
- To jest żałosne - odezwała się Elizabeth po chwili pełnego napięcia milczenia.
- Słucham?
- Najwyrazniej niedokładnie. John mnie uprzedził, co mogę od ciebie usłyszeć na
jego temat.
- John...
- Powiedział mi dokładnie, jakiego pokroju kobietą jesteś - syknęła Elizabeth. -
Próbowałaś go wrobić w małżeństwo, udając ciążę. Od samego początku czułam, że
jesteś godna pożałowania. Teraz się okazało, że miałam rację.
Janine poczuła, jak ogarnia ją fala gorąca i wściekłości. Miała nadzieję, że
Elizabeth nie pomyśli, że zrobiła się cała czerwona na twarzy z zażenowania.
- Sądzisz, że powiedziałby ci prawdę na mój temat? Naprawdę uważasz, że
przyznałby się do tego, że zastawił na ciebie pułapkę?
75
S
R
- %7łałosne. - Elizabeth pokręciła głową, rzucając Janine pełne lekceważenia
spojrzenie. - Robisz z siebie kompletną idiotkę, Janine, i naprawdę nie mam pojęcia, co
Max w tobie widzi. Ale jeśli mój były mąż wpadł w sidła kobiety, którą John przejrzał
na wylot, to niezbyt dobrze to o nim świadczy.
- Lizzie, nie rozumiesz, że...
- Przeciwnie. Rozumiem bardzo dobrze - odpowiedziała Elizabeth z niesmakiem.
- Nie udało ci się usidlić Johna, zachowujesz się więc jak pies ogrodnika, próbując
zniechęcić każdą kobietę, która może mu dać szczęście. Widzisz, jakie to proste?
Janine zaczęła żałować, że w ogóle podeszła do Lizzie. Najwidoczniej nie da
rady przemówić jej do rozumu.
- Widzę, że już zdecydowałaś. A więc życzę ci szczęścia. Będzie ci potrzebne,
Lizzie.
- Na twoim miejscu bardziej dbałabym o własne dobro niż innych. Zapewniam
cię, że nie mam żadnych skrupułów przed poinformowaniem każdego, kto będzie tym
zainteresowany, z jaką kobietą Max się ożenił. Cokolwiek ci się wydaje, że zyskałaś,
stracisz przez swoją własną zszarganą reputację.
Janine otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, jednak Elizabeth nie dopuściła jej do
głosu.
- Pojutrze John i ja wyjeżdżamy do mnie do Londynu. Do tego czasu będę ci
niezmiernie wdzięczna, jeśli będziesz się trzymać ode mnie z daleka.
- To chyba nie będzie trudne - wymamrotała Janine, patrząc, jak Elizabeth sunie
z uśmiechem na twarzy w stronę mężczyzny, który ją z czasem zostawi samą, z pustym
kontem na dodatek.
Przynajmniej Max będzie zadowolony. Nie będzie się musiał martwić tym, że
Lizzie ściga go jak zwierzynę. Jeszcze tylko dwa dni, pomyślała, patrząc, jak John się
rozpromienił na widok Elizabeth i przyszykował jej krzesło. Jeszcze tylko dwa dni i
układ dobiegnie końca. Będzie mogła wrócić do siebie. Odbudować swoje życie. I tak
ciężko pracować w kwiaciarni, żeby jak najprędzej zapomnieć o tym, co się wydarzyło
na wakacjach, których tak bardzo pragnęła.
Max wślizgnął się cicho na przyćmiony taras i podszedł do Janine. Stała z
zaciśniętymi dłońmi przy kamiennej balustradzie i z podniesioną głową patrzyła na
błyszczący w świetle księżyca ocean.
- Próbowałaś ją ostrzec, prawda?
Rzuciła mu spojrzenie, jakby się go spodziewała na tarasie lada chwila.
76
S
R
- Tak.
- Ale nie posłuchała.
- Nie. - Janine jedną ręką odgarnęła kosmyk włosów z czoła. Bransoletka z
brylantami, którą jej podarował, błysnęła w świetle gwiazd. - John jest o wiele bardziej
przekonywujący ode mnie. Pewnie coś o tym wiesz.
Max skrzywił się lekko.
- To prawda.
Podszedł bliżej i oparł się o balustradę, stając tyłem do oceanu. Jego smoking
zaczął nasiąkać wilgocią, jednak nie zwracał na to najmniejszej uwagi. W jej oczach
dostrzegł żal, rozczarowanie, złość, wszystko naraz.
- Niezbyt często to mówię - odezwał się - ale winny ci jestem przeprosiny.
Uniosła lekko brwi, patrząc na niego nieodgadnionym wzrokiem.
- Za co?
- Dobrze wiesz, za co - powiedział, biorąc w obie ręce jej dłoń. - Nie miałem
racji. Co do ciebie. Co do Prentissa. Co do wielu innych rzeczy.
- Mhm. - Uśmiechnęła się przelotnie, odwracając wzrok z powrotem ku
bezbrzeżnym wodom oceanu. Milczenie, jakie zapadło między nimi, wypełniła
dobiegająca z kasyna muzyka. - Ale się porobiło.
Teraz Max się uśmiechnął. Powinien był się domyślić, że same przeprosiny to za
mało. Przecież ją zranił, chociaż nigdy tego nie chciał. Miał nadzieję, że uda mu się
odzyskać jej zaufanie i zaproponować coś, na czym oboje skorzystają.
Przyciągnął ją do siebie i przytulił mocno.
- Janine, chcę ci powiedzieć, że ci wierzę. Ale to nie wszystko. Ja wierzę w
ciebie.
- To miłe z twojej strony, Max, ale...
- Zachowałem się jak łajdak.
- Nie przeczę. Nazwałeś mnie kłamczuchą i zasugerowałeś, że byłabym skłonna
wrobić jakiegoś dobrze ustawionego faceta w małżeństwo. To nie było miłe, nie
sądzisz?
- To było okropne - przyznał, z przyjemnością zauważając błysk rozbawienia w
jej oczach. - Niezwykłe z twojej strony było to, że spróbowałaś ostrzec Elizabeth.
Zmarszczyła brwi.
- %7ładna kobieta nie zasługuje na takie potraktowanie.
77
S
R
- Jej wybór - mruknął, wiedząc, że Elizabeth miała już cały plan gotowy. Chciała
mieć Johna Prentissa dla siebie i nikt jej przed tym nie powstrzyma. Poza tym może
oboje są siebie warci. - Wiesz, że nie mogłaś jej odwieść od tego pomysłu.
- Chyba nie. Nawet się tego nie spodziewałam - przyznała. - Ale musiałam
spróbować.
- I za to cię szanuję.
- Dzięki.
- A więc wybaczysz mi?
- Czemu nie? - Wzruszyła ramionami. - Po prostu byłeś sobą.
Uśmiechnął się cierpko.
- Nie próbujesz mnie czasem obrazić?
- Słodka tajemnica - zażartowała, uwalniając się z jego uścisku. - Lizzie i John
wyjeżdżają pojutrze. Chyba powinieneś o tym wiedzieć.
Max kiwnął głową i spojrzał jej prosto w oczy. Chyba nadszedł właściwy
moment, żeby się dowiedziała o propozycji, którą dla niej miał. Kiedy Elizabeth
wyjedzie, ich układ dobiegnie końca.
- Chciałbym, żebyś się nad czymś zastanowiła - zaczął, krzywiąc się z
niezadowolenia, kiedy najwyrazniej wstawiona para wyszła chwiejnym krokiem z
kasyna prosto na taras. Wziął Janine pod rękę i wyprowadził ją na pobliski trawnik,
gdzie mogli porozmawiać na osobności.
Otaczał ich zapach oceanu i kwiatów. Mrok krył ich przed wzrokiem innych.
Max przyciągnął ją do siebie i spojrzał jej głęboko w oczy.
- Janine, nasz czas razem dobiega końca - ciągnął, wodząc wzrokiem po jej [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl wyciskamy.pev.pl
wyminąć Janine, jednak ta była szybsza i zastąpiła jej drogę.
- O Johnie Prentissie. - Janine wzięła głęboki oddech, nie zwracając uwagi na
błysk złości w oczach Elizabeth. - On nie jest tym, za kogo się podaje. Jest złodziejem i
kłamcą i jeśli nie będziesz ostrożna, wycycka cię do ostatniego centa, a potem rzuci.
- To jest żałosne - odezwała się Elizabeth po chwili pełnego napięcia milczenia.
- Słucham?
- Najwyrazniej niedokładnie. John mnie uprzedził, co mogę od ciebie usłyszeć na
jego temat.
- John...
- Powiedział mi dokładnie, jakiego pokroju kobietą jesteś - syknęła Elizabeth. -
Próbowałaś go wrobić w małżeństwo, udając ciążę. Od samego początku czułam, że
jesteś godna pożałowania. Teraz się okazało, że miałam rację.
Janine poczuła, jak ogarnia ją fala gorąca i wściekłości. Miała nadzieję, że
Elizabeth nie pomyśli, że zrobiła się cała czerwona na twarzy z zażenowania.
- Sądzisz, że powiedziałby ci prawdę na mój temat? Naprawdę uważasz, że
przyznałby się do tego, że zastawił na ciebie pułapkę?
75
S
R
- %7łałosne. - Elizabeth pokręciła głową, rzucając Janine pełne lekceważenia
spojrzenie. - Robisz z siebie kompletną idiotkę, Janine, i naprawdę nie mam pojęcia, co
Max w tobie widzi. Ale jeśli mój były mąż wpadł w sidła kobiety, którą John przejrzał
na wylot, to niezbyt dobrze to o nim świadczy.
- Lizzie, nie rozumiesz, że...
- Przeciwnie. Rozumiem bardzo dobrze - odpowiedziała Elizabeth z niesmakiem.
- Nie udało ci się usidlić Johna, zachowujesz się więc jak pies ogrodnika, próbując
zniechęcić każdą kobietę, która może mu dać szczęście. Widzisz, jakie to proste?
Janine zaczęła żałować, że w ogóle podeszła do Lizzie. Najwidoczniej nie da
rady przemówić jej do rozumu.
- Widzę, że już zdecydowałaś. A więc życzę ci szczęścia. Będzie ci potrzebne,
Lizzie.
- Na twoim miejscu bardziej dbałabym o własne dobro niż innych. Zapewniam
cię, że nie mam żadnych skrupułów przed poinformowaniem każdego, kto będzie tym
zainteresowany, z jaką kobietą Max się ożenił. Cokolwiek ci się wydaje, że zyskałaś,
stracisz przez swoją własną zszarganą reputację.
Janine otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, jednak Elizabeth nie dopuściła jej do
głosu.
- Pojutrze John i ja wyjeżdżamy do mnie do Londynu. Do tego czasu będę ci
niezmiernie wdzięczna, jeśli będziesz się trzymać ode mnie z daleka.
- To chyba nie będzie trudne - wymamrotała Janine, patrząc, jak Elizabeth sunie
z uśmiechem na twarzy w stronę mężczyzny, który ją z czasem zostawi samą, z pustym
kontem na dodatek.
Przynajmniej Max będzie zadowolony. Nie będzie się musiał martwić tym, że
Lizzie ściga go jak zwierzynę. Jeszcze tylko dwa dni, pomyślała, patrząc, jak John się
rozpromienił na widok Elizabeth i przyszykował jej krzesło. Jeszcze tylko dwa dni i
układ dobiegnie końca. Będzie mogła wrócić do siebie. Odbudować swoje życie. I tak
ciężko pracować w kwiaciarni, żeby jak najprędzej zapomnieć o tym, co się wydarzyło
na wakacjach, których tak bardzo pragnęła.
Max wślizgnął się cicho na przyćmiony taras i podszedł do Janine. Stała z
zaciśniętymi dłońmi przy kamiennej balustradzie i z podniesioną głową patrzyła na
błyszczący w świetle księżyca ocean.
- Próbowałaś ją ostrzec, prawda?
Rzuciła mu spojrzenie, jakby się go spodziewała na tarasie lada chwila.
76
S
R
- Tak.
- Ale nie posłuchała.
- Nie. - Janine jedną ręką odgarnęła kosmyk włosów z czoła. Bransoletka z
brylantami, którą jej podarował, błysnęła w świetle gwiazd. - John jest o wiele bardziej
przekonywujący ode mnie. Pewnie coś o tym wiesz.
Max skrzywił się lekko.
- To prawda.
Podszedł bliżej i oparł się o balustradę, stając tyłem do oceanu. Jego smoking
zaczął nasiąkać wilgocią, jednak nie zwracał na to najmniejszej uwagi. W jej oczach
dostrzegł żal, rozczarowanie, złość, wszystko naraz.
- Niezbyt często to mówię - odezwał się - ale winny ci jestem przeprosiny.
Uniosła lekko brwi, patrząc na niego nieodgadnionym wzrokiem.
- Za co?
- Dobrze wiesz, za co - powiedział, biorąc w obie ręce jej dłoń. - Nie miałem
racji. Co do ciebie. Co do Prentissa. Co do wielu innych rzeczy.
- Mhm. - Uśmiechnęła się przelotnie, odwracając wzrok z powrotem ku
bezbrzeżnym wodom oceanu. Milczenie, jakie zapadło między nimi, wypełniła
dobiegająca z kasyna muzyka. - Ale się porobiło.
Teraz Max się uśmiechnął. Powinien był się domyślić, że same przeprosiny to za
mało. Przecież ją zranił, chociaż nigdy tego nie chciał. Miał nadzieję, że uda mu się
odzyskać jej zaufanie i zaproponować coś, na czym oboje skorzystają.
Przyciągnął ją do siebie i przytulił mocno.
- Janine, chcę ci powiedzieć, że ci wierzę. Ale to nie wszystko. Ja wierzę w
ciebie.
- To miłe z twojej strony, Max, ale...
- Zachowałem się jak łajdak.
- Nie przeczę. Nazwałeś mnie kłamczuchą i zasugerowałeś, że byłabym skłonna
wrobić jakiegoś dobrze ustawionego faceta w małżeństwo. To nie było miłe, nie
sądzisz?
- To było okropne - przyznał, z przyjemnością zauważając błysk rozbawienia w
jej oczach. - Niezwykłe z twojej strony było to, że spróbowałaś ostrzec Elizabeth.
Zmarszczyła brwi.
- %7ładna kobieta nie zasługuje na takie potraktowanie.
77
S
R
- Jej wybór - mruknął, wiedząc, że Elizabeth miała już cały plan gotowy. Chciała
mieć Johna Prentissa dla siebie i nikt jej przed tym nie powstrzyma. Poza tym może
oboje są siebie warci. - Wiesz, że nie mogłaś jej odwieść od tego pomysłu.
- Chyba nie. Nawet się tego nie spodziewałam - przyznała. - Ale musiałam
spróbować.
- I za to cię szanuję.
- Dzięki.
- A więc wybaczysz mi?
- Czemu nie? - Wzruszyła ramionami. - Po prostu byłeś sobą.
Uśmiechnął się cierpko.
- Nie próbujesz mnie czasem obrazić?
- Słodka tajemnica - zażartowała, uwalniając się z jego uścisku. - Lizzie i John
wyjeżdżają pojutrze. Chyba powinieneś o tym wiedzieć.
Max kiwnął głową i spojrzał jej prosto w oczy. Chyba nadszedł właściwy
moment, żeby się dowiedziała o propozycji, którą dla niej miał. Kiedy Elizabeth
wyjedzie, ich układ dobiegnie końca.
- Chciałbym, żebyś się nad czymś zastanowiła - zaczął, krzywiąc się z
niezadowolenia, kiedy najwyrazniej wstawiona para wyszła chwiejnym krokiem z
kasyna prosto na taras. Wziął Janine pod rękę i wyprowadził ją na pobliski trawnik,
gdzie mogli porozmawiać na osobności.
Otaczał ich zapach oceanu i kwiatów. Mrok krył ich przed wzrokiem innych.
Max przyciągnął ją do siebie i spojrzał jej głęboko w oczy.
- Janine, nasz czas razem dobiega końca - ciągnął, wodząc wzrokiem po jej [ Pobierz całość w formacie PDF ]