[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Poirot! - podjąłem. - Nie zmylą mnie twoje żarty. To bardzo ważne
odkrycie.
- Czy ja wiem? Jedno mnie zastanawia. Myślę, że ciebie również.
- Co mianowicie?
- Widzisz, w tej całej historii mamy trochę za dużo strychniny. Trzeci
raz się na nią natykamy. Była w środku wzmacniającym pani Inglethorp.
Młody Mace sprzedał ją beztrosko w aptece. A teraz znów strychnina w
rękach jednego z domowników. To wprowadza zamęt, a ja zamętu bardzo
nie lubię.
Nim zdążyłem odpowiedzieć, jeden z belgijskich uchodzców uchylił
drzwi i wsunął głowę do pokoju.
- Na dole jest jakaś pani do pana Hastingsa - oznajmił.
- Pani? Do mnie?
Zerwałem się zdziwiony. Poirot pospieszył za mną. W sieni czekała
Mary Cavendish.
- Wracam od jednej chorej staruszki - powiedziała. - Wiem od
Lawrence a, że pan poszedł do pana Poirota, więc przyszło mi do głowy,
by po pana wstąpić.
- Jakże mi przykro, madame! - rzucił szarmancko Poirot. - Myślałem, że
zechciała pani zaszczycić odwiedzinami papę Poirota.
- Jeżeli pan mnie zaprosi, chętnie skorzystam innym razem - obiecała z
miłym uśmiechem.
- Doskonale, madame. I proszę pamiętać, jeżeli będzie pani potrzebny
powiernik, papa Poirot gotów służyć w każdej chwili.
Mary spojrzała nań pytająco, jak gdyby szukała głębszego sensu
uprzejmych słów. Pózniej odwróciła się szybko w stronę drzwi.
- Dotrzyma nam pan towarzystwa, monsieur Poirot? - zapytała.
- Z prawdziwą przyjemnością, madame.
Przez całą drogę Mary mówiła dużo, nerwowo i ku mojemu zdziwieniu -
jak gdyby unikała wzroku małego Belga.
Tymczasem zmieniła się pogoda. Dął silny wiatr, chłodny niczym w
jesieni. Mary wzdrygnęła się, zapięła czarny sportowy żakiet. Szum
smaganych wichurą gałęzi przypominał westchnienia olbrzyma.
Opodal domu zorientowaliśmy się łatwo, że musiało zajść coś
niedobrego.
Dorcas wybiegła nam na spotkanie. Płakała, załamywała ręce. Reszta
służby, zgromadzona na dalszym planie, wydała mi się zbiorowiskiem
samych oczu i uszu.
- Ach, proszę pani! Pani złota! Nie wiem, jak powiedzieć...
- Zmiało, Dorcas! - rzuciłem rozkazującym tonem. - Słuchamy.
- To ci podli detektywi. Wzięli go. Zaaresztowali pana Cavendisha.
- Lawrence aresztowany? - z trudnością dobyłem głosu.
Dorcas wytrzeszczyła oczy.
- Nie, proszę pana. Pan John.
Mary krzyknęła rozdzierająco, ciężko wsparła się na moim ramieniu.
Odwróciłem się, by ją podtrzymać, i w oczach Poirota dostrzegłem wyraz
cichego triumfu.
XI.
PROCES JOHNA CAVENDISHA
Rozprawa przeciwko Johnowi pod zarzutem morderstwa macochy
odbyła się w dwa miesiące pózniej.
O poprzedzających ją tygodniach niewiele mam do powiedzenia. W
każdym razie Mary Cavendish budziła w tym okresie podziw i
współczucie. Bez wahania stanęła po stronie męża, z pogardą odrzuciła
myśl o jego winie, walczyła na wszelkie możliwe sposoby.
Kiedy poruszyłem ten temat w rozmowie, Poirot zrobił minę bardzo
serio.
- Tak - przyznał - pani Cavendish należy do kobiet, które całą swą
wartość objawiają w trudnych warunkach. Wtedy widać naprawdę ich
dobroć i odwagę. Duma i zazdrość pani...
- Zazdrość? - przerwałem zdziwiony.
- Tak. Nie zorientowałeś się, mon ami, że to osoba wyjątkowo
zazdrosna? A więc duma i zazdrość pani Cavendish poszły w kąt. Teraz
myśli tylko o mężu i zagrażającym mu straszliwym losie.
Mówił z uczuciem, więc spoglądając nań bystro przypomniałem sobie
ów dzień, gdy rozważał, czy mówić, czy też nie mówić, i jego wzmiankę o
szczęściu kobiety . W gruncie rzeczy byłem zadowolony, że pozbawiono
go inicjatywy.
- Nawet dzisiaj - podjąłem - trudno mi uwierzyć w winę Johna. Widzisz,
do ostatniej chwili podejrzewałem Lawrence a.
- Wiem - uśmiechnął się Poirot.
- Ale żeby to miał być John... Mój stary przyjaciel John!
- Każdy morderca jest zapewne czyimś starym przyjacielem - wtrącił
filozoficznie mały Belg. - Nie wolno mieszać uczuć z rozsądkiem.
- Myślę, że powinieneś dać mi jakoś do zrozumienia, co się święci -
podjąłem.
- Może milczałem dlatego, że to twój stary przyjaciel...
Zasępiłem się trochę, wspominając, jak szczerze rozmawiałem z Johnem
o podejrzeniach Poirota wobec doktora Bauersteina. Nawiasem mówiąc,
Bauerstein został oczyszczony z zarzutu szpiegostwa. Jego spryt
uniemożliwił formalne oskarżenie, ale tak czy inaczej, doktor miał podcięte
skrzydła na przyszłość.
Zapytałem przyjaciela, czy jego zdaniem Johna czeka wyrok skazujący.
Zdziwiłem się bardzo, gdy odpowiedział, że nie przewiduje takiego finału.
Według wszelkiego prawdopodobieństwa John będzie uniewinniony.
- Ależ mój drogi... - zacząłem.
- Sto razy ci mówiłem - przerwał mały Belg - że brak mi dowodów. Inna
sprawa wiedzieć, że ktoś popełnił zbrodnię, inna dowieść mu tego. A tutaj
mamy przerażająco mało dowodów. W tym sęk. Ja, Herkules Poirot, wiem,
ale brak mi ostatniego ogniwa w łańcuchu. Jeżeli go nie znajdę... -
bezradnie rozłożył ręce.
- Kiedy zacząłeś podejrzewać Johna? - zapytałem po niedługiej pauzie.
- A ty go wcale nie podejrzewałeś?
- Absolutnie.
- Nawet gdy podsłuchałeś urywek rozmowy między panią Inglethorp a
jej synową? Nawet po mętnych zeznaniach pani Cavendish podczas
rozprawy u koronera?
- Nie.
- Nie potrafiłeś dodać dwu do dwóch? Nie przyszło ci na myśl, że jeżeli
Inglethorp nie sprzeczał się z żoną, co gorąco podtrzymuje, musiał to być
John albo Lawrence? W przypadku tego ostatniego nikt nie zdołałby
uzasadnić postępowania Mary. Ale jeżeli chodziło o Johna, wszystko
tłumaczy się samo.
- Aha! Więc John sprzeczał się z macochą! - zawołałem pod wpływem
nagłego olśnienia.
- Oczywiście.
- I ty wiedziałeś o tym od początku?
- Ma się rozumieć. Inaczej niepodobna wyjaśnić zachowania pani
Cavendish.
- Mimo to jednak twierdzisz, że on może zostać uniewinniony?
Poirot wzruszył ramionami.
- Naturalnie. Podczas rozprawy w sądzie policyjnym oskarżenie odsłoni
wiele. Ale według wszelkiego prawdopodobieństwa adwokaci doradzą
Johnowi, by zastrzegł sobie prawo obrony w procesie głównym. Wszystko
wyjdzie na jaw dopiero wtedy. Aha... Muszę ci powiedzieć, mon ami, że ja
nie mogę wystąpić w pierwszej fazie.
- Jak to?
- Nie mogę. Formalnie nie mam z tym nic wspólnego. Pozostanę za
sceną, póki nie znajdę ostatniego ogniwa w łańcuchu. Pani Cavendish musi
być przekonana, że pracuję na rzecz jej męża, nie przeciwko niemu.
- To gra niezupełnie uczciwa - obruszyłem się gwałtownie.
- Nic podobnego. Mamy do czynienia z człowiekiem pozbawionym
wszelkich skrupułów i przebiegłym w najwyższym stopniu. Musimy
zastosować wszelkie środki, bo inaczej się nam wymknie. Rozumiesz teraz
powód, dla którego chcę pozostawać na dalszym planie? Wszystkie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl wyciskamy.pev.pl
- Poirot! - podjąłem. - Nie zmylą mnie twoje żarty. To bardzo ważne
odkrycie.
- Czy ja wiem? Jedno mnie zastanawia. Myślę, że ciebie również.
- Co mianowicie?
- Widzisz, w tej całej historii mamy trochę za dużo strychniny. Trzeci
raz się na nią natykamy. Była w środku wzmacniającym pani Inglethorp.
Młody Mace sprzedał ją beztrosko w aptece. A teraz znów strychnina w
rękach jednego z domowników. To wprowadza zamęt, a ja zamętu bardzo
nie lubię.
Nim zdążyłem odpowiedzieć, jeden z belgijskich uchodzców uchylił
drzwi i wsunął głowę do pokoju.
- Na dole jest jakaś pani do pana Hastingsa - oznajmił.
- Pani? Do mnie?
Zerwałem się zdziwiony. Poirot pospieszył za mną. W sieni czekała
Mary Cavendish.
- Wracam od jednej chorej staruszki - powiedziała. - Wiem od
Lawrence a, że pan poszedł do pana Poirota, więc przyszło mi do głowy,
by po pana wstąpić.
- Jakże mi przykro, madame! - rzucił szarmancko Poirot. - Myślałem, że
zechciała pani zaszczycić odwiedzinami papę Poirota.
- Jeżeli pan mnie zaprosi, chętnie skorzystam innym razem - obiecała z
miłym uśmiechem.
- Doskonale, madame. I proszę pamiętać, jeżeli będzie pani potrzebny
powiernik, papa Poirot gotów służyć w każdej chwili.
Mary spojrzała nań pytająco, jak gdyby szukała głębszego sensu
uprzejmych słów. Pózniej odwróciła się szybko w stronę drzwi.
- Dotrzyma nam pan towarzystwa, monsieur Poirot? - zapytała.
- Z prawdziwą przyjemnością, madame.
Przez całą drogę Mary mówiła dużo, nerwowo i ku mojemu zdziwieniu -
jak gdyby unikała wzroku małego Belga.
Tymczasem zmieniła się pogoda. Dął silny wiatr, chłodny niczym w
jesieni. Mary wzdrygnęła się, zapięła czarny sportowy żakiet. Szum
smaganych wichurą gałęzi przypominał westchnienia olbrzyma.
Opodal domu zorientowaliśmy się łatwo, że musiało zajść coś
niedobrego.
Dorcas wybiegła nam na spotkanie. Płakała, załamywała ręce. Reszta
służby, zgromadzona na dalszym planie, wydała mi się zbiorowiskiem
samych oczu i uszu.
- Ach, proszę pani! Pani złota! Nie wiem, jak powiedzieć...
- Zmiało, Dorcas! - rzuciłem rozkazującym tonem. - Słuchamy.
- To ci podli detektywi. Wzięli go. Zaaresztowali pana Cavendisha.
- Lawrence aresztowany? - z trudnością dobyłem głosu.
Dorcas wytrzeszczyła oczy.
- Nie, proszę pana. Pan John.
Mary krzyknęła rozdzierająco, ciężko wsparła się na moim ramieniu.
Odwróciłem się, by ją podtrzymać, i w oczach Poirota dostrzegłem wyraz
cichego triumfu.
XI.
PROCES JOHNA CAVENDISHA
Rozprawa przeciwko Johnowi pod zarzutem morderstwa macochy
odbyła się w dwa miesiące pózniej.
O poprzedzających ją tygodniach niewiele mam do powiedzenia. W
każdym razie Mary Cavendish budziła w tym okresie podziw i
współczucie. Bez wahania stanęła po stronie męża, z pogardą odrzuciła
myśl o jego winie, walczyła na wszelkie możliwe sposoby.
Kiedy poruszyłem ten temat w rozmowie, Poirot zrobił minę bardzo
serio.
- Tak - przyznał - pani Cavendish należy do kobiet, które całą swą
wartość objawiają w trudnych warunkach. Wtedy widać naprawdę ich
dobroć i odwagę. Duma i zazdrość pani...
- Zazdrość? - przerwałem zdziwiony.
- Tak. Nie zorientowałeś się, mon ami, że to osoba wyjątkowo
zazdrosna? A więc duma i zazdrość pani Cavendish poszły w kąt. Teraz
myśli tylko o mężu i zagrażającym mu straszliwym losie.
Mówił z uczuciem, więc spoglądając nań bystro przypomniałem sobie
ów dzień, gdy rozważał, czy mówić, czy też nie mówić, i jego wzmiankę o
szczęściu kobiety . W gruncie rzeczy byłem zadowolony, że pozbawiono
go inicjatywy.
- Nawet dzisiaj - podjąłem - trudno mi uwierzyć w winę Johna. Widzisz,
do ostatniej chwili podejrzewałem Lawrence a.
- Wiem - uśmiechnął się Poirot.
- Ale żeby to miał być John... Mój stary przyjaciel John!
- Każdy morderca jest zapewne czyimś starym przyjacielem - wtrącił
filozoficznie mały Belg. - Nie wolno mieszać uczuć z rozsądkiem.
- Myślę, że powinieneś dać mi jakoś do zrozumienia, co się święci -
podjąłem.
- Może milczałem dlatego, że to twój stary przyjaciel...
Zasępiłem się trochę, wspominając, jak szczerze rozmawiałem z Johnem
o podejrzeniach Poirota wobec doktora Bauersteina. Nawiasem mówiąc,
Bauerstein został oczyszczony z zarzutu szpiegostwa. Jego spryt
uniemożliwił formalne oskarżenie, ale tak czy inaczej, doktor miał podcięte
skrzydła na przyszłość.
Zapytałem przyjaciela, czy jego zdaniem Johna czeka wyrok skazujący.
Zdziwiłem się bardzo, gdy odpowiedział, że nie przewiduje takiego finału.
Według wszelkiego prawdopodobieństwa John będzie uniewinniony.
- Ależ mój drogi... - zacząłem.
- Sto razy ci mówiłem - przerwał mały Belg - że brak mi dowodów. Inna
sprawa wiedzieć, że ktoś popełnił zbrodnię, inna dowieść mu tego. A tutaj
mamy przerażająco mało dowodów. W tym sęk. Ja, Herkules Poirot, wiem,
ale brak mi ostatniego ogniwa w łańcuchu. Jeżeli go nie znajdę... -
bezradnie rozłożył ręce.
- Kiedy zacząłeś podejrzewać Johna? - zapytałem po niedługiej pauzie.
- A ty go wcale nie podejrzewałeś?
- Absolutnie.
- Nawet gdy podsłuchałeś urywek rozmowy między panią Inglethorp a
jej synową? Nawet po mętnych zeznaniach pani Cavendish podczas
rozprawy u koronera?
- Nie.
- Nie potrafiłeś dodać dwu do dwóch? Nie przyszło ci na myśl, że jeżeli
Inglethorp nie sprzeczał się z żoną, co gorąco podtrzymuje, musiał to być
John albo Lawrence? W przypadku tego ostatniego nikt nie zdołałby
uzasadnić postępowania Mary. Ale jeżeli chodziło o Johna, wszystko
tłumaczy się samo.
- Aha! Więc John sprzeczał się z macochą! - zawołałem pod wpływem
nagłego olśnienia.
- Oczywiście.
- I ty wiedziałeś o tym od początku?
- Ma się rozumieć. Inaczej niepodobna wyjaśnić zachowania pani
Cavendish.
- Mimo to jednak twierdzisz, że on może zostać uniewinniony?
Poirot wzruszył ramionami.
- Naturalnie. Podczas rozprawy w sądzie policyjnym oskarżenie odsłoni
wiele. Ale według wszelkiego prawdopodobieństwa adwokaci doradzą
Johnowi, by zastrzegł sobie prawo obrony w procesie głównym. Wszystko
wyjdzie na jaw dopiero wtedy. Aha... Muszę ci powiedzieć, mon ami, że ja
nie mogę wystąpić w pierwszej fazie.
- Jak to?
- Nie mogę. Formalnie nie mam z tym nic wspólnego. Pozostanę za
sceną, póki nie znajdę ostatniego ogniwa w łańcuchu. Pani Cavendish musi
być przekonana, że pracuję na rzecz jej męża, nie przeciwko niemu.
- To gra niezupełnie uczciwa - obruszyłem się gwałtownie.
- Nic podobnego. Mamy do czynienia z człowiekiem pozbawionym
wszelkich skrupułów i przebiegłym w najwyższym stopniu. Musimy
zastosować wszelkie środki, bo inaczej się nam wymknie. Rozumiesz teraz
powód, dla którego chcę pozostawać na dalszym planie? Wszystkie [ Pobierz całość w formacie PDF ]