[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Kreatura rozciągnęła się na całą długość. Na końcu miała
szaro-różową mackę, pokrytą łuskami o ostrych brzegach.
Miała dwa metry grubości, nie kończące się, złożone z seg-
mentów ramię zbudowane z twardego, włóknistego mięśnia,
ociekającego kwaśnym śluzem. Tam, gdzie przeszła, dymiła
naga ziemia. Każda kropla śluzu zmieniała kurz w pulsujące
kule wielkości pięści, przypominające wilgotne cysty. Kiedy
te pękały, wypełzały z nich długojęzyczne osy, rozkładały
skrzydła i wzbijały się w powietrze, dołączając do brzęczącej
chmury otaczającej ślimaka. Nagle łeb potwora wzniósł się
ku górze i otworzył jak mięsisty kwiat. Wiło się w nim
dwadzieścia splątanych pseudostrączków, a z końca każdego
z nich patrzyło oko bez powieki. W miejscu, z którego
wychodziły, znajdował się kompleks paszcz - jedna w dru-
giej - a każda uzbrojona w diamentowe, pożółkłe zęby
w kształcie stożka, które kręciły się, zaciskały i ocierały
wzajemnie o swoje twarde powierzchnie w przeciągłym, wro-
gim ryku.
- Rozpoznasz je za pomocą ich programów - powiedział
Simeon i nagle pożałował, że zamieszkał w rzeczywistości,
którą stworzył tak podobną do prawdziwego życia. Mógł zmie-
nić inscenizację, lecz to pozbawiłoby go i tak niewielkiej
przewagi - znajomości terenu. Dopóki istniała matryca, in-
truz musiał grać na jego zasadach.
- Ci ludzie nie zasługują na Odznaki Społecznej Użytecz-
ności - stwierdził zdecydowanie i zrobił krok do przodu,
podnosząc tarczę. Centralne przyznały Odznaki Społecznej
Użyteczności wielu niepodobnym do ludzi, lecz tak naprawdę
rozszerzyło to granicę możliwości obdarowanych.
- Chodz tutaj, ty draniu! - zawołał agresywnie. -
Nikt nie będzie ranił mojego psa!
Program ślimakowy uderzył. Simeon jęknął, tupnął stopami
w podłoże i zaparł się ramieniem o tarczę. Dane-kły wbijały
się w nią, szarpiąc z odgłosem kojarzącym się zę smażeniem
bekonu, stłumionym przez chmury zielonej pary. Wymachiwał
kijem, trafiając jednookie macki i ogromne osy. Przez dłuższy
czas toczyła się między nimi bitwa obfitująca w skoki, uniki
i fortele. Ociekająca śluzem, zaciskająca się paszcza wciąż
stanowiła zagrożenie. Chce połknąć cały mój wzór i zasymi-
lować go w jednym łyku! Macki alarmująco wiły się dokoła
jego głowy. Swoimi sondami rozpracowaliby Programy Kon-
troli Sterowania, pomyślał i dalej strącał osy z powietrza
i rozdeptywał je; każde trafione oko macki eksplodowało
fontanną czarnego, gęstego soku jak gigantyczna, dojrzała
figa. W końcu ślimak cofnął się na moment. Simeon zrobił
zwód i ostro natarł na wroga.
Muszę wytrącić go z równowagi pomyślał, zapierając się
piętami i słuchając przerazliwego pisku potwora. Miał wra-
żenie, że każdy mięsień jego "ciała" jest obolały, lecz spra-
wiało mu to jeszcze większą satysfakcję. Zwiadomość, iż
ślimak zdezorganizował sekcję kodu wzmagała jego satysfak-
cję z widoku krwi, czy raczej wydzielmy i fruwających
w powietrzu strzępów mięsa. Ponownie rozległo się wycie,
ale tym razem bliżej.
- To za pociętą i spaloną kolekcję danych - rzucił Simeon,
jednocześnie zadając cios. Co za maniacy uwolnili coś takiego
wewnątrz systemu informacyjnego? To musiało być niszczące.
Ewentualnie postaram się, by myślało, że wygrywa. Od-
izoluję to w zewnętrznych podsystemach komputera, trzy-
mając podstawowe klucze sterujące poza granicami, które
ślimak uważa za krańce całego systemu. Inaczej dokonałby
spustoszeń w całym systemie, jak larwy w gnijącym mięsie.
Włącznie z jego własnym umysłem, chyba że popełni samo-
bójstwo, zrywając wszystkie połączenia między swoim or-
ganicznym mózgiem a systemem danych.
Wyobraznia niefortunnie nasunęła mu obraz ze statku ucie-
kinierów - unoszące się w powietrzu ciała martwych Bethelian.
Prędzej sam wyciągnę wtyczkę niż dam się pokonać, po-
myślał ponuro. Teoretycznie samozniszczenie stacji było nie-
możliwe. W praktyce prawdopodobnie mógł to uczynić. Zwy-
ciężę lub umrę, dodał w duchu.
- Raaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa! - wył ślimak.
- Jak powiedziałaby Channa, kij ci w oko - wydyszał
Simeon, skręcając za narożnik i ponownie zajmując pozycję.
Ciernie i liście latały w powietrzu, gdy dane-ślimak pró-
bowały uderzyć prosto w niego. Wtem rozległo się głośne
plaśnięcie i żałosny krzyk bólu. Zlimak zaorał w kamienną
podmurówkę płotu, co zmusiło go do obejścia narożnika.
Wydawał się większy. Z kłapiących paszcz płynęła spieniona,
różowa krew. Część zębów roztrzaskała się o kamień, lecz [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl wyciskamy.pev.pl
Kreatura rozciągnęła się na całą długość. Na końcu miała
szaro-różową mackę, pokrytą łuskami o ostrych brzegach.
Miała dwa metry grubości, nie kończące się, złożone z seg-
mentów ramię zbudowane z twardego, włóknistego mięśnia,
ociekającego kwaśnym śluzem. Tam, gdzie przeszła, dymiła
naga ziemia. Każda kropla śluzu zmieniała kurz w pulsujące
kule wielkości pięści, przypominające wilgotne cysty. Kiedy
te pękały, wypełzały z nich długojęzyczne osy, rozkładały
skrzydła i wzbijały się w powietrze, dołączając do brzęczącej
chmury otaczającej ślimaka. Nagle łeb potwora wzniósł się
ku górze i otworzył jak mięsisty kwiat. Wiło się w nim
dwadzieścia splątanych pseudostrączków, a z końca każdego
z nich patrzyło oko bez powieki. W miejscu, z którego
wychodziły, znajdował się kompleks paszcz - jedna w dru-
giej - a każda uzbrojona w diamentowe, pożółkłe zęby
w kształcie stożka, które kręciły się, zaciskały i ocierały
wzajemnie o swoje twarde powierzchnie w przeciągłym, wro-
gim ryku.
- Rozpoznasz je za pomocą ich programów - powiedział
Simeon i nagle pożałował, że zamieszkał w rzeczywistości,
którą stworzył tak podobną do prawdziwego życia. Mógł zmie-
nić inscenizację, lecz to pozbawiłoby go i tak niewielkiej
przewagi - znajomości terenu. Dopóki istniała matryca, in-
truz musiał grać na jego zasadach.
- Ci ludzie nie zasługują na Odznaki Społecznej Użytecz-
ności - stwierdził zdecydowanie i zrobił krok do przodu,
podnosząc tarczę. Centralne przyznały Odznaki Społecznej
Użyteczności wielu niepodobnym do ludzi, lecz tak naprawdę
rozszerzyło to granicę możliwości obdarowanych.
- Chodz tutaj, ty draniu! - zawołał agresywnie. -
Nikt nie będzie ranił mojego psa!
Program ślimakowy uderzył. Simeon jęknął, tupnął stopami
w podłoże i zaparł się ramieniem o tarczę. Dane-kły wbijały
się w nią, szarpiąc z odgłosem kojarzącym się zę smażeniem
bekonu, stłumionym przez chmury zielonej pary. Wymachiwał
kijem, trafiając jednookie macki i ogromne osy. Przez dłuższy
czas toczyła się między nimi bitwa obfitująca w skoki, uniki
i fortele. Ociekająca śluzem, zaciskająca się paszcza wciąż
stanowiła zagrożenie. Chce połknąć cały mój wzór i zasymi-
lować go w jednym łyku! Macki alarmująco wiły się dokoła
jego głowy. Swoimi sondami rozpracowaliby Programy Kon-
troli Sterowania, pomyślał i dalej strącał osy z powietrza
i rozdeptywał je; każde trafione oko macki eksplodowało
fontanną czarnego, gęstego soku jak gigantyczna, dojrzała
figa. W końcu ślimak cofnął się na moment. Simeon zrobił
zwód i ostro natarł na wroga.
Muszę wytrącić go z równowagi pomyślał, zapierając się
piętami i słuchając przerazliwego pisku potwora. Miał wra-
żenie, że każdy mięsień jego "ciała" jest obolały, lecz spra-
wiało mu to jeszcze większą satysfakcję. Zwiadomość, iż
ślimak zdezorganizował sekcję kodu wzmagała jego satysfak-
cję z widoku krwi, czy raczej wydzielmy i fruwających
w powietrzu strzępów mięsa. Ponownie rozległo się wycie,
ale tym razem bliżej.
- To za pociętą i spaloną kolekcję danych - rzucił Simeon,
jednocześnie zadając cios. Co za maniacy uwolnili coś takiego
wewnątrz systemu informacyjnego? To musiało być niszczące.
Ewentualnie postaram się, by myślało, że wygrywa. Od-
izoluję to w zewnętrznych podsystemach komputera, trzy-
mając podstawowe klucze sterujące poza granicami, które
ślimak uważa za krańce całego systemu. Inaczej dokonałby
spustoszeń w całym systemie, jak larwy w gnijącym mięsie.
Włącznie z jego własnym umysłem, chyba że popełni samo-
bójstwo, zrywając wszystkie połączenia między swoim or-
ganicznym mózgiem a systemem danych.
Wyobraznia niefortunnie nasunęła mu obraz ze statku ucie-
kinierów - unoszące się w powietrzu ciała martwych Bethelian.
Prędzej sam wyciągnę wtyczkę niż dam się pokonać, po-
myślał ponuro. Teoretycznie samozniszczenie stacji było nie-
możliwe. W praktyce prawdopodobnie mógł to uczynić. Zwy-
ciężę lub umrę, dodał w duchu.
- Raaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa! - wył ślimak.
- Jak powiedziałaby Channa, kij ci w oko - wydyszał
Simeon, skręcając za narożnik i ponownie zajmując pozycję.
Ciernie i liście latały w powietrzu, gdy dane-ślimak pró-
bowały uderzyć prosto w niego. Wtem rozległo się głośne
plaśnięcie i żałosny krzyk bólu. Zlimak zaorał w kamienną
podmurówkę płotu, co zmusiło go do obejścia narożnika.
Wydawał się większy. Z kłapiących paszcz płynęła spieniona,
różowa krew. Część zębów roztrzaskała się o kamień, lecz [ Pobierz całość w formacie PDF ]