[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wypił bardzo niewiele i cały czas obserwował otaczające go pary pogrążone w
rozpuście, zupełnie jakby oglądał sztukę teatralną.
 To straszne, to okrutne!". Na myśl o bracie dziewczyna uczuła gwałtowny
skurcz w sercu.
Umyła się i przebrała, nie przywiązując specjalnej wagi do ułożenia włosów
i zapominając zupełnie o użyciu kosmetyków. Chciała jak najprędzej znalezć
się na świeżym powietrzu.
Przyszło jej jeszcze do głowy, że powinna sprawdzić, jak czuje się
Peregrine, więc cicho i ostrożnie uchyliła drzwi łączące ich sypialnie.
Wieczorem kładąc się do łóżka myślała, że usłyszy powrót brata, teraz
jednak zorientowała się, iż było to niemożliwe, ponieważ zaraz za pierwszymi
drzwiami znajdowały się drugie. Kiedy je uchyliła, dobiegło ją chrapanie.
Natychmiast odgadła, że Peregrine wciąż pozostaje w oparach alkoholu, gdyż
chrapał tylko wtedy, gdy za dużo wypił.
Zasłony były zaciągnięte, więc chwilę potrwało, nim jej wzrok przyzwyczaił
się do panującego w sypialni półmroku. Wówczas ujrzała, że Peregrine, kładąc
się do łóżka, także nie skorzystał z pomocy służącego. Zapewne w ogóle nie
pamiętał, iż powinien to zrobić. Rzucił jedynie surdut na podłogę, zsunął buty i
tak jak stał, padł na łóżko.
Dziewczyna podeszła bliżej. Nawet w spowijającym pokój mroku dostrzegła
bladość na twarzy brata i ciemne kręgi pod jego oczyma. Fular miał wymięty, a
odświętna koszula, którą wyprała i tak starannie wyprasowała, była poplamiona
winem. Na spodniach także widniały plamy z porto.
Neoma westchnęła cicho.
Miała ochotę zdjąć z brata koszulę i uprać ją w nadziei, że plamy dadzą się
usunąć i nie trzeba będzie kupować nowej, ale zdecydowała się nie
przeszkadzać śpiącemu. Kiedy tak nad nim stała, raz jeszcze uderzyło ją, jak
bardzo był wciąż dziecinny, wrażliwy i bezbronny.
 Muszę z nim koniecznie porozmawiać o szybkim wyjezdzie" - postanowiła,
choć wiedziała, że i tak trzeba będzie z tym poczekać, aż Peregrine zdoła jej
wysłuchać i zrozumieć, co słyszy.
Schyliła się, podniosła surdut i odwiesiła na oparcie krzesła. Potem
wymknęła się cicho, ostrożnie zamykając za sobą drzwi.
Była pewna, że o tej porze nie napotka żadnego z gości, więc nie kłopotała
się zakładaniem czepeczka. W domu zawsze chodziła z gołą głową, ponieważ
lubiła czuć pieszczotę wiatru we włosach. Miała nadzieję, że i teraz jakaś lekka
bryza uwolni ją od ołowianego lęku i złych przeczuć.
Szybkim krokiem przemierzyła korytarz. Mijała srebrne świeczniki z
pogaszonymi świecami, które poprzedniego wieczoru oświetlały przejścia, a
gdy znalazła się na szczycie schodów, dostrzegła, że drzwi prowadzące do
hallu stoją otworem.
Pamiętała słowa matki, która wyjaśniała jej kiedyś, że w dużych domach
służba wstaje bardzo wcześnie. Nie była więc zdziwiona, widząc lokajów bez
marynarek i kamizeli, dzwigających tace pełne kieliszków, oraz pokojówki w
charakterystycznych czepeczkach, czyszczące dywany czy noszące wiadra z
wodą na schody.
Wszyscy spoglądali na Neomę z niejakim zdumieniem, lecz grzecznie
odpowiadali na pozdrowienia.
Wreszcie dziewczyna znalazła się na świeżym powietrzu. Od razu poczuła
się znacznie swobodniej, wreszcie wolna, jakby właśnie zdołała ujść z życiem
ze śmiertelnej pułapki.
Z początku miała zamiar pójść w dół, do jeziora, ale zaraz zdała sobie
sprawę, że tam byłaby widoczna z okien pałacu i ktoś, być może nawet sam
markiz Rosyth, mógłby ją zobaczyć i zdziwić się, że wstała tak wcześnie.
Jakiś czas temu, jeszcze z ojcem, odwiedziła kilka dużych posiadłości
położonych w pobliżu ich domu, a takie wizyty nieodmiennie kończyły się
oglądaniem wspaniałych rumaków gospodarza. Stajnie usytuowane były
zazwyczaj niedaleko budynku mieszkalnego. Spojrzała w stronę zachodniego
skrzydła i znalazła potwierdzenie swoich domysłów: widać tam było niskie
zabudowania.
Poszła w tamtą stronę, a kiedy minęła róg domu, ujrzała przed sobą wysoko
sklepiony łuk zwieńczony herbem markiza, wzniesiony z tego samego
kamienia co pałac. Dalej widniały dwa długie budynki, ciągnące się po obu
stronach brukowanego podwórza. Nad dziesiątkami uchylonych drzwi od
boksów wystawały końskie łby.
Dla Neomy był to najmilszy sercu widok.
Jezdziła konno, niemal zanim jeszcze nauczyła się chodzić, i od
najmłodszych lat rywalizowała z bratem, które z nich lepiej radzi sobie w
siodle. Pierwszy raz pojechała z ojcem na polowanie mając zaledwie dziewięć
lat i ani trochę się nie bała. Szybko przesiadła się z kucyka na prawdziwego
konia i od tej pory często dotrzymywała ojcu towarzystwa. Niezmiennie
wczesnym rankiem była pierwsza w stajniach, a ojciec mimo protestów matki -
uważającej przepędzanie całych dni na końskim grzbiecie za nieodpowiednie
zajęcie dla młodej panienki - zachęcał ją i dodawał odwagi, mówiąc, że jezdzi
równie dobrze jak on, co było w jego ustach najwyższą pochwałą.
Neoma uczyła się także dbać o konie. Przede wszystkim dlatego, że szczerze
je kochała, jednak kiedy nadeszły czasy, gdy nie mogli sobie pozwolić na
opłacenie stajennych, jej umiejętności okazały się bardzo przydatne.
Wierzchowce były jej bliższe niż płoche przyjaciółki. Darzyła te zwierzęta
prawdziwą miłością i zapewne dlatego najdzikszy rumak przemieniał się przy
niej w uległego baranka.
Powoli szła wzdłuż budynku stajni, poklepywała wygięte wdzięcznie szyje i
przemawiała łagodnie. Nigdy przedtem nie widziała stada tak pięknych i
szlachetnych zwierząt. Jeżeli konie wyścigowe markiza były równie wspaniałe
jak te, nic dziwnego, że wygrywały derby. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wyciskamy.pev.pl