[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zagrożenie dla otoczenia i samego siebie. Nie mogłam zaufać
wilkom Adama, a nawet gdybym mogła, niczego by to nie
zmieniło. W Stadzie Dorzecza Kolumbii nie było
wystarczająco dominującego i silnego samca, by utrzymać
wilka Adama w ryzach, dopóki on sam nie wydobrzeje na
tyle, by się kontrolować.
Wiedziałam jednak, gdzie takiego szukać.
Rozdział 5
Volkswagen Vanagon* niczego nie przypomina tak bardzo,
jak długiej na cztery i pół metra i szerokiej na metr
osiemdziesiąt cegły na kółkach o równie aerodynamicznej
sylwetce, co drzwi obory. Volkswagen importował je do
Stanów przez dwanaście lat i przez ten czas nigdy nie
włożono do nich nic większego od czterocylindrowego
wasserboxera. Silnik mojej dwutonowej cegły z 1989 roku z
napędem na cztery koła dysponuje oszałamiającą mocą dzie-
więćdziesięciu koni mechanicznych.
Mówiąc językiem laika, oznacza to, że płynęliśmy po
czteropasmowej autostradzie - ja, zwłoki i ranny wilkołak - z
prędkością dziewięćdziesięciu sześciu kilometrów na godzinę.
Z górki, przy pomyślnym wietrze, wyciągałam sto
dwadzieścia. Pod
* Vanagon - amerykańska nazwa Volkswagena Transportera
Typ 2 T3 (przyp. red.).
górkę wskazówka prędkościomierza na osiemdziesiątce
stanowiła szczyt marzeń. Ryzykując całkowity rozpad silnika,
mogłabym wyciągnąć nieco więcej. Z jakiegoś powodu
jednak myśl, że mogę osiąść na przydrożnej mieliznie z
obecnym ładunkiem, wystarczyła, bym kontrolowała ciężar
nogi.
Na łagodnych łukach autostrady panował prawie całkowity
bezruch, a poza nimi kompletna monotonia - chyba że
pustynia wydaje się komuś pasjonująca. Przestraszona i
samotna, starałam się nie myśleć o Macu i Jesse. Ani o
Adamie, który być może umierał, bo postanowiłam wywiezć
go z miasta, zamiast zadzwonić do jego stada. Wyciągnęłam
komórkę.
Najpierw zadzwoniłam do sąsiadów. Denis Cat-her był
emerytowanym hydraulikiem, a jego żona,
Anna, emerytowaną pielęgniarką. Wprowadzili się dwa lata
temu i adoptowali" mnie zaraz po tym, jak naprawiłam ich
traktor.
- Słucham - po porannych przejściach głos Anny brzmiał tak
zaskakująco normalnie, że chwilę trwa ło, zanim się
odezwałam.
- Przepraszam, że dzwonię tak wcześnie - powiedziałam. -
Musiałam wyjechać z miasta, nagła sprawa rodzinna.
Powinnam niedługo wrócić, za dzień lub dwa, ale nie
sprawdziłam, czy Medea ma jedzenie i wodę.
- Nie martw się, kochana. Zajmiemy się nią. Mam nadzieję,
że to nic poważnego.
Nie mogłam się powstrzymać i zerknęłam w lusterko na
Adama. Nadal oddychał.
- To coś poważnego. Ktoś z mojej przybranej rodziny dość
poważnie ucierpiał.
- Jedz i zajmij się, czym trzeba - rzuciła energicznie. - My tu
wszystkiego dopilnujemy.
Dopiero gdy przerwałam połączenie, zaczęłam się
zastanawiać, czy nie wplątałam ich w coś niebezpiecznego.
Ciało Maca podrzucono pod moje drzwi nie bez kozery - to
było ostrzeżenie, bym nie wtykała nosa w cudze sprawy. A
teraz tkwiłam w nich po same uszy.
Robiłam dla Adama tyle, ile mogłam. Pomyślałam, że jest też
coś, co mogę zrobić dla Jesse. Zadzwoniłam do Zee.
Siebold Adelbertsmiter, w skrócie Zee, nauczył mnie
wszystkiego, co wiedziałam o samochodach. Większość
nieludzi zle reaguje na żelazo, ale Zee
należał do Czarodziejów Metalu. Tak określano nieludzi,
którzy mogli się zajmować metalami wszelkiego rodzaju. Sam
Zee wolał nowoczesne amerykańskie określenie gremlin",
które, jak twierdził, lepiej pasowało do jego talentów. Ale to
nie one mnie teraz interesowały. Interesowały mnie jego
znajomości.
- Ja? - usłyszałam niski głos.
- Cześć, Zee, tu Mercy. Chcę cię prosić o przysługę.
- Ja, pewnie, Liebling. O co chodzi?
Zawahałam się. Nawet po tym, przez co przeszłam, trudno
mi było złamać złotą zasadę stada -wszystko, co dzieje się w
stadzie, zostaje w stadzie -
ale Zee znał wszystkich nieludzi w Tri-Cities i okolicach.
Zrelacjonowałam mu wydarzenia minionych dni najlepiej,
jak potrafiłam.
- Więc uważasz, że ten nieopierzony wilkołak sprowadził
kłopoty? To dlaczego w takim razie porwali naszą kleine
Jesse?
- Nie wiem. Mam nadzieję, że dowiem się czegoś więcej od
Adama, kiedy już dojdzie do siebie.
- I prosisz mnie, żebym sprawdził, czy ktokolwiek widział te
obce wilki, w nadziei, że uda ci się trafić na trop Jesse?
- Przynajmniej cztery obce wilkołaki przybyły do Tri-Cities.
Można przypuszczać, że ktoś coś zauważył. - Ponieważ Tri-
Cities znajdowało się w pobliżu rezerwatu Walla Walla,
mieszkało tu znacznie więcej nadnaturalnych istot niż w
innych miastach.
- Ja - z ociąganiem zgodził się Zee. - Można przypuszczać.
Popytam. Jesse to dobra dziewczyna, nie powinna znajdować
się w rękach tych łajdaków dłużej, niż to konieczne.
- Mógłbyś wywiesić w oknie warsztatu informację, gdy
będziesz tamtędy przejeżdżał? - poprosiłam. - Pod ladą w
biurze leży tabliczka z napisem Nieczynne z powodu święta.
- Myślisz, że mogliby mi się dobrać do tyłka, gdybym tam
popracował za ciebie? - zapytał. Zee często prowadził mój
interes, kiedy musiałam wyjechać z miasta. - Może masz
rację. Ja, gut. Otworzę warsztat dziś i jutro.
Upłynęło wiele czasu, odkąd ostatni raz śpiewano o
Sieboldzie Adelbertsmiterze z Czarnego Lasu. wystarczająco
dużo, by wszystkie te pieśni zdążyły ulecieć z pamięci
potomnych. Mimo to w Zee nadal było coś z ducha starych
germańskich Heldenlieder. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl wyciskamy.pev.pl
zagrożenie dla otoczenia i samego siebie. Nie mogłam zaufać
wilkom Adama, a nawet gdybym mogła, niczego by to nie
zmieniło. W Stadzie Dorzecza Kolumbii nie było
wystarczająco dominującego i silnego samca, by utrzymać
wilka Adama w ryzach, dopóki on sam nie wydobrzeje na
tyle, by się kontrolować.
Wiedziałam jednak, gdzie takiego szukać.
Rozdział 5
Volkswagen Vanagon* niczego nie przypomina tak bardzo,
jak długiej na cztery i pół metra i szerokiej na metr
osiemdziesiąt cegły na kółkach o równie aerodynamicznej
sylwetce, co drzwi obory. Volkswagen importował je do
Stanów przez dwanaście lat i przez ten czas nigdy nie
włożono do nich nic większego od czterocylindrowego
wasserboxera. Silnik mojej dwutonowej cegły z 1989 roku z
napędem na cztery koła dysponuje oszałamiającą mocą dzie-
więćdziesięciu koni mechanicznych.
Mówiąc językiem laika, oznacza to, że płynęliśmy po
czteropasmowej autostradzie - ja, zwłoki i ranny wilkołak - z
prędkością dziewięćdziesięciu sześciu kilometrów na godzinę.
Z górki, przy pomyślnym wietrze, wyciągałam sto
dwadzieścia. Pod
* Vanagon - amerykańska nazwa Volkswagena Transportera
Typ 2 T3 (przyp. red.).
górkę wskazówka prędkościomierza na osiemdziesiątce
stanowiła szczyt marzeń. Ryzykując całkowity rozpad silnika,
mogłabym wyciągnąć nieco więcej. Z jakiegoś powodu
jednak myśl, że mogę osiąść na przydrożnej mieliznie z
obecnym ładunkiem, wystarczyła, bym kontrolowała ciężar
nogi.
Na łagodnych łukach autostrady panował prawie całkowity
bezruch, a poza nimi kompletna monotonia - chyba że
pustynia wydaje się komuś pasjonująca. Przestraszona i
samotna, starałam się nie myśleć o Macu i Jesse. Ani o
Adamie, który być może umierał, bo postanowiłam wywiezć
go z miasta, zamiast zadzwonić do jego stada. Wyciągnęłam
komórkę.
Najpierw zadzwoniłam do sąsiadów. Denis Cat-her był
emerytowanym hydraulikiem, a jego żona,
Anna, emerytowaną pielęgniarką. Wprowadzili się dwa lata
temu i adoptowali" mnie zaraz po tym, jak naprawiłam ich
traktor.
- Słucham - po porannych przejściach głos Anny brzmiał tak
zaskakująco normalnie, że chwilę trwa ło, zanim się
odezwałam.
- Przepraszam, że dzwonię tak wcześnie - powiedziałam. -
Musiałam wyjechać z miasta, nagła sprawa rodzinna.
Powinnam niedługo wrócić, za dzień lub dwa, ale nie
sprawdziłam, czy Medea ma jedzenie i wodę.
- Nie martw się, kochana. Zajmiemy się nią. Mam nadzieję,
że to nic poważnego.
Nie mogłam się powstrzymać i zerknęłam w lusterko na
Adama. Nadal oddychał.
- To coś poważnego. Ktoś z mojej przybranej rodziny dość
poważnie ucierpiał.
- Jedz i zajmij się, czym trzeba - rzuciła energicznie. - My tu
wszystkiego dopilnujemy.
Dopiero gdy przerwałam połączenie, zaczęłam się
zastanawiać, czy nie wplątałam ich w coś niebezpiecznego.
Ciało Maca podrzucono pod moje drzwi nie bez kozery - to
było ostrzeżenie, bym nie wtykała nosa w cudze sprawy. A
teraz tkwiłam w nich po same uszy.
Robiłam dla Adama tyle, ile mogłam. Pomyślałam, że jest też
coś, co mogę zrobić dla Jesse. Zadzwoniłam do Zee.
Siebold Adelbertsmiter, w skrócie Zee, nauczył mnie
wszystkiego, co wiedziałam o samochodach. Większość
nieludzi zle reaguje na żelazo, ale Zee
należał do Czarodziejów Metalu. Tak określano nieludzi,
którzy mogli się zajmować metalami wszelkiego rodzaju. Sam
Zee wolał nowoczesne amerykańskie określenie gremlin",
które, jak twierdził, lepiej pasowało do jego talentów. Ale to
nie one mnie teraz interesowały. Interesowały mnie jego
znajomości.
- Ja? - usłyszałam niski głos.
- Cześć, Zee, tu Mercy. Chcę cię prosić o przysługę.
- Ja, pewnie, Liebling. O co chodzi?
Zawahałam się. Nawet po tym, przez co przeszłam, trudno
mi było złamać złotą zasadę stada -wszystko, co dzieje się w
stadzie, zostaje w stadzie -
ale Zee znał wszystkich nieludzi w Tri-Cities i okolicach.
Zrelacjonowałam mu wydarzenia minionych dni najlepiej,
jak potrafiłam.
- Więc uważasz, że ten nieopierzony wilkołak sprowadził
kłopoty? To dlaczego w takim razie porwali naszą kleine
Jesse?
- Nie wiem. Mam nadzieję, że dowiem się czegoś więcej od
Adama, kiedy już dojdzie do siebie.
- I prosisz mnie, żebym sprawdził, czy ktokolwiek widział te
obce wilki, w nadziei, że uda ci się trafić na trop Jesse?
- Przynajmniej cztery obce wilkołaki przybyły do Tri-Cities.
Można przypuszczać, że ktoś coś zauważył. - Ponieważ Tri-
Cities znajdowało się w pobliżu rezerwatu Walla Walla,
mieszkało tu znacznie więcej nadnaturalnych istot niż w
innych miastach.
- Ja - z ociąganiem zgodził się Zee. - Można przypuszczać.
Popytam. Jesse to dobra dziewczyna, nie powinna znajdować
się w rękach tych łajdaków dłużej, niż to konieczne.
- Mógłbyś wywiesić w oknie warsztatu informację, gdy
będziesz tamtędy przejeżdżał? - poprosiłam. - Pod ladą w
biurze leży tabliczka z napisem Nieczynne z powodu święta.
- Myślisz, że mogliby mi się dobrać do tyłka, gdybym tam
popracował za ciebie? - zapytał. Zee często prowadził mój
interes, kiedy musiałam wyjechać z miasta. - Może masz
rację. Ja, gut. Otworzę warsztat dziś i jutro.
Upłynęło wiele czasu, odkąd ostatni raz śpiewano o
Sieboldzie Adelbertsmiterze z Czarnego Lasu. wystarczająco
dużo, by wszystkie te pieśni zdążyły ulecieć z pamięci
potomnych. Mimo to w Zee nadal było coś z ducha starych
germańskich Heldenlieder. [ Pobierz całość w formacie PDF ]