[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 yle się czujesz w górach. Wyglądasz blado i oczy masz podsinione.
 Ty też  odpowiedziała cicho.
Rzeczywiście oboje wyglądali tak fatalnie, że kiedy żona właściciela hotelu zatrzymała
Krzysztofa i żartobliwie zapytała, czy od dawna są małżeństwem, Krzysztof powtarzając to
Marychnie, powiedział:
 Jesteśmy tu zameldowani jako małżeństwo... Jako mąż i żona...
A w chwilę potem dodał:
 Może to kiedyś sprawdzi się, może będziemy małżeństwem...
 Jak to?  zapytała przerażona Marychna.
Krzysztof zaczął mówić. Powinni właściwie pobrać się, zamieszkać razem i naśladować
normalny tryb życia innych ludzi. To będzie najlepsze. Namiastka przyjazni i namiastka miło-
ści, bo cóż innego mu pozostaje?... Ale niech nie myśli, że jest tak samolubny. Bynajmniej.
Nie zamierza jej krępować. Jeżeli Marychnie spodoba się ten czy inny mężczyzna... Byle zo-
stała, byle zechciała zrozumieć, jak wielką jest tragedią nie mieć prawa do prawdziwego ży-
cia...
Wówczas Marychna rozpłakała się. To nielitościwie wymagać od niej tego. Zawsze zosta-
nie przyjaciółką Krzysztofa, ale na to nie zgodzi się nigdy, za żadne skarby.
Gdy znowu przyszła noc i znowu te straszne, wstrętne, rozkoszne męczarnie  była bliska
myśli o samobójstwie.
123
 Odejdz  błagała  bądz dla mnie dobra...
W ciągu dnia nazywała ją zawsze jej męskim imieniem. Wydawało się to jej całkiem natu-
ralne, ale w nocy kobiecość Krzysztofa wprost przytłaczała swoją oczywistością. Gdy pierw-
szy raz w takiej chwili nazwała ją  Krzysieńką , wywołała awanturę:
 Nigdy tak nie mów  surowo odezwał się Krzysztof  nigdy! Chcesz mnie zgubić?!
I wtedy był znowu mężczyzną.
 Musisz zapomnieć o tym!  gniewnie ściskał przegub jej ręki aż do bólu  jeżeli nie je-
steś pewna, czy potrafisz dochować tajemnicy, powiedz mi to zaraz, natychmiast! Palnę sobie
w łeb i będzie koniec.
 Ależ ja wcale...  broniła się Marychna, drżąc całym ciałem.
 Owszem, zrób to  nalegał z goryczą  zrób. Zwracam ci uwagę, że w ten sposób najła-
twiej się mnie pozbędziesz!
W głosie Krzysztofa brzmiał taki ból, takie cierpienie, że zarzuciła mu ręce na szyję i zaci-
snęła zęby, by opanować odrazę.
Nazajutrz z jakiegoś błahego powodu, którego już teraz w ogóle nie mogła sobie przypo-
mnieć, dostała okropnych spazmów. Zbiegli się lokatorzy z sąsiednich numerów i wezwano
lekarza. Ten orzekł fatalny stan nerwowy i konieczność odosobnienia. Spojrzał przy tym zna-
cząco na Krzysztofa, chcąc widocznie dać mu do zrozumienia, na czym ta separacja ma pole-
gać. Ponieważ zaś twierdził, że stan jest poważny, Krzysztof tegoż dnia uregulował rachunek
w hotelu i wyjechali.
W Wiedniu zatrzymały go jakieś pilne sprawy. Umieścił Marychnę w wagonie i jeszcze
przed samym ruszeniem pociągu przypomniał:  Nie wiążę cię, Marychno, swoją tajemnicą.
Wierzę jednak, że jeżeli zechcesz z kimkolwiek nią się podzielić, zdobędziesz się na tyle
uczciwości i szlachetności, że mnie zawczasu uprzedzisz. Sądzę, że przynajmniej na taką
życzliwość z twej strony mogę liczyć za uczucia, które ci daję.
Mój Boże  myślała Marychna  mój Boże, a komuż mogłabym się zwierzyć, on myśli, że
ja mam kogokolwiek na świecie... Jestem taka samotna i taka nieszczęśliwa...
Teraz, kiedy była od niego daleko, kiedy miała możność ucieczki, gdyby tylko powrócił i
żądał od niej znowu tych ohydnych nocy, teraz ogarniała Marychnę jakaś czułość, jakaś pra-
wie tęsknota za Krzysztofem. Nie, raczej nie za Krzysztofem, lecz za tą biedną, skrzywdzoną
przez życie dziewczyną... %7łebyż mogła coś dla niej zrobić, gdyby mogła jej w czymś pomóc,
gotowa byłaby na największe ofiary, byle nie musiała znosić tych dręczących pieszczot... A
właśnie niczego więcej od niej nie oczekiwano.
Marychna zastanowiła się:
 Chyba nie to...
W postępowaniu Krzysztofa był jednak jakiś przymus... Naturalnie, przecie i dla niego to
musi być wstrętne!...
Lecz natychmiast przyszła refleksja: gdyby było wstrętne, nie potrzebował zmuszać się do
tego. Przypomniała sobie wiersze prozą, które czytał jej po francusku. Były to pieśni o miło-
ści jednej kobiety do drugiej, a Krzysztof zachwycał się pięknością tej poezji.
Jakie to szczęście, że Krzysztof zostanie jeszcze w Wiedniu przez tydzień, a może i dłużej.
Obiecała mu wprawdzie, że do czasu jego powrotu nie będzie widywała się z nikim, że nie
pójdzie do fabryki. Oczywiście, nie pójdzie, bo i co robiłaby, zresztą długość jej urlopu zależ-
na jest od okresu nieobecności szefa.
Ale chyba do kina wolno jej chodzić albo na spacer? W tym nie ma nic złego...
Pod wpływem ciszy panującej w mieszkaniu i nieustannego a równomiernego hałasu do-
biegającego z ulicy, hałasu swojskiego, dobrze znajomego, uspokajała się coraz bardziej. W
przedpokoju służąca otwierała piec i wkładała węgiel.
Marychna zaczęła ubierać się. Przez szparę w drzwiach dolatywał smakowity zapach go-
tującego się rosołu. Poczuła lekkie ćmienie w dołku. Jakże piekielnie była głodna. Od Wied-
124
nia nic nie jadła, a i przedtem nie miała wcale apetytu. Ostrożnie nacisnęła klamkę. W przed-
pokoju i w jadalni nie było nikogo. Widocznie gospodyni wyszła. W kuchni powitała ją słu-
żąca okrzykiem:
 Jezusie Nazareński! A co to pannie Marychnie jest? Tak zmizerniała!
 Jestem zmęczona podróżą i strasznie głodna...
 Pewno, pewno... zaraz zrobię kawkę...
Marychna wróciła do siebie i spojrzała w lustro. Rzeczywiście wyglądała fatalnie. Musiała
stracić kilka kilogramów wagi, jej kwitnąca cera stała się przezroczysta i ledwie różowa, pod
oczyma znaczyły się dwie niebieskawe plamy.
 Boże, jak ja zbrzydłam  powiedziała głośno i jednocześnie pomyślała, że to wcale nie-
prawda, gdyż wygląda teraz bardziej interesująco, prawie tak, jak Brygida Helm w filmie
Alraune.
Zniadanie zjadła z apetytem, po czym zabrała się do rozpakowywania walizek. Ile teraz
miała różnych pięknych rzeczy. Wszystko od Krzysztofa. On naprawdę był dla niej bardzo
dobry. Rozmieszczanie i porządkowanie rzeczy w szafie zajęło jej czas do obiadu. Na szczę-
ście przy stole był jakiś ksiądz, daleki kuzyn gospodyni, i to uwolniło Marychnę od spodzie-
wanych indagacyj. Na dworze był straszny mróz, wobec czego postanowiła nie wychodzić.
Jednak bezczynność tak jej ciążyła, że około szóstej nałożyła futro i zbiegła ze schodów. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wyciskamy.pev.pl