[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ślady jego pocałunków. Stał chwilę osłupiały, jakby nie rozumiejąc tego, co
usłyszał. A potem ruszył przez ciemny pokój ku drzwiom i cicho zamknął je
za sobą. Szedł wymiecionymi ulicami Warszawy nie czując mrozu ani wiatru,
który targał jego nie osłoniętą czupryną. W myślach rekonstruował wciąż od
początku przebieg dzisiejszego wieczoru. Jak zarysowana płyta wszystko
zatrzymywało się na tym: "Zapomnij o mnie", "Zapomnij o mnie!"... Drzwi
akademika zastał zamknięte, więc zaczął walić w nie z całej siły. Zgrzytnął
klucz i w okienku ukazała się twarz portiera. - Do kogo? - Do siebie -
odparł Andrzej. - Jest tu coś dla pana - powiedział portier usłyszawszy
nazwisko i podał Andrzejowi tobołek z jego rzeczami i raportówkę. - Pan tu
już nie ma miejsca. Przecież pan się zameldował na mieście. - Ale tam nie
mogę - próbował wytłumaczyć. - Miejsce jest zajęte - portier zatrzasnął
okienko. Odszedł wolno, nie wiedząc gdzie ani po co. Miał przed sobą długą
noc. Ludzi na ulicach było coraz mniej. Zaczęły nawet gasnąć nieliczne
oświetlone dotąd okna. Nawet nie uświadomił sobie, kiedy dotarł do tego
właśnie miejsca - obsypane śniegiem szczątki muru, kawałek urwanej bramy.
Tu Basia zwykła składać wiązanki biało-czerwonych gozdzików. Poczuł nagły
przypływ zmęczenia wielogodzinną już wędrówką i przysiadł na skrawku muru.
Nawet nie usłyszał poskrzypywania śniegu pod butami milicyjnego patrolu.
Było ich dwóch, jeden w mundurze, drugi tylko z opaską. - Ej, obywatelu! -
zawołał ten z opaską. - Wiecie, że od dwunastej do piątej nie wolno chodzić
po mieście? Macie przepustkę? - Nie mam. - Gdzie mieszkasz? - Nigdzie. -
Masz tu kogoś? - Nikogo - nawet na nich nie patrzył. Milicjanci wymienili
między sobą spojrzenia. - No i co z tobą będzie? - spytał ten w mundurze.
Dopiero wtedy spojrzał i wzruszył ramionami. - Chyba się z nami
zabierzesz... - zdecydował milicjant. Posłusznie uniósł się z murku i wolno
ruszył ulicą; po której gnały strzępy jakichś papierów poganianych wiatrem
i śniegiem... Warkocze naszychC dziewcząt będą białe... - Koniec świata...
- szepnął Ryszard Popiołek. Stał i patrzył, a usta mu drżały, broda
podjechała do góry jak u chłopca; który za wszelką cenę stara się
powstrzymać płacz. Do bramy wchodził wychudzony młody człowiek w okularach
w metalowej oprawce. Ubrany był w wiatrówkę, a wokół szyi okręcony miał
szalik, jakby wkroczył w ten wiosenny dzień 1946 roku prosto z zimy. - Pan
Karol! Pan Karol! - Popiołek ruszył naprzeciw z rozłożonymi rękoma. Jego
krzyk wywołał ze stróżówki Józię. Nie spodziewali się ujrzeć żywego Karola
Langa. Byli pewni, że zginął w powstaniu. - Ostrożnie! Mam insekty! -
Insekty? - Popiołek zastygł w bezruchu. - Pewnie wszy - domyśliła się
Popiołkowa. Lang skinął głową. Popiołek rozjaśnił się: - Już myślałem, że
to jakaś choroba - przyłożył ręce do ust i zadzierając głowę do góry,
huknął triumfalnie: - Pan Lang wrócił! Natychmiast otworzyły się okna:
wyjrzała pani Halina i Wrotek, zamajaczyła za szybą twarz starej
Lermaszewskiej i Marty Lawinowej, a za nią Basi. Dziewczyna popędziła go
witać, ale kiedy wpadła na podwórze, Karola już tam nie było. Popiołek
zaprosił go do swego mieszkania, by przywrócić mu "ludzki wygląd" - jak
powiedział. Józia kazała najpierw zdjąć Karolowi koszulę i wiatrówkę i od
razu wrzuciła je do balii. Potem nagiego do pasa usadziła na taborecie
pośrodku izby, by "kochanego naszego Karolka" ostrzyc. W trakcie tych
zabiegów wypytywali go o rodziców. Pan starosta całą wojnę przetrwał w
Londynie, od roku różnymi drogami chce ściągnąć rodzinę do siebie, a mama
jest w Zwidnicy. - To co pan tu jeszcze robisz? Londyn ma nasz prawdziwy
rząd... - Prawdziwy rząd ma rację bytu tylko tam, gdzie są rządzeni. -
Koniec świata... Panie Karolku, po insektach trzeba wypić - nalał do
szklanek mętnawy płyn. - Dla dezynfekcji - nie czekając, aż gość będzie
gotów do spełnienia toastu, wlał w siebie szklaneczkę. - Tyś insektów nie
miał, tylko pan Karolek - Popiołkowa popatrzyła na męża z dezaprobatą i
wróciła do głównego wątku: - To gdzie ta Zwidnica jest? - Na Ziemiach
Zachodnich. Za Wrocławiem. - I nie bał się pan mamusi tam zostawić? Przecie
to nie nasze. - A czyje? Na Ziemiach Zachodnich w tej chwili jest ponad
milion Polaków. - Koniec świata - wzruszył się po swojemu Popiołek. -
Biedaki, jeszcze raz będą się musiały do drogi pakować. - Panie Ryszardzie
- Lang powiedział to takim tonem, jakim nauczyciel zwraca się do
niesfornego ucznia. - Nie po to wygraliśmy wojnę, żeby oddawać, co nasze. -
Pewnie, Tego, co swoje, należy obowiązkowo bronić. Dlatego musi pan
wykurzyć z mieszkania Jasińskiego - szczękał wielkimi nożycami tuż przy
uchu Karola. - Zrobimy króciutko. Pan starosta też strzygł się pod
Piłsudskiego. Na tę uwagę Karol nie zareagował. Interesowało go raczej to,
co zostało z ich mieszkania. - Z pięciu pokoi jeden i służbówka - Popiołek
wyprostował się jak przy składaniu meldunku, po czym pochylił się do ucha
Karola i poufnym głosem dorzucił: - Robociarz z Woli. Koniec świata przez
tę demokrację. Lang zdmuchnął z nosa łaskoczące go włosy. - Nie koniec, a
początek. Początek świata. - Jak taki początek, to jaki będzie koniec,
panie Karolu? - To zależy od nas. Tylko od nas. - Dziwnie pan gada, jak
pragnę zdrowia - dozorca patrzył ponad głową Langa na żonę. Wzruszyła
ramionami. Stała nad Karolem z butelką. Kiedy wreszcie Popiołek odłożył
nożyczki i z odległości dwóch kroków delektował się swoim dziełem,
energicznie zaczęła wcierać naftę w skórę głowy Karola. - Mój stary bronił,
jak mógł, lokalu państwa. Ale jak usłyszeli, że tu starosta mieszkał, tym
bardziej się wtarabanili. - Co pani chce? Lud wkroczył do śródmieścia. To
jest akt sprawiedliwości dziejowej. - Przy mnie nie musi pan takiej
fastrygi zakładać, panie Karolku - zapewnił Popiołek przekonany, że te
teksty dyktuje Langowi przesadna ostrożność. - Ja tak naprawdę myślę, panie
Ryszardzie. - Gdyby to pan starosta słyszał... - Popiołek sięgnął po
flaszkę. - Musiałby się z tym pogodzić - Lang wstał z taboretu i założył
okulary. - To jest prawo pokoleń, że każde myśli inaczej. - Faktem
faktycznym - zgodził się Popiołek. - Ale które ma rację? - Zawsze to, które
zwycięża. Taka jest logika historii. - Znaczy się, że panu nie Jasiński,
tylko historia zabrała mieszkanie? - Oni też muszą gdzieś żyć. Popiołek
zmiótł na gazetę obcięte włosy i zmiąwszy papier wrzucił go pod kuchenną
blachę. - Jak pana te wszy nie zjadły, to pan wysoko zajdziesz, jak pragnę
wolności. Może by się ta dyskusja ideologiczna przeciągnęła, gdyby nie to,
że do mieszkania wpadł Gienek. Rzucił okiem na chudy tors przybysza, po
czym wrzasnął: - Ale cykorii dostali! - Kto? - dopytywała się Popiołkowa.
Gienek był wyraznie zachwycony rolą, jaką odegrał: pognał do Jasińskich z
wiadomością, że pan starosta wrócił. - Nie starosta, tylko syn - sprostował
Karol. - A co za różnica?! - Taka jak między tą kamienicą przed wojną i
teraz. - Tak czy tak, panu się należy mieszkanie. I powiedziałem im to.
Lang zrobił krok w stronę Gienka, a wyraz jego wąskich warg nie wróżył nic
dobrego. - Po coś to zrobił? Po co? - i nagle rzucił rozkazującym tonem: -
Odwróć się! Zdejmij koszulę! Gienek niepewnie spojrzał na ojca. Bić go
chce? Za co? Popiołek stał jak zamurowany. Lang podszedł do chłopaka, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wyciskamy.pev.pl