[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przyjaciół mogę liczyć w tej walce.
- Pomyślałem o tym - uspokoił go Smoczy Ry-
cerz. - Proponuję, żeby oddziały Małych Ludzi, które
walczą pieszo, pikami, jako pierwsze zaatakowały Pustych
Ludzi, kiedy ci nie będą się jeszcze niczego spodziewać.
Następnie ustąpią miejsca wojownikom z pogranicza.
- Małych Ludzi! - ryknął Herrac ze zdziwieniem,
a Lachlan i synowie zawtórowali mu.
Olbrzym opanował się jednak i uspokoił pozostałych.
- Mów dalej, Sir Jamesie - rzekł ponuro. - Powiadasz
oddziały Małych Ludzi...
- Tak. Chciałbym, żeby i oni wzięli udział w tej bitwie.
Nie tylko dlatego, że Puści Ludzie to ich odwieczni
wrogowie, jeszcze od czasów starożytnych. Chodzi także
o to, iż posiadają oni pewne zalety i umiejętności, których
brakuje nam. To daje pewność, że bitwy tej nie przeżyje
żaden Pusty Człowiek i nigdy już nie wrócą do życia.
Oswobodziny się wreszcie od nich.
Wyraznie strapiony Herrac podrapał się masywnymi
palcami po policzku.
- Nie wszyscy mieszkańcy pogranicza ufają Małym
Ludziom i lubią ich - stwierdził. - Chociaż, mówiąc
S7Lzqt7L, nie znam nikogo, kto osobiście miałby z nimi
jakiekolwiek zatargi. Rzecz tylko w opowieściach o nich...
Jeśli zaś chodzi o ich stosunek do nas, to nie jestem w stanie
nic powiedzieć na ten temat. Sam musisz dowiedzieć się
tego, zakładając jednak, że jest to w ogóle możliwe. A w jaki
sposób planujesz zebrać wszystkich bez wyjątku Pustych
Ludzi w jednym miejscu i zablokować im drogi ucieczki?
- To także wydaje się proste, choć wymaga zastosowa-
nia dość niezwykłych metod oraz pewnej ilości ma-
gii - rzekł Jim.
Zwrócił się do Lachlana MacGreggora:
- Zdaje mi się, że mówiłeś coś o wysłanniku króla
szkockiego?
- Nie coś, tylko że ma się zjawić - zaprotestował
Szkot. - Co się tyczy złota, to ma ono stanowić pierwszą
część zapłaty dla wszystkich Pustych Ludzi. To dość
pokazna suma i król powierza ją swemu najwierniejszemu
sługusowi. Tak więc MacDougall, bo to on będzie wysłan-
nikiem, bez wątpienia zjawi się osobiście, jak już mówiłem
wcześniej, tylko z niewielką strażą i jucznymi końmi do
transportu złota.
- Czy widziałeś kiedyś tego MacDougalla?-zapytał Jim.
- Czy widziałem go? Człowieku, ja go dobrze znam.
Widywałem go wystarczająco często na dworze i w innych
miejscach. Są tacy, którzy cenią go wysoko, lecz według
mnie to tchórz na usługach Francuzów. Jakie znaczenie ma
fakt, że go znam? - Lachlan utkwił w Jimie spojrzenie, po
czym zachichotał. - Nie mam zamiaru cię obrazić, ale
jesteś nieco zbyt wysoki i szeroki w ramionach, żeby być
do niego podobny. A twoja twarz w niczym nie przypomina
jego. Nawet, gdybyście byli podobni jak bliznięta, nie
będziesz potrafił odegrać jego ruchów i zachowania.
- Wiem o tym - przyznał Smoczy Rycerz - ale wierz
mi, że posługując się magią można wiele zdziałać.
Słysząc te słowa, wszyscy, włącznie z Lachlanem, zamarli.
Cisza, jaka zapadła, bardzo odpowiadała Jimowi.
- Sądzę - zaczął, zwracając się do Szkota - że masz
przynajmniej plan pochwycenia MacDougalla i przejęcia
złota, który chciałbyś zaproponować Sir Herracowi.
- Tak, to prawda - przyznał z wahaniem Lachlan
i poruszył się niepewnie na ławie. Opuścił wzrok na stół,
po czym podniósł go na Jima. - Ale to zupełnie inna
sprawa i nie ma nic wspólnego z magią.
- Rozumiem - stwierdził Smoczy Rycerz. - Hep!
Wino, które tak nierozważnie pił czekając na resztę,
teraz dało znać o sobie.
- Chyba nie upiłeś się tak wcześnie? - zdziwił się
MacGreggor, przyglądając mu się badawczo.
- Nie... hep! - odparł Jim, czkając ponownie. - To
część klątwy, którą wiele lat temu rzucił na mnie inny mag.
Nie jestem w stanie w pełni pozbyć się jej skutków, ale ta
czkawka minie. Nie zwracaj po prostu na to uwagi.
- Słyszałem kiedyś o człowieku - odezwał się Dafydd,
przychodząc przyjacielowi z pomocą - który zmarł z po-
wodu czkawki, a nie była ona wywołana żadnymi czarami.
- Właśnie - stwierdził Smoczy Rycerz. Co pewien czas
czkawka dawała o sobie znać, ale starał się to zbagatelizo-
wać. - Na szczęście rzadko mnie prześladuje. Wracając
jednak do tematu, rozmawialiśmy o planie pochwycenia
MacDougalla...
- Tak - przyznał Lachlan, używając nagle wyjątkowo
trudnego do zrozumienia akcentu. - Ale myślę, że nie
obejdzie się bez rozlewu krwi, co zapewne i ty zamierzyłeś.
- Pozwolisz, że sam to ocenię - rzekł twardo Jim.
Nauczył się już podczas pobytu w tym świecie, że
czasami rozsądnie jest wykorzystać posiadaną władzę
i przewagę wynikającą z zajmowanej pozycji.
- Jako jedyny przy tym stole znam magię - cią-
gnął. - I tylko ja będę w stanie ocenić na ile będzie ją
można wykorzystać przy realizacji twoich planów. Więc
usłyszmy, co dokładnie zamierzasz.
- No cóż - zaczął Szkot, tym razem rezygnując
z akcentu. - To dość proste. Znam trasę jego przejazdu
i wiem kiedy ma opuścić dwór, co właściwie nastąpiło już
półtora dnia temu. Miejsce, które upatrzyłem na zasadzkę,
to odcinek drogi, nad którym z obu stron wznoszą się
porośnięte drzewami zbocza. Nie będzie przy nim więcej
niż pół tuzina ludzi. Więcej zbrojnych zwracałoby na siebie
zbyt wiele uwagi. Dotrze do tego miejsca jutro po połu-
dniu. - Opróżnił kubek i napełnił go ponownie. - Przy
tym stole mamy wystarczającą ilość ludzi do walki, choć
żałuję, że nie będzie z nami Sir Briana, który, jak sądzę, jest
wspaniałym rycerzem i z jego pomocą łatwo poradzilibyśmy
sobie z eskortą. MacDougall nie jest mistrzem w po-
sługiwaniu się bronią, stosunkowo najlepiej włada angiels-
kim mieczem i tarczą. Nie odznacza się też, jak sądzę,
zbytnią odwagą. Jeśli wytniemy znaczną część jego ludzi,
korzystając z zaskoczenia, podda się razem z ocala-
łymi. - Zamilkł i zamyślił się na moment. - Co więcej,
korzystne jest, że w ataku wezmiemy udział tylko my,
ponieważ im mniej ludzi zna ten plan, tym lepiej.
Ponownie zapadła cisza. Przerwał ją wreszcie gospodarz.
- Jest pięciu moich synów, ja, Sir James, ty, Lachlanie, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wyciskamy.pev.pl