[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zdecydowany. Wyszeptał:
- Epuldugger, epuldugger, przyjdz tam, gdzie duch umarły wstaje i mści się.
Odkręcił wieczko słoika, ukrytego za gablotą, i zanurzył palce w jego zawartości. Była lepka
i silnie pachniała krwią i błotem boiska do rugby.
- Epuldugger - zanucił, tym razem głośniej.  Crumbana coomera. Nasycam krwią umarłego. Duch
umarły wstaje i mści się.
Dwoma palcami posmarował eliksirem mahoniową gablotę.
- Epuldugger, pomóż mi! - wydyszał. Zacisnął powieki, jak tylko mógł najmocniej, próbując
uwierzyć, zmuszając się żeby uwierzyć. Azy płynęły mu obficie po policzkach. - Epuldugger,
pomóż mi !
Otworzył oczy, zwolnił mosiężną zapadkę drzwi gabloty i otworzył je. W szkle odbiła się
na moment blada, podobna do księżyca, tarcza szkolnego zegara. Wewnątrz gabloty śmierdziało
starą, stęchłą odzieżą i werniksem.
Czapka Ponsforda, blezer Ponsforda, flanelowe spodnie Ponsforda - wszystko starannie
poskładane. Rekordowy kij krykietowy Ponsforda.
- Epuldugger - płakał Kieran. - Proszę cię!
Benson i jego przyjaciele zbliżali się tymczasem do schodów.
- O'Sullivan! - krzyknął Benson. - Wiemy, że tam jesteś, O'Sullivan! Poddaj się, nim przyjdziemy
po ciebie i zrobimy ci coś, co ci się bardzo nie spodoba!
Znowu nasłuchiwali, ale usłyszeli tylko nikłe skrzypienie mogło to być cokolwiek - mysz
lub ptak.
- Chodzmy - zadecydował Benson i powoli, stopień po stopniu, zaczął się wspinać po schodach;
przyjaciele postępowali za nim. Doszli do górnej galerii i zatrzymali się, starając się coś zobaczyć
w bursztynowej poświacie.
- O'Sullivan? Wyłaz! Straciliśmy przez ciebie kolację, a to oznacza śmierć albo coś jeszcze
gorszego.
- Proponuję zamknąć okno toalety, żeby musiał tu zostać przez całą noc - powiedział Muggeridge.
- A ja chcę, żebyśmy znalezli tego śmierdzącego wieśniaka i zbili - upierał się Benson.
Posunęli się parę kroków naprzód, po czym stanęli, natężając słuch i wzrok.
- Ci irlandzcy wieśniacy są mistrzami tchórzostwa - odezwał się Parker. - To jedyna rzecz, w której
są dobrzy.
- Szsz... - syknął Benson.
a
a
T
T
n
n
s
s
F
F
f
f
o
o
D
D
r
r
P
P
m
m
Y
Y
e
e
Y
Y
r
r
B
B
2
2
.
.
B
B
A
A
Click here to buy
Click here to buy
w
w
m
m
w
w
o
o
w
w
c
c
.
.
.
.
A
A
Y
Y
B
B
Y
Y
B
B
r r
Usłyszeli szmer stąpających butów, potem dwa ostre uderzenia. Jeszcze pózniej usłyszeli, jak ktoś
idzie w ich stronę. Kroki wydawały na parkiecie grzechotliwy hałas. Hałas, jaki powodują korki
u podeszew butów do krykieta.
Z cienia, w którym pogrążony był koniec galerii, wyszła wysoka postać. Była cała ubrana na
biało; jej twarz była również biała: biała jak na fotografii, biała jak śmierć. Najbardziej
przerażające było to, że miała zamknięte oczy, a mimo to szła bez niepewności, prosto w ich
stronę.
Miała na głowie czarną czapkę do krykieta, z insygniami HS - szkoły w Heaton - i niosła kij
krykietowy. Nie trzymała go jednak zwyczajnie obiema rękami, lecz chwyciła i uniosła na
wysokość pasa, jak gdyby przygotowywała się do odbicia szybkiej, ostrej piłki, rzuconej z drugiego
końca pola.
- Kim jesteś, do diabła? - zapytał Parker, znacznie łagodniej niż zwykle.
Młody człowiek w białej szacie ani na moment nie przerwał swojego grzechotliwego marszu,
chociaż oczy miał w dalszym ciągu zamknięte. Podszedł do Parkera i uderzył go kijem
krykietowym z boku, w głowę. Odgłos potężnego ciosu poniósł się echem w głąb galerii.
Parker osunął się na podłogę, nie wydawszy najmniejszego dzwięku. Muggeridge chciał
uklęknąć obok niego, zmienił jednak decyzję, ale było już za pózno. Młody człowiek uderzył go
w barki, potem w tył głowy, jeszcze raz i jeszcze.
Prawe ucho Parkera było roztrzaskanym kawałkiem czerwonej chrząstki.
Benson, skamląc, próbował wycofywać się w stronę schodów, ale młody człowiek w białej
szacie szedł nieustępliwie za nim, podnosząc wysoko kij.
- Odejdz! Zostaw mnie! - krzyczał ochryple Benson. - Jesteś szalony, odejdz!
Kij opadł, trafiając go mocno w lewy bark.
- Zostaw mnie! Zostaw mnie! - zapiszczał.
Batsman uderzył ponownie. Tym razem obojczyk Bensona pękł z trzaskiem. Zaskowyczał z bólu,
odwrócił się i robiąc unik, próbował biec w stronę schodów, ale przy schodach stał
Kieran, z twarzą prawie tak białą jak oblicze krykiecisty; oczy miał szeroko rozwarte, ręce
z dłońmi skierowanymi na zewnątrz unosił wysoko, jakby się modlił lub przywoływał ducha.
- Na miłość boską, O'Sullivan! - krzyknął Benson.
W tym momencie batsman trzasnął go w bok głowy uderzeniem, które wysłałoby piłkę krykietową
wysoko nad dachem szkoły, poza granice boiska i poza zasięg wzroku. Koniec kija rozszczepił się.
Czaszka Bensona trzasnęła, a on sam zakręcił się i runął na podłogę.
a
a
T
T
n
n
s
s
F
F
f
f
o
o
D
D
r
r
P
P
m
m
Y
Y
e
e
Y
Y
r
r
B
B
2
2
.
.
B
B
A
A
Click here to buy
Click here to buy
w
w
m
m
w
w
o
o
w
w
c
c
.
.
.
.
A
A
Y
Y
B
B
Y
Y
B
B
r r
Kieran stał nad nim, nic nie mówiąc, z rękami ciągle jeszcze wzniesionymi. Podniósł oczy
na milczącą białą postać, która teraz trwała bez ruchu, biała jak na fotografii, biała jak śmierć.
W oczach Kierana błysnęły łzy.
- Dziękuję - wyszeptał. - Dziękuję, dziękuję, dziękuję.
Matka Kierana siedziała blada w biurze dyrektora, ściskając swoją białą plastikową torebkę.
Jeden ze starszych chłopców, nie wiedząc kto to, zwrócił uwagę kolegów na jej urodę.
Yummy Mummy, pyszna mamuśka, jak je zawsze nazywali.
Nie zdążył zauważyć letniej sukienki od Marksa & Spencera ani naszyjnika ze sztucznych
pereł.
Bonedome usiadł za biurkiem, złożył dłonie i próbował wyglądać smutno, ale
sympatycznie. Było to nieosiągalne dla człowieka, który w całym swoim życiu nie czuł żadnych [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wyciskamy.pev.pl