[ Pobierz całość w formacie PDF ]
że moja reputacja świadczy przeciwko mnie, ale zamie
rzam poprosić pannę Shaw, żeby za mnie wyszła.
- Wyszła za ciebie? Nie wierzę. Kpisz sobie ze mnie.
- Klnę się na mój honor, że to prawda. - Jack podał
kuzynowi karafkę z brandy. - Wypij kieliszek przed
wyjściem. Wyglądasz tak, jakbyś potrzebował jednego
na wzmocnienie.
Bertie usiadł na powrót.
- Ślub... Małżeństwo... - mruczał pod nosem. -
Wszystkiego bym się spodziewał...
- Wiem - powiedział Jack przepraszająco. - Smut
ny koniec hulaki i nicponia, ale obawiam się, że ją ko
cham. Nie ucieknę od tego.
Bertie upił potężny łyk brandy.
- Ona cię nie zechce.
Jack znieruchomiał na te słowa.
- Dlaczego tak myślisz?
- Ponieważ ma cię za hultaja - odparł Bertie. - Nie
ufa ci. Co więcej - dodał z pełnym przekonaniem - nie
wyjdzie za mąż dla pieniędzy. Coś o tym wiem.
Jack westchnął. Właśnie uświadomił Thei, że nie mu
si wychodzić za mąż dla pieniędzy, i nie mógł dyskuto
wać ze stwierdzeniem Bertiego.
- Myślałem, że kobiety lubią sprowadzać nicponi na
dobrą drogę - powiedział smętnie. - Dobry Boże, całe
lata broniłem się przed zakusami matrymonialnie uspo
sobionych panien, przedkładając nad małżeństwo inne
przyjemności, a ty mi teraz mówisz, że jedyna kobieta,
której pragnę, nie będzie mnie chciała? To ja się pytam,
gdzie jest sprawiedliwość na tym świecie?
Bertie uśmiechnął się szeroko.
- Ktoś wreszcie powinien dać ci nauczkę, Jack. Naj
wyższa pora. Trafiłeś wreszcie na godną przeciwniczkę
- stwierdził bez cienia złośliwości.
Jack dopił brandy.
- I tutaj muszę się z tobą zgodzić, Bertie. Rzeczywi
ście trafiłem na godną przeciwniczkę.
- Ślicznie panienka wygląda, panno Shaw. - Pani
Skeffington, która tego wieczoru pozbyła się fartucha
i
przyjęła rolę pokojówki,
ze
łzami
wzruszenia
w oczach przyglądała się wystrojonej na bal Thei. -
Markiz Merlin już przyjechał, panienko - dodała. -
Czeka na panienkę w salonie.
Thea zawahała się i raz jeszcze spojrzała w lustro.
Nie martwiła się swoim wyglądem, bo miała jedną je
dyną suknię, która nadawała się na uroczysty wieczór,
co z góry eliminowało wszelkie rozterki dotyczące wy
boru toalety. Nikt nie nazwałby jej ostatnim krzykiem
mody, ale była prosta i elegancka. Problem zatem nie
tkwił w stroju, Theę nagle obleciał strach. Miała ochotę
wycofać się, nie jechać z Jackiem na bal.
Przez ostatnie dwa dni, od chwili gdy opuścił Oak-
mantle, czuła się przygnębiona. Bardzo jej go brakowa
ło. Dzieci też za nim tęskniły, nie przestawały o nim
mówić. Były nieznośne i hałaśliwe, to znowu milkły
i zamykały się w sobie.
Kiedy próbowała rozmawiać z Nedem o tym, że po-
winien zacząć szukać pracy w Londynie, wpadł w złość
i zniknął na kilka godzin. Daisy zaniosła się płaczem,
kiedy usłyszała, że Jack nie będzie już opowiadał jej
bajek na dobranoc, a Clara przez cały dzień wygrywała
na starym fortepianie pieśni żałobne. Thea miała wra
żenie, że głowa jej pęknie od tego brzdąkania i zacznie
wrzeszczeć z rozpaczy.
Wszyscy tęsknili za Jackiem, ale ona najbardziej.
I oto Jack pojawił się znowu w Oakmantle, czekał w sa
lonie, żeby zabrać ją na bal, a ona nie miała odwagi
zejść na dół.
Wzięła czarną aksamitną pelerynę, torebkę i zaczęła
powoli schodzić po schodach. W rzeczywistości Jack
wcale nie czekał w salonie, jak powiedziała pani Skef-
fington. Być może tam go wprowadziła, ale teraz stał
u podnóża schodów i mierzył schodzącą Theę uważ
nym spojrzeniem, od czubka głowy i starannej fryzury
po atłasowe pantofelki. Obejrzawszy ją dokładnie, za
trzymał wzrok na jej twarzy. Uśmiechnął się na ten swój
sposób: niedbale, leniwie, a jednocześnie niebezpiecz
nie. Thea przestraszyła się, że jeszcze chwila i ten
uśmiech pozbawi ją resztek zdrowego rozsądku. Zebra
ła wszystkie siły.
- Dobry wieczór.
Jack skłonił głowę.
- Dobry wieczór, panno Shaw. To dla mnie wielka
radość widzieć panią znowu. Wygląda pani doprawdy
olśniewająco. Czarująco.
W jego oczach pojawił się błysk, z którego mogła
wnosić, że Jack zamierza mącić jej w głowie. Thei prze
mknęło przez myśl, że wcale nie byłaby od tego, i prze
szedł ją dreszcz. Niedobrze. Przecież uczyniła wszyst
ko, by pozbyć się markiza z Oakmantle; jego obecność [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl wyciskamy.pev.pl
że moja reputacja świadczy przeciwko mnie, ale zamie
rzam poprosić pannę Shaw, żeby za mnie wyszła.
- Wyszła za ciebie? Nie wierzę. Kpisz sobie ze mnie.
- Klnę się na mój honor, że to prawda. - Jack podał
kuzynowi karafkę z brandy. - Wypij kieliszek przed
wyjściem. Wyglądasz tak, jakbyś potrzebował jednego
na wzmocnienie.
Bertie usiadł na powrót.
- Ślub... Małżeństwo... - mruczał pod nosem. -
Wszystkiego bym się spodziewał...
- Wiem - powiedział Jack przepraszająco. - Smut
ny koniec hulaki i nicponia, ale obawiam się, że ją ko
cham. Nie ucieknę od tego.
Bertie upił potężny łyk brandy.
- Ona cię nie zechce.
Jack znieruchomiał na te słowa.
- Dlaczego tak myślisz?
- Ponieważ ma cię za hultaja - odparł Bertie. - Nie
ufa ci. Co więcej - dodał z pełnym przekonaniem - nie
wyjdzie za mąż dla pieniędzy. Coś o tym wiem.
Jack westchnął. Właśnie uświadomił Thei, że nie mu
si wychodzić za mąż dla pieniędzy, i nie mógł dyskuto
wać ze stwierdzeniem Bertiego.
- Myślałem, że kobiety lubią sprowadzać nicponi na
dobrą drogę - powiedział smętnie. - Dobry Boże, całe
lata broniłem się przed zakusami matrymonialnie uspo
sobionych panien, przedkładając nad małżeństwo inne
przyjemności, a ty mi teraz mówisz, że jedyna kobieta,
której pragnę, nie będzie mnie chciała? To ja się pytam,
gdzie jest sprawiedliwość na tym świecie?
Bertie uśmiechnął się szeroko.
- Ktoś wreszcie powinien dać ci nauczkę, Jack. Naj
wyższa pora. Trafiłeś wreszcie na godną przeciwniczkę
- stwierdził bez cienia złośliwości.
Jack dopił brandy.
- I tutaj muszę się z tobą zgodzić, Bertie. Rzeczywi
ście trafiłem na godną przeciwniczkę.
- Ślicznie panienka wygląda, panno Shaw. - Pani
Skeffington, która tego wieczoru pozbyła się fartucha
i
przyjęła rolę pokojówki,
ze
łzami
wzruszenia
w oczach przyglądała się wystrojonej na bal Thei. -
Markiz Merlin już przyjechał, panienko - dodała. -
Czeka na panienkę w salonie.
Thea zawahała się i raz jeszcze spojrzała w lustro.
Nie martwiła się swoim wyglądem, bo miała jedną je
dyną suknię, która nadawała się na uroczysty wieczór,
co z góry eliminowało wszelkie rozterki dotyczące wy
boru toalety. Nikt nie nazwałby jej ostatnim krzykiem
mody, ale była prosta i elegancka. Problem zatem nie
tkwił w stroju, Theę nagle obleciał strach. Miała ochotę
wycofać się, nie jechać z Jackiem na bal.
Przez ostatnie dwa dni, od chwili gdy opuścił Oak-
mantle, czuła się przygnębiona. Bardzo jej go brakowa
ło. Dzieci też za nim tęskniły, nie przestawały o nim
mówić. Były nieznośne i hałaśliwe, to znowu milkły
i zamykały się w sobie.
Kiedy próbowała rozmawiać z Nedem o tym, że po-
winien zacząć szukać pracy w Londynie, wpadł w złość
i zniknął na kilka godzin. Daisy zaniosła się płaczem,
kiedy usłyszała, że Jack nie będzie już opowiadał jej
bajek na dobranoc, a Clara przez cały dzień wygrywała
na starym fortepianie pieśni żałobne. Thea miała wra
żenie, że głowa jej pęknie od tego brzdąkania i zacznie
wrzeszczeć z rozpaczy.
Wszyscy tęsknili za Jackiem, ale ona najbardziej.
I oto Jack pojawił się znowu w Oakmantle, czekał w sa
lonie, żeby zabrać ją na bal, a ona nie miała odwagi
zejść na dół.
Wzięła czarną aksamitną pelerynę, torebkę i zaczęła
powoli schodzić po schodach. W rzeczywistości Jack
wcale nie czekał w salonie, jak powiedziała pani Skef-
fington. Być może tam go wprowadziła, ale teraz stał
u podnóża schodów i mierzył schodzącą Theę uważ
nym spojrzeniem, od czubka głowy i starannej fryzury
po atłasowe pantofelki. Obejrzawszy ją dokładnie, za
trzymał wzrok na jej twarzy. Uśmiechnął się na ten swój
sposób: niedbale, leniwie, a jednocześnie niebezpiecz
nie. Thea przestraszyła się, że jeszcze chwila i ten
uśmiech pozbawi ją resztek zdrowego rozsądku. Zebra
ła wszystkie siły.
- Dobry wieczór.
Jack skłonił głowę.
- Dobry wieczór, panno Shaw. To dla mnie wielka
radość widzieć panią znowu. Wygląda pani doprawdy
olśniewająco. Czarująco.
W jego oczach pojawił się błysk, z którego mogła
wnosić, że Jack zamierza mącić jej w głowie. Thei prze
mknęło przez myśl, że wcale nie byłaby od tego, i prze
szedł ją dreszcz. Niedobrze. Przecież uczyniła wszyst
ko, by pozbyć się markiza z Oakmantle; jego obecność [ Pobierz całość w formacie PDF ]