[ Pobierz całość w formacie PDF ]
coś, czego Violet chciała od tego mężczyzny, który stał się jej całym
światem, to by pozwolił się kochać. Nie mogła go prosić o nic, czego
jej sam nie ofiarował.
- O której wyjeżdżasz? - zapytała. Przełknął ślinę, jakby coś
tkwiło mu w gardle.
- Jutro o świcie. Dłużej nie mogę czekać.
Cóż, pomyślała Violet. Więc już znam godzinę, o której pęknie
mi serce.
118
RS
ROZDZIAA JEDENASTY
Cameron patrzył, jak dżip jego córki odjeżdża w strugach
deszczu. Wrzesień okazał się deszczowy: lało od pięciu dni. %7łwirowy
podjazd przemienił się w wielką kałużę. Mężczyzna raz jeszcze
pomachał Mirandzie i Kate na pożegnanie.
Dziewczęta były zachwycone, kiedy rzucił pracę w Jeunnesse i
przeniósł się na dobre do Stanów. Obie chciały z nim zamieszkać - co
miało nastąpić, gdy zgodzi się ich matka. Na razie odwiedzały go w
każdej wolnej chwili.
Gdy wóz zniknął za zakrętem, Cameron wsunął ręce do kieszeni
i ruszył w stronę domu. Okoliczne lasy zaczynały zmieniać kolor;
pojawiało się coraz więcej żółci, szkarłatu i brązu. Potok
wyznaczający granicę jego posiadłości lśnił w słońcu. Cameron
zaczerpnął głęboko powietrza. Chciał się tu poczuć u siebie.
Lecz nie potrafił.
Naprawdę tego pragnął, odkąd kupił to miejsce. Przyjechał tu,
kiedy tylko skończył testy dla Violet i miał pewność, że wszystko
potoczy się dalej szczęśliwie. Nie zamierzał dalej pracować dla
Jeunnesse. Lubił swoje zajęcie, lecz teraz chciał się zająć w życiu
czymś zupełnie innym.
Wierzył - być może naiwnie - że uda mu się odnalezć wrażenie,
jakie miał, mieszkając u Violet: poczucie przynależności. Zatęsknił do
tego, by mieć czerwoną stodołę i kamienne murki, by żyć wśród
zwariowanych sąsiadów. By znalezć miejsce na tyle własne, w którym
119
RS
mógłby się kochać w blasku księżyca z kobietą, do której należy jego
serce.
Wszedł na ganek i pchnął drzwi wejściowe, rozmyślając ponuro,
że pragnie kobiety, która płakałaby z byle powodu, która
przyrządzałaby dziwaczne potrawy, hodowała stado kotów i nosiła
wiktoriańskie koronki, a do tego pomarańczowe bokserki.
W domu przywitała go cisza.
Zabawne, lecz wracał do kraju z głową pełną idiotycznych rojeń.
Oczywiście nie oczekiwał, że Violet będzie chciała rozmawiać o tak
szalonych, nienormalnych rzeczach jak małżeństwo. Ale sądził, że
łatwiej będzie się z nią spotykać, rozmawiać, spędzać razem czas.
Planował napastować ją nieustępliwie staroświeckimi zalotami.
Nie przyszło mu do głowy, że nie będzie odpowiadać na jego
listy i telefony.
Nalał sobie kawy z dzbanka. Od rana napar stał się gęsty jak
smoła, lecz Cameron nie dbał o to.
Dziewczęta zostawiły na stole plik kolorowych magazynów dla
nastolatków, lecz poza tym wokół panował idealny porządek.
Trudno się było pogodzić z tym, jak błędnie interpretował
własne pragnienia. Wydawało mu się, że nareszcie gotowy jest osiąść
na stałe, że uporał się z dziedzictwem swego ojca: strachem, by nie
stać się niewolnikiem tego, co się posiada. Odkrył tymczasem, że jego
niechęć do posiadania domu nie miała z tym nic wspólnego.
Przez te wszystkie lata szukał po prostu kobiety, do której
chciałby należeć.
120
RS
Znalazł ją teraz. Znalazł to wszystko. I nie umiał się pogodzić z
faktem, że po tym, gdy osiągnął tak wiele, tyle wycierpiał, odnalazł
siebie - i odnalazł ją - będzie ją musiał utracić.
Zadzwonił telefon - nagły dzwięk sprawił, że Cameron
wzdrygnął się, rozlewając kawę. Sięgnął po słuchawkę.
- Cameron Lachlan?
Gdy tylko usłyszał gniewny kobiecy głos, natychmiast rozpoznał
Daisy Campbell, siostrę Violet. Zawsze ją lubił. Zapierająca dech,
egzotyczna piękność, gwałtowna i niezależna, pani samej siebie.
Zawsze dobrze się z nią dogadywał, więc jej wściekły ton dobiegający
zza oceanu całkowicie go zaskoczył.
- Lachlan, ostrzegałam, że cię zabiję, jeśli złamiesz serce mojej
siostrze!
- Co takiego?
- Mówiłam, że jest wrażliwa. Mówiłam, że masz być dla niej
dobry albo zostawić ją w spokoju. Uważałam cię za porządnego
faceta!
- Przysięgam, że...
- Więc słuchaj, właśnie wyjeżdżam z Prowansji i wracam na
stałe do kraju. A jak tylko tam dotrę, dopadnę cię i zabiję. Nie wiem
jak, bo nigdy jeszcze nikogo nie zabiłam. Ale tam, gdzie się
wychowałam, faceci nie robili kobiecie dziecka tylko po to, żeby
następnego dnia zniknąć.
- Co takiego? - Cameron podnosił właśnie kubek do ust. Nie
doniósł. Gęsta, gorąca kawa rozprysnęła się wokół, ceramiczny kubek
pękł na tysiąc kawałków. - Co powiedziałaś?
121
RS
- Zamknij się, Lachlan! Nie obchodzi mnie, czy ci o tym
powiedziała, czy nie. Jeśli się nie zabezpieczyłeś, wiedziałeś, co
ryzykujesz. Wiesz, do cholery, skąd się biorą dzieci!
- Ale twoja siostra...
Nie mógł złapać tchu, nie mógł jasno myśleć.
- Co moja siostra?
Otworzył usta, by odpowiedzieć, lecz nagle uświadomił sobie,
że Violet nie powiedziała siostrom o swojej bezpłodności, o tym, jak
ją traktował były mąż, o niczym. Kochała je, opowiadała o nich cały
czas. Więc tamto musiało być dla niej zbyt trudne, by mogła o tym
rozmawiać nawet z nimi.
Lecz jemu powiedziała.
Był dla niej na tyle ważny, że jemu powiedziała. Uświadomił to
sobie, lecz nadal nie mógł się skoncentrować. Daisy nadawała w
dalszym ciągu. Zlicznotka czy nie, potrafiła wrzeszczeć jak sierżant.
- Nawet nie próbuj ze mną tych głupich gierek, Lachlan.
Słyszałam wszystkie wykręty, do jakich są zdolni nieodpowiedzialni
faceci. Uprzedzałam, że moja siostra jest bardzo wrażliwa. Prosiłam, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl wyciskamy.pev.pl
coś, czego Violet chciała od tego mężczyzny, który stał się jej całym
światem, to by pozwolił się kochać. Nie mogła go prosić o nic, czego
jej sam nie ofiarował.
- O której wyjeżdżasz? - zapytała. Przełknął ślinę, jakby coś
tkwiło mu w gardle.
- Jutro o świcie. Dłużej nie mogę czekać.
Cóż, pomyślała Violet. Więc już znam godzinę, o której pęknie
mi serce.
118
RS
ROZDZIAA JEDENASTY
Cameron patrzył, jak dżip jego córki odjeżdża w strugach
deszczu. Wrzesień okazał się deszczowy: lało od pięciu dni. %7łwirowy
podjazd przemienił się w wielką kałużę. Mężczyzna raz jeszcze
pomachał Mirandzie i Kate na pożegnanie.
Dziewczęta były zachwycone, kiedy rzucił pracę w Jeunnesse i
przeniósł się na dobre do Stanów. Obie chciały z nim zamieszkać - co
miało nastąpić, gdy zgodzi się ich matka. Na razie odwiedzały go w
każdej wolnej chwili.
Gdy wóz zniknął za zakrętem, Cameron wsunął ręce do kieszeni
i ruszył w stronę domu. Okoliczne lasy zaczynały zmieniać kolor;
pojawiało się coraz więcej żółci, szkarłatu i brązu. Potok
wyznaczający granicę jego posiadłości lśnił w słońcu. Cameron
zaczerpnął głęboko powietrza. Chciał się tu poczuć u siebie.
Lecz nie potrafił.
Naprawdę tego pragnął, odkąd kupił to miejsce. Przyjechał tu,
kiedy tylko skończył testy dla Violet i miał pewność, że wszystko
potoczy się dalej szczęśliwie. Nie zamierzał dalej pracować dla
Jeunnesse. Lubił swoje zajęcie, lecz teraz chciał się zająć w życiu
czymś zupełnie innym.
Wierzył - być może naiwnie - że uda mu się odnalezć wrażenie,
jakie miał, mieszkając u Violet: poczucie przynależności. Zatęsknił do
tego, by mieć czerwoną stodołę i kamienne murki, by żyć wśród
zwariowanych sąsiadów. By znalezć miejsce na tyle własne, w którym
119
RS
mógłby się kochać w blasku księżyca z kobietą, do której należy jego
serce.
Wszedł na ganek i pchnął drzwi wejściowe, rozmyślając ponuro,
że pragnie kobiety, która płakałaby z byle powodu, która
przyrządzałaby dziwaczne potrawy, hodowała stado kotów i nosiła
wiktoriańskie koronki, a do tego pomarańczowe bokserki.
W domu przywitała go cisza.
Zabawne, lecz wracał do kraju z głową pełną idiotycznych rojeń.
Oczywiście nie oczekiwał, że Violet będzie chciała rozmawiać o tak
szalonych, nienormalnych rzeczach jak małżeństwo. Ale sądził, że
łatwiej będzie się z nią spotykać, rozmawiać, spędzać razem czas.
Planował napastować ją nieustępliwie staroświeckimi zalotami.
Nie przyszło mu do głowy, że nie będzie odpowiadać na jego
listy i telefony.
Nalał sobie kawy z dzbanka. Od rana napar stał się gęsty jak
smoła, lecz Cameron nie dbał o to.
Dziewczęta zostawiły na stole plik kolorowych magazynów dla
nastolatków, lecz poza tym wokół panował idealny porządek.
Trudno się było pogodzić z tym, jak błędnie interpretował
własne pragnienia. Wydawało mu się, że nareszcie gotowy jest osiąść
na stałe, że uporał się z dziedzictwem swego ojca: strachem, by nie
stać się niewolnikiem tego, co się posiada. Odkrył tymczasem, że jego
niechęć do posiadania domu nie miała z tym nic wspólnego.
Przez te wszystkie lata szukał po prostu kobiety, do której
chciałby należeć.
120
RS
Znalazł ją teraz. Znalazł to wszystko. I nie umiał się pogodzić z
faktem, że po tym, gdy osiągnął tak wiele, tyle wycierpiał, odnalazł
siebie - i odnalazł ją - będzie ją musiał utracić.
Zadzwonił telefon - nagły dzwięk sprawił, że Cameron
wzdrygnął się, rozlewając kawę. Sięgnął po słuchawkę.
- Cameron Lachlan?
Gdy tylko usłyszał gniewny kobiecy głos, natychmiast rozpoznał
Daisy Campbell, siostrę Violet. Zawsze ją lubił. Zapierająca dech,
egzotyczna piękność, gwałtowna i niezależna, pani samej siebie.
Zawsze dobrze się z nią dogadywał, więc jej wściekły ton dobiegający
zza oceanu całkowicie go zaskoczył.
- Lachlan, ostrzegałam, że cię zabiję, jeśli złamiesz serce mojej
siostrze!
- Co takiego?
- Mówiłam, że jest wrażliwa. Mówiłam, że masz być dla niej
dobry albo zostawić ją w spokoju. Uważałam cię za porządnego
faceta!
- Przysięgam, że...
- Więc słuchaj, właśnie wyjeżdżam z Prowansji i wracam na
stałe do kraju. A jak tylko tam dotrę, dopadnę cię i zabiję. Nie wiem
jak, bo nigdy jeszcze nikogo nie zabiłam. Ale tam, gdzie się
wychowałam, faceci nie robili kobiecie dziecka tylko po to, żeby
następnego dnia zniknąć.
- Co takiego? - Cameron podnosił właśnie kubek do ust. Nie
doniósł. Gęsta, gorąca kawa rozprysnęła się wokół, ceramiczny kubek
pękł na tysiąc kawałków. - Co powiedziałaś?
121
RS
- Zamknij się, Lachlan! Nie obchodzi mnie, czy ci o tym
powiedziała, czy nie. Jeśli się nie zabezpieczyłeś, wiedziałeś, co
ryzykujesz. Wiesz, do cholery, skąd się biorą dzieci!
- Ale twoja siostra...
Nie mógł złapać tchu, nie mógł jasno myśleć.
- Co moja siostra?
Otworzył usta, by odpowiedzieć, lecz nagle uświadomił sobie,
że Violet nie powiedziała siostrom o swojej bezpłodności, o tym, jak
ją traktował były mąż, o niczym. Kochała je, opowiadała o nich cały
czas. Więc tamto musiało być dla niej zbyt trudne, by mogła o tym
rozmawiać nawet z nimi.
Lecz jemu powiedziała.
Był dla niej na tyle ważny, że jemu powiedziała. Uświadomił to
sobie, lecz nadal nie mógł się skoncentrować. Daisy nadawała w
dalszym ciągu. Zlicznotka czy nie, potrafiła wrzeszczeć jak sierżant.
- Nawet nie próbuj ze mną tych głupich gierek, Lachlan.
Słyszałam wszystkie wykręty, do jakich są zdolni nieodpowiedzialni
faceci. Uprzedzałam, że moja siostra jest bardzo wrażliwa. Prosiłam, [ Pobierz całość w formacie PDF ]