[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jadę tylko po to" - obiecywała sobie, odkładając słu-
chawkę. A więc odnawiał dom, zaczęto go akceptować
w Arkadii, znalazł przyjaciół. Co to miało oznaczać?
Zdawała sobie sprawę, że jej rana będzie przez to boleś-
niejsza, kiedy Sam odejdzie.
Czemu więc jechała teraz do niego?
Buck siedział na krześle pod śliwą i doglądał robót.
Otis i Brad Dixon przybijali deski boazerii do nowych
ścian. Zwieża warstwa farby pokrywała cały dom. Sam
stał wyprostowany i badał zardzewiałą blachę.
Włosy miał teraz dłuższe. Spięte w kucyk opadały wil-
gotnymi kosmykami na plecy. Nie golona broda upodob-
niała go do członka gangu motocyklistów. Na czole za-
wiązał czerwoną chustę.
Kiedy Andrea wysiadała z wozu, zobaczyła, że Sam
S
R
schyla się po skórzany fartuch. Z zachwytem obserwowa-
ła jego opalone ciało.
Szkoda, że w ogóle miał coś na sobie. Na myśl o tym
Andrea czuła żar, który z pewnością nie był spowodowa-
ny słońcem. Jeszcze przez chwilę przypatrywała mu się
z przyjemnością, aż wreszcie Sam natrafił na jej spojrzenie.
Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Włożył
dłonie za pas i czekał. W pewnym momencie chciała
wrócić do wozu i jak najprędzej odjechać.
- Witam, kochanie. Co o tym sądzisz?
Już się nie gniewał. Była tego pewna.
Prace szybko się posuwają - odpowiedziała ze spo-
kojem, świadoma tego, że wszystkie oczy zwróciły się
w jej kierunku.
- Cóż, Andy - odezwał się Buck. - Sporo czasu zajęło
ci dotarcie tutaj.
- Ja... po prostu jechałam do domu na lunch i postano-
wiłam wpaść tu na chwilę. Dom wygląda dobrze.
- Sam świetnie zna się na robocie. Poza tym pracuje
z prawdziwym zapałem.
- Widzę, że zmieniłeś o nim opinię.
- Tak. No cóż, z początku myślałem, że nie będzie do
nas pasował. Ale, prawdę mówiąc, zauważyłem, jak od-
żyłaś od czasu, kiedy tutaj przybył. Miałem nadzieję, że
Ed zajmie miejsce przy twoim boku, ale to nie miało sen-
su. Kiedy zobaczyłem, jak się układają sprawy między to-
bą i Samem, postanowiłem dać chłopakowi szansę.
- Nie, Buck, ty... Buck, mylisz się - zaczęła mówić,
ale zmieniła zdanie. Umilkła. Skłamała kiedyś w sprawie
Dawida i przyrzekła sobie, że nigdy więcej tego nie zrobi.
- Chciałabym, żeby to był Ed - przyznała -w końcu. -
Wszystko byłoby o wiele mniej skomplikowane.
- Miłość nigdy nie jest łatwa, Andy. Przynosi bolesne
chwile. Ale póki trwa, warta jest poświęceń.
- Póki trwa. - To samo powiedział Sam. Andrea żary-
S
R
zykowała raz jeszcze i spojrzała na dach. Sam stał na kra-
wędzi, kołysząc się lekko na palcach, jak gdyby czekał, aż
go poprosi, by zszedł.
- Jak myślisz, Buck? - przemówił Otis. - Będziemy
chyba potrzebowali więcej farby, żeby wziąć się do dal-
szej pracy. W związku z wieczornym spotkaniem mogli-
byśmy już na dzisiaj skończyć.
Buck popatrzył na Otisa, po czym przeniósł wzrok na
córkę.
- Poradzisz sobie tutaj, Andy?
- Pewnie nie, ale spróbuję.
Teraz Buck spojrzał na Sama.
- Obawiam się, że wciąż jestem przede wszystkim oj-
cem. Powiedziałem ci kiedyś, że Sam trochę przypomina
mnie samego. Był taki okres po odejściu twojej matki,
kiedy również chciałem wyruszyć w daleką drogę. Nie
zrobiłem tego tylko dlatego, że miałem ciebie. Zostałem
i myślę, że Sam też zamierza zostać, chociaż nie w pełni
jeszcze to sobie uświadomił. Nie pozwól, aby cię skrzyw-
dził, Andy.
- Boję się, że może już być za pózno, Buck.
- Prawdopodobnie przyjedziemy potem z farbą.
Dawał jej tym samym do zrozumienia, że mogła zostać
teraz z Samem, ale że przyjedzie pózniej. Skinęła z wdzię-
cznością głową.
Po odjezdzie Bucka i Otisa stanęła na werandzie. Nad-
szedł czas konfrontacji z Samem i zakończenia całej tej
sprawy. Mógł bawić się w swoje małe gierki, gdzie tylko
chciał, ale dla niej było to coś zupełnie nowego. Uczci-
wość jednak wymagała przyznania czegoś: jej matka
i Dawid składali wspaniałe obietnice, których nie dotrzy-
mali. Sam tego nie robił.
Spotkał ją w holu. Jego wilgotne dżinsy ściśle przywie-
rały do ciała.
S
R
- Tęskniłam za tobą, Sam. Myślałam, że się na mnie
gniewasz.
- Tak było, zanim nie zrozumiałem, dlaczego nie po-
wiedziałaś mi o planach Eda. Wiesz, co znaczyłoby dla
mnie zburzenie domu. Nikomu na całej sprawie szczegól-
nie nie zależało, z wyjątkiem mojej matki. Ja w każdym
razie opamiętałem się.
Andrea nie wiedziała, co odpowiedzieć. Zrobiła błąd, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl wyciskamy.pev.pl
Jadę tylko po to" - obiecywała sobie, odkładając słu-
chawkę. A więc odnawiał dom, zaczęto go akceptować
w Arkadii, znalazł przyjaciół. Co to miało oznaczać?
Zdawała sobie sprawę, że jej rana będzie przez to boleś-
niejsza, kiedy Sam odejdzie.
Czemu więc jechała teraz do niego?
Buck siedział na krześle pod śliwą i doglądał robót.
Otis i Brad Dixon przybijali deski boazerii do nowych
ścian. Zwieża warstwa farby pokrywała cały dom. Sam
stał wyprostowany i badał zardzewiałą blachę.
Włosy miał teraz dłuższe. Spięte w kucyk opadały wil-
gotnymi kosmykami na plecy. Nie golona broda upodob-
niała go do członka gangu motocyklistów. Na czole za-
wiązał czerwoną chustę.
Kiedy Andrea wysiadała z wozu, zobaczyła, że Sam
S
R
schyla się po skórzany fartuch. Z zachwytem obserwowa-
ła jego opalone ciało.
Szkoda, że w ogóle miał coś na sobie. Na myśl o tym
Andrea czuła żar, który z pewnością nie był spowodowa-
ny słońcem. Jeszcze przez chwilę przypatrywała mu się
z przyjemnością, aż wreszcie Sam natrafił na jej spojrzenie.
Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Włożył
dłonie za pas i czekał. W pewnym momencie chciała
wrócić do wozu i jak najprędzej odjechać.
- Witam, kochanie. Co o tym sądzisz?
Już się nie gniewał. Była tego pewna.
Prace szybko się posuwają - odpowiedziała ze spo-
kojem, świadoma tego, że wszystkie oczy zwróciły się
w jej kierunku.
- Cóż, Andy - odezwał się Buck. - Sporo czasu zajęło
ci dotarcie tutaj.
- Ja... po prostu jechałam do domu na lunch i postano-
wiłam wpaść tu na chwilę. Dom wygląda dobrze.
- Sam świetnie zna się na robocie. Poza tym pracuje
z prawdziwym zapałem.
- Widzę, że zmieniłeś o nim opinię.
- Tak. No cóż, z początku myślałem, że nie będzie do
nas pasował. Ale, prawdę mówiąc, zauważyłem, jak od-
żyłaś od czasu, kiedy tutaj przybył. Miałem nadzieję, że
Ed zajmie miejsce przy twoim boku, ale to nie miało sen-
su. Kiedy zobaczyłem, jak się układają sprawy między to-
bą i Samem, postanowiłem dać chłopakowi szansę.
- Nie, Buck, ty... Buck, mylisz się - zaczęła mówić,
ale zmieniła zdanie. Umilkła. Skłamała kiedyś w sprawie
Dawida i przyrzekła sobie, że nigdy więcej tego nie zrobi.
- Chciałabym, żeby to był Ed - przyznała -w końcu. -
Wszystko byłoby o wiele mniej skomplikowane.
- Miłość nigdy nie jest łatwa, Andy. Przynosi bolesne
chwile. Ale póki trwa, warta jest poświęceń.
- Póki trwa. - To samo powiedział Sam. Andrea żary-
S
R
zykowała raz jeszcze i spojrzała na dach. Sam stał na kra-
wędzi, kołysząc się lekko na palcach, jak gdyby czekał, aż
go poprosi, by zszedł.
- Jak myślisz, Buck? - przemówił Otis. - Będziemy
chyba potrzebowali więcej farby, żeby wziąć się do dal-
szej pracy. W związku z wieczornym spotkaniem mogli-
byśmy już na dzisiaj skończyć.
Buck popatrzył na Otisa, po czym przeniósł wzrok na
córkę.
- Poradzisz sobie tutaj, Andy?
- Pewnie nie, ale spróbuję.
Teraz Buck spojrzał na Sama.
- Obawiam się, że wciąż jestem przede wszystkim oj-
cem. Powiedziałem ci kiedyś, że Sam trochę przypomina
mnie samego. Był taki okres po odejściu twojej matki,
kiedy również chciałem wyruszyć w daleką drogę. Nie
zrobiłem tego tylko dlatego, że miałem ciebie. Zostałem
i myślę, że Sam też zamierza zostać, chociaż nie w pełni
jeszcze to sobie uświadomił. Nie pozwól, aby cię skrzyw-
dził, Andy.
- Boję się, że może już być za pózno, Buck.
- Prawdopodobnie przyjedziemy potem z farbą.
Dawał jej tym samym do zrozumienia, że mogła zostać
teraz z Samem, ale że przyjedzie pózniej. Skinęła z wdzię-
cznością głową.
Po odjezdzie Bucka i Otisa stanęła na werandzie. Nad-
szedł czas konfrontacji z Samem i zakończenia całej tej
sprawy. Mógł bawić się w swoje małe gierki, gdzie tylko
chciał, ale dla niej było to coś zupełnie nowego. Uczci-
wość jednak wymagała przyznania czegoś: jej matka
i Dawid składali wspaniałe obietnice, których nie dotrzy-
mali. Sam tego nie robił.
Spotkał ją w holu. Jego wilgotne dżinsy ściśle przywie-
rały do ciała.
S
R
- Tęskniłam za tobą, Sam. Myślałam, że się na mnie
gniewasz.
- Tak było, zanim nie zrozumiałem, dlaczego nie po-
wiedziałaś mi o planach Eda. Wiesz, co znaczyłoby dla
mnie zburzenie domu. Nikomu na całej sprawie szczegól-
nie nie zależało, z wyjątkiem mojej matki. Ja w każdym
razie opamiętałem się.
Andrea nie wiedziała, co odpowiedzieć. Zrobiła błąd, [ Pobierz całość w formacie PDF ]