[ Pobierz całość w formacie PDF ]
lecz myślę, że nigdy nie zbliżyłem się do nich bardziej niż wtedy.
Możliwe, że kochałem Verene. Na swój chłodny, logiczny sposób.
Ale co ona czuła do mnie? Kierowała nią ciekawość? Mówiła, że
podoba jej się moja inność. Mówiła, że lubi złośliwości, którymi
się wymienialiśmy, i długie rozmowy o wszystkim i niczym. Mó-
wiła, że nie jestem nudny, nie prawię banalnych komplementów i
jestem szczery.
Nie była to do końca prawda.
Wiedziałem, że Verena nie przepadała za magią. Miała swoje
powody i rozumiałem jej niechęć. Lecz dla mnie magia była naj-
ważniejsza, w wolnych chwilach ćwiczyłem zaklęcia, by dostać
się na uniwersytet. wiczyłem w ukryciu, mówiąc, że studiuję
książki historyczne i planuję razem z Gandisem rozpocząć naukę
w Averyńskiej Akademii Historycznej.
Ale nie mogłem dłużej ukrywać prawdy. Tak jak przypuszcza-
łem, Verena się wściekła. Nie wiem, czy bardziej zdenerwowało
ją to, że wyjeżdżam do Triwerii studiować magię, czy to, że ją
okłamywałem. Kiedy wyrzuciła z siebie całą złość, oznajmiając,
188
że z nami koniec, jej oczy lśniły błękitnym blaskiem...
Kolejny tydzień Helbert spędził w szpitalu. Pełnia księżyca
skończyła się i o wykonaniu zadania powierzonego przez księż-
niczkę z Vamorum mógł zapomnieć. Cóż, tak czasem bywa. Nie
każdy może być wielkim bohaterem, w ostatniej chwili ratującym
z opresji swoją wybrankę. Niektórzy po prostu nie wyrabiają się
czasowo...
By zaspokoić ciekawość, poprosiłem Sobrinusa o zdobycie in-
formacji na temat patrycjuszy z Vamorum. Tak jak sądziłem, nie
miał do przekazania dobrych wieści. Portius Corvinus, który był
wyjątkowym skąpcem i snobem, nawet nie pomyślał o wydaniu
córki za mąż za kogoś takiego jak Helbert. Potomek rodu Serda-
nów stał się obiektem kpin w miasteczku, a cała akcja ze zdoby-
ciem trofeum przed pełnią księżyca była tylko okrutnym żartem.
Candisa nie wyszłaby za mąż za Helberta, nawet gdyby rycerz
przytargał do Vamorum siedmiogłową hydrę.
Podczas odwiedzin w szpitalu starałem się delikatnie wyjaśnić
Helbertowi, że o Candisie może zapomnieć. Był niepocieszony.
Ignorował moje zapewnienia, że Imperium Averyńskie wciąż
pełne jest bladolicych księżniczek i patrycjuszek. Na wszelki wy-
padek pominąłem kwestie ich dziewictwa, chociaż nie było to
konieczne. Helbert i tak mnie nie słuchał. Wpatrzony w okno, roz-
myślał nad swoim okrutnym losem.
Oczywiście przesadzał, bo powodziło mu się całkiem niezle.
Lucja, kapłanka Eskulapa, krzątała się wokół niego z zapałem
godnym lepszego bohatera. Helbert wciąż traktował ją jako ele-
ment dekoracji szpitalnej, ale dziewczyna nie zwracała na to uwa-
gi. Nawet dla mnie, laika w dziedzinie ludzkich uczuć, było jasne,
189
że się w nim zakochała. Z punktu widzenia logiki nie powinna
tego robić, bo szanse na zdobycie jego serca miała niewielkie.
Młody książę Nyrsu i prosta, niezbyt ładna, łagodnie ujmując,
kapłanka Eskulapa pasowali do siebie jak górski ork do morskiej
nimfy. Oczywiście jeśliby zamienić płcie.
Gdy wyszedłem ze szpitala, dogoniła mnie Verena.
- Idziesz na grób Ovidii? - spytała.
- Tak. - Przypomniałem sobie o rocznicy śmierci przyjaciół-
ki.
Ze smutkiem skinęła głową.
Jak każdego roku ten dzień był dla Vereny szczególnie trudny.
Dla mnie zresztą też, chociaż pewnie nie aż tak bardzo. Szczerze
mówiąc zapomniałem, że to już dzisiaj, lecz nie dałem tego po
sobie poznać.
Ruszyliśmy via Martia, kierując się w stronę forum. Stara aleja
łącząca główny plac ze szpitalem nie była zatłoczona, jedynie
kilku spacerowiczów pozdrowiło nas uprzejmym skinieniem gło-
wy.
Uprzejmość skończyła się, gdy na horyzoncie pojawił się Go-
robis.
Zakląłem pod nosem.
- Salve. - Verena chłodno pozdrowiła kapłana.
- Salve - burknął Gorobis.
Ja ograniczyłem się do lekkiego skinienia.
- Idziesz na skargę do Virtusa, czarowniku? - zagadnął zło-
śliwie Gorobis.
- Jak widzę, flamen z tobą rozmawiał. Wspomniał, co się sta-
nie, jeżeli znów mnie zaatakujesz? [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl wyciskamy.pev.pl
lecz myślę, że nigdy nie zbliżyłem się do nich bardziej niż wtedy.
Możliwe, że kochałem Verene. Na swój chłodny, logiczny sposób.
Ale co ona czuła do mnie? Kierowała nią ciekawość? Mówiła, że
podoba jej się moja inność. Mówiła, że lubi złośliwości, którymi
się wymienialiśmy, i długie rozmowy o wszystkim i niczym. Mó-
wiła, że nie jestem nudny, nie prawię banalnych komplementów i
jestem szczery.
Nie była to do końca prawda.
Wiedziałem, że Verena nie przepadała za magią. Miała swoje
powody i rozumiałem jej niechęć. Lecz dla mnie magia była naj-
ważniejsza, w wolnych chwilach ćwiczyłem zaklęcia, by dostać
się na uniwersytet. wiczyłem w ukryciu, mówiąc, że studiuję
książki historyczne i planuję razem z Gandisem rozpocząć naukę
w Averyńskiej Akademii Historycznej.
Ale nie mogłem dłużej ukrywać prawdy. Tak jak przypuszcza-
łem, Verena się wściekła. Nie wiem, czy bardziej zdenerwowało
ją to, że wyjeżdżam do Triwerii studiować magię, czy to, że ją
okłamywałem. Kiedy wyrzuciła z siebie całą złość, oznajmiając,
188
że z nami koniec, jej oczy lśniły błękitnym blaskiem...
Kolejny tydzień Helbert spędził w szpitalu. Pełnia księżyca
skończyła się i o wykonaniu zadania powierzonego przez księż-
niczkę z Vamorum mógł zapomnieć. Cóż, tak czasem bywa. Nie
każdy może być wielkim bohaterem, w ostatniej chwili ratującym
z opresji swoją wybrankę. Niektórzy po prostu nie wyrabiają się
czasowo...
By zaspokoić ciekawość, poprosiłem Sobrinusa o zdobycie in-
formacji na temat patrycjuszy z Vamorum. Tak jak sądziłem, nie
miał do przekazania dobrych wieści. Portius Corvinus, który był
wyjątkowym skąpcem i snobem, nawet nie pomyślał o wydaniu
córki za mąż za kogoś takiego jak Helbert. Potomek rodu Serda-
nów stał się obiektem kpin w miasteczku, a cała akcja ze zdoby-
ciem trofeum przed pełnią księżyca była tylko okrutnym żartem.
Candisa nie wyszłaby za mąż za Helberta, nawet gdyby rycerz
przytargał do Vamorum siedmiogłową hydrę.
Podczas odwiedzin w szpitalu starałem się delikatnie wyjaśnić
Helbertowi, że o Candisie może zapomnieć. Był niepocieszony.
Ignorował moje zapewnienia, że Imperium Averyńskie wciąż
pełne jest bladolicych księżniczek i patrycjuszek. Na wszelki wy-
padek pominąłem kwestie ich dziewictwa, chociaż nie było to
konieczne. Helbert i tak mnie nie słuchał. Wpatrzony w okno, roz-
myślał nad swoim okrutnym losem.
Oczywiście przesadzał, bo powodziło mu się całkiem niezle.
Lucja, kapłanka Eskulapa, krzątała się wokół niego z zapałem
godnym lepszego bohatera. Helbert wciąż traktował ją jako ele-
ment dekoracji szpitalnej, ale dziewczyna nie zwracała na to uwa-
gi. Nawet dla mnie, laika w dziedzinie ludzkich uczuć, było jasne,
189
że się w nim zakochała. Z punktu widzenia logiki nie powinna
tego robić, bo szanse na zdobycie jego serca miała niewielkie.
Młody książę Nyrsu i prosta, niezbyt ładna, łagodnie ujmując,
kapłanka Eskulapa pasowali do siebie jak górski ork do morskiej
nimfy. Oczywiście jeśliby zamienić płcie.
Gdy wyszedłem ze szpitala, dogoniła mnie Verena.
- Idziesz na grób Ovidii? - spytała.
- Tak. - Przypomniałem sobie o rocznicy śmierci przyjaciół-
ki.
Ze smutkiem skinęła głową.
Jak każdego roku ten dzień był dla Vereny szczególnie trudny.
Dla mnie zresztą też, chociaż pewnie nie aż tak bardzo. Szczerze
mówiąc zapomniałem, że to już dzisiaj, lecz nie dałem tego po
sobie poznać.
Ruszyliśmy via Martia, kierując się w stronę forum. Stara aleja
łącząca główny plac ze szpitalem nie była zatłoczona, jedynie
kilku spacerowiczów pozdrowiło nas uprzejmym skinieniem gło-
wy.
Uprzejmość skończyła się, gdy na horyzoncie pojawił się Go-
robis.
Zakląłem pod nosem.
- Salve. - Verena chłodno pozdrowiła kapłana.
- Salve - burknął Gorobis.
Ja ograniczyłem się do lekkiego skinienia.
- Idziesz na skargę do Virtusa, czarowniku? - zagadnął zło-
śliwie Gorobis.
- Jak widzę, flamen z tobą rozmawiał. Wspomniał, co się sta-
nie, jeżeli znów mnie zaatakujesz? [ Pobierz całość w formacie PDF ]