[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Niczego nie obiecywałam - powiedziała Linda, ale
zaraz potem mrugnęła znaczÄ…co. - Jest tu ktoÅ›, kogo chcia­
łabym ci przedstawić. Powiedziałaś, że mogę zaprosić parę
osób.
- Oczywiście. - Mel z miejsca przybrała maskę dobrej
gospodyni. - Przecież to tak samo twoje przyjęcie, jak
moje. Ty i Jasper jesteÅ›cie naszymi najlepszymi przyja­
ciółmi.
- My też bardzo was polubiliÅ›my. Chodz, to ciÄ™ przed­
stawiÄ™. - TrzymajÄ…c Mel za rÄ™kÄ™, Linda zaczęła przedzie­
rać się przez tłum. - Nie bójcie się, zaraz ją przyprowadzę
z powrotem - powiedziała ze śmiechem. - Ach, tu jesteś,
Harriet. Harriet, kochanie, chciaÅ‚abym żebyÅ› poznaÅ‚a na­
szą gospodynię, a moją przyjaciółkę, Mary Ellen Ryan;
Mary Ellen - Harriet Breezeport.
- MiÅ‚o mi paniÄ… poznać. - Mel uÅ›cisnęła bladÄ…, deli­
katnÄ… dÅ‚oÅ„. Pani Breezeport byÅ‚a drobnÄ…, siwowÅ‚osÄ… kobie­
tą w okularach, dobrze po sześćdziesiątce.
- Tak się cieszę, że mogę panią poznać. To miłe z pani
strony, że nas pani zaprosiła. - Głos Harriet był niewiele
głośniejszy od szeptu. - Linda opowiadała mi, że jest pani
naprawdę urocza. To mój syn, Ethan.
Ethan był równie blady jak matka, a przy tym kościsty
i drobny. Uścisk dłoni miał za to mocny, a oczy czarne jak
u ptaka.
- Wspaniałe przyjęcie.
- MiÅ‚o mi. Poszukam dla pani krzesÅ‚a, pani Breeze­
port, i przyniosÄ™ coÅ› do picia.
- Odrobinka wina dobrze by mi zrobiła. - Staruszka
odpowiedziała drżącym uśmiechem. - Nie chciałabym
jednak sprawiać kłopotów.
- To przecież żaden kłopot. - Mel ujęła ją pod rękę
URZECZONA 225
i poprowadziÅ‚a w stronÄ™ krzeseÅ‚. - Co mogÄ™ pani przy­
nieść?
- Och, Ethan siÄ™ tym zajmie. Prawda, Ethan?
- Oczywiście. Przepraszani.
- To taki dobry chłopak - powiedziała Harriet, kiedy
jej syn ruszył w stronę bufetu. - On tak bardzo o mnie dba.
- Uśmiechnęła się do Mel. - Linda mówiła mi, że niedaw-
no przeprowadziliście się do Tahoe.
- Tak. PrzyjechaliÅ›my z mężem z Seattle. Tu jest zu­
pełnie inaczej.
- Racja. Czasami spędzamy tu z Ethanem wakacje.
Mamy tu mały apartament.
Gawędziły jeszcze przez chwilę, póki nie wrócił Ethan
z talerzem kanapek i kieliszkiem wina. Linda już siÄ™ ulot­
niła, za to nagle pojawił się Sebastian.
- To mój mąż. - Mel wsunęła mu rękę pod pachę.
- Donovan, to jest pani Harriet Breezeport, a to jej syn,
Ethan.
- Linda mówiła mi, że jest pan uroczy. - Harriet podała
mu rÄ™kÄ™. - Obawiam siÄ™, że zbyt dÅ‚ugo zatrzymaÅ‚am paÅ„­
ską uroczą żonę.
- Prawdę mówiąc, muszę ją porwać na chwilę, bowiem
mamy maÅ‚y problem w kuchni. %7Å‚yczÄ™ paÅ„stwu miÅ‚ej za­
bawy.
Pociągnął za sobą Mel, a nie mogąc znalezć miejsca na
osobności, zamknął się z nią w garderobie.
- Donovan, na miłość boską!...
- śś. - W półmroku zaświeciły mu się oczy. - To ona
- powiedział cicho.
- Jaka ona, i dlaczego chowamy siÄ™ w garderobie?
- Ta staruszka. To ona!
- Ona? - Mel ze zdumienia otworzyła usta. - Bardzo
226 URZECZONA
cię przepraszam, ale mam uwierzyć, że ta mała staruszka
jest szefem gangu kidnaperów?
- Taka jest prawda. - Sebastian pocałował ją w otwarte
usta. - Zamykamy sprawÄ™, Sutherland.
ROZDZIAA DWUNASTY
W ciÄ…gu nastÄ™pnych dwóch dni Mel dwukrotnie spotka­
Å‚a siÄ™ z Harriet Breezeport - raz na herbatce, a raz na przy­
jÄ™ciu. Gdyby nie wiara w Sebastiana, nigdy by nie uwie­
rzyła, że ta krucha matrona może być głową organizacji
o charakterze przestępczym.
To Devereaux przekazał im informację, że Harriet
i Ethan Breezeportowie nie byli właścicielami żadnego
mieszkania w Tahoe. Nie było też żadnych dokumentów
świadczących o tym, że ludzie o takim nazwisku w ogóle
istniejÄ….
Kiedy wreszcie Sebastianowi i Mel udało się nawiązać
kontakt, staÅ‚o siÄ™ to nie za poÅ›rednictwem wyżej wspo­
mnianej pary, ale poprzez opalonego, młodego mężczyznę
z rakietą tenisową. Mel właśnie skończyła mecz z Lindą
i nad szklanką mrożonej herbaty czekała, aż Sebastian
skończy rundę golfa z Gummem. Mężczyzna podszedł do
nich, cały w uśmiechach.
- Pani Ryan?
- Tak?
- Nazywam siÄ™ John Silbey. PrzychodzÄ™ z polecenia
naszego wspólnego znajomego. ChciaÅ‚bym z paniÄ… zamie­
nić słówko.
Mel, jak każda przyzwoita mężatka, którÄ… zaczepia nie­
znajomy mężczyzna, zawahała się.
- Dobrze - powiedziała w końcu.
228 URZECZONA
Mężczyzna usiadÅ‚, a rakietÄ™ poÅ‚ożyÅ‚ na opalonych kola­
nach. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wyciskamy.pev.pl