[ Pobierz całość w formacie PDF ]

odnalezć drogę do przecinającej dolinę rzeki.
Cymmeryjczyk szedł za Creoonem w górę wąwozu, który wił się jak torturowany wą\. Po
jakichś trzystu krokach nie było ju\ widać wodospadu i tylko niewyrazny szmer dobiegał ich
uszu. Dno parowu wznosiło się ku stromemu szczytowi i wkrótce Kushyta pociągnął
towarzysza w tył łapiąc go za ramię. Przy załomie skalnej ściany rosło karłowate drzewo i
pod nim Creoon przykucnął wyciągając rękę.
Conan chrząknął. Za załomem wąwóz biegł przez około osiemdziesiąt kroków i kończył
się ślepo. Z prawej strony zbocze zdawało się być dziwnie odmienne i przyglądał mu się
przez dłu\szy czas nim zorientował się, \e patrzy na mur postawiony ręką ludzką. Byli niemal
na tyłach zamku zbudowanego na odłamie skalnym. Jego ściany wyrastały stromo z krawędzi
głębokiej szczeliny, której nie przykrywał \aden most, a jedynym widocznym wejściem były
cię\kie, okute \elazem drzwi.
 Tą ście\ką, ta dziewka Akira uciekła  rzekł Creoon.  Ten wąwóz biegnie niemal
równolegle do doliny, zwę\a się ku zachodowi i ostatecznie dochodzi do doliny, za którą jest
ta, gdzie stały wioski. Dawni panowie zamku zablokowali go głazami tak, \e nie sposób go
odkryć z zewnętrznej doliny o ile ktoś o nim nie wie. Rzadko u\ywali tej drogi i teraz nawet
nowi właściciele nie wiedzą nic o tunelu za wodospadem czy Jaskini Zmarłych. Owe drzwi
Akira otworzy Urlanowi Genorowi.
Conan przygryzł wargę. Miał ochotę sam złupić zamek, lecz nie widział sposobu, by się
doń dostać. Szczelina była za szeroka, by ją przeskoczyć, w dodatku po drugiej stronie nie
było \adnego występu, o który mógłby się zaczepić.
 Na Croma, Creoonie  rzekł.  Chciałbym obejrzeć tę dolinę, o której tyle słyszę.
Kushyta spojrzał na jego wielkie cielsko i potrząsnął głową.
 Jest droga, którą zwiemy Skrzydlatą Drogą, lecz ona nie dla takich jak ty.
 Na Croma!  wrzasnął Conan nastroszywszy się od razu. Byle ciemniak w baranicy
Strona 18
Jordan Robert - Conan. Droga demona
miałby być lepszy od Cymmeryjczyka?  Pójdę wszędzie, gdzie ty odwa\ysz się pójść!
Creoon wzruszył ramionami i poprowadził z powrotem parowem, a\ do miejsca skąd
widać było wodospad, zatrzymując się przy czymś co wyglądało jak płytka bruzda
wy\łobiona w wy\szej ze skalnych ścian. Przyjrzawszy się bli\ej, Conan dojrzał szereg
płytkich uchwytów dla rąk, wykutych w litej skale.
 Bodajby cię psy ze\arły człowieku  powiedział wzburzony.  Po tych dziobach po
ospie nawet małpie trudno by się było wspiąć. Creoon zaśmiał się pozbawionym wesołości
śmiechem.
 Odwiń swój pas pomogę ci.
Na szerokiej twarzy Cymmeryjczyka duma walczyła chwilę z ciekawością, wreszcie
zrzucił buty ze srebrnymi ostrogami i odwinął z bioder pokaznej długości wstęgę jedwabiu.
Jeden koniec przyczepił do pasa, na którym wisiał miecz, drugi do pasa Kushyty. Tak
wyposa\eni rozpoczęli zawrotną wspinaczkę. Conan przywierał do płytkich wgłębień palcami
u rąk i nóg po wielekroć krew zastygała mu w \yłach, gdy ześlizgiwał się ze stromizny. Z pół
tuzina razy jedynie pomocy Creoona zawdzięczał ocalenie. Lecz wreszcie osiągnęli szczyt i
Conan usiadł ze stopami dyndającymi nad przepaścią próbując uspokoić oddech. Wąwóz wił
się pod nim jak wą\, a ponad jego południową ścianą rozpościerał się widok na dolinę
Zabheli z rzeką płynącą meandrami przez jej środek.
Dym ciągle unosił się nad sczerniałymi bryłami, które były niegdyś wioskami. Na prawym
brzegu, w dół rzeki, rozbitych było kilka skórzanych namiotów. Conan dostrzegł mę\czyzn
kręcących się wokół nich, podobnych z tej odległości do krzątających się mrówek.
 To Keshańczycy  objaśnił Creoon i wskazał na wylot wąskiego kanionu na
południowym brzegu doliny, w którym obozowali stygijscy korsarze. Lecz to zamek
przyciągał uwagę barbarzyńcy.
Osadzono go na występie skalnym, który sterczał ze zbocza i spływał w dolinę. Zamek
wznosił się nad doliną, całkowicie otoczony wysokim, na dwadzieścia stóp, masywnym
murem. Cię\ką bramę flankowały przebite strzelnicami wie\e, trzymające pod obstrzałem
zewnętrzne stoki.
Zbocze nie było zbyt strome i mo\na było pokonać je z łatwością, lecz pochylenie nie
zapewniało ochrony. Atakujący wystawieni byli na ostrzał z wie\. Conan zaklął.
 Sam diabeł nie wziąłby tej warowni szturmem. Jak dostaniemy się do królewskiego
brata na tym skalnym słupie? Zaprowadz nas do Urlana Genora. Chcę zabrać jego głowę.
 Bądz rozwa\ny, jeśli chcesz zachować własną Cymmeryjczyk  odrzekł Creoon
szyderczo.  Spójrz w dół na wąwóz. Co widzisz?
 Skupiska gołych głazów i pasma zieleni wzdłu\ strumienia  odrzekł Conan
wyciągając szyję.
Creoon wyszczerzył zęby jak wilk.
 A czy zauwa\yłeś, \e pasmo jest znacznie gęstsze na prawym brzegu nieco wy\szym od
lewego? Słuchaj! Skryci za wodospadem mo\emy zaczekać a\ Stygijczycy podejdą
wąwozem. Wtedy ukryjemy się w zaroślach przy strumieniu i zasadzimy się na wracających.
Zabijemy wszystkich poza Orkanem, którego pojmiemy. Wtedy tunelem dotrzemy do koni i
wrócimy do twego kraju.
 Nie ma sprawy  odrzekł Conan przygryzając ponownie wargę.  Zdobędziemy
galerę. Wypłyniemy w nocy z szablami w zębach, wdrapiemy się po łańcuchach kotwicznych
i dalej\e, kłuć i rąbać! Tak będzie! Stra\nikom poucinamy łby, a pozostali będą wiosłować w
drodze powrotnej. Lecz có\ to?
Creoon zesztywniał. Od strony odległego keshańskiego obozowiska pędzili galopem
jezdzcy przepędzając konie przez płytką rzekę. Promienie słońca lśniły na ostrzach włóczni.
Na murach zamku poczęły błyskać hełmy.
 Atak!  wykrzyknął Creoon.  Zmienili plany! Mieli atakować dopiero o zmroku!
Szybko! Musimy zejść do wąwozu zanim nadejdą Stygijczycy i wybiorą nas jak ryby z saka.
Spojrzał w dół na wąwóz znikający na wschodzie jak cięcie szabli pośród wzgórz,
wytę\ając oczy, by dojrzeć błysk tarczy lub hełmu. Na ile mógł to ocenić w parowie nie było
śladów \ycia. Ponaglił Conana i wielki wojownik ostro\nie jął opuszczać swe cielsko w
płytką bruzdę, klnąc straszliwie i obijając sobie łokcie.
Zejście zdawało się być jeszcze bardziej niebezpiecznym ni\ wspinaczka, lecz w końcu
stanęli w parowie i Creoon popędził w kierunku wodospadu, groteskowa, skradająca się
pośpiesznie postać w owczych skórach. Odetchnął z ulgą, gdy osiągnęli sadzawkę, minęli
skalny występ i zagłębili się w wodospad. Lecz gdy weszli w upiorny półmrok zatrzymał się
gwałtownie łapiąc Conana za ramię. Jego czujne ucho zdołało poprzez szum wody
wychwycić brzęk stali na kamieniu.
Strona 19
Jordan Robert - Conan. Droga demona
Spojrzeli poprzez połyskującą srebrzyście wodną kurtynę przez, którą wszystko wyglądało
dziwnie i tajemniczo, i która chroniła ich przed oczyma kogokolwiek z zewnątrz. Kushytę
przebiegł dreszcz. Dotarli do kryjówki dosłownie w ostatniej chwili.
Wąwozem nadchodziła grupa wojowników, wysokich, w kolczugach i hełmach owiniętych
turbanami. Na ich czele szedł mą\ wy\szy od innych. Rysy jego sokolej, okolonej czarną
brodą twarzy ró\niły się nieco od rysów towarzyszy. Jego szare oczy zdawały się patrzeć
prosto w oczy Conana, gdy korsarz spojrzał na wodospad. Głębokie westchnienie wydarło się
z potę\nej piersi Conana. Zacisnął stalową dłoń kurczowo na rękojeści miecza. Odruchowo
dał krok w przód ale Creoon zacisnął swą \ylastą rękę na jego dłoni i zawiesił się na niej
całym cię\arem.
 Na Croma Conanie!  wykrzyknął dzikim szeptem.  Nie poświęcaj na daremno [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wyciskamy.pev.pl