[ Pobierz całość w formacie PDF ]
alkoholem, że aż zakręciło mi się w głowie, wskazał podwórko za domem.
Szumne miano podwórka nosił zagracony skrawek ziemi. Tam, na
szkielecie piecyka gazowego, tkwił aniołek mojego staruszka.
Wychudzony szylkretowy kot, który na mój widok wstał i zamiauczał
żałośnie.
Wyciągnęłam rękę.
- Marcelinę? To ty jesteś Marcelinę?
Zeskoczyła na ziemię i głośno pomrukując, zaczęła ocierać się o moje
nogi. Kiedy położyłam na płask torbę Chris i uniosłam brzeg, tworząc coś
w rodzaju jaskini, spokojnie weszła do środka. Postawiłam torbę i spięłam
ją od góry agrafkami. Kotka cały czas mruczała. Bez kłopotu doniosłam ją
do domu. Jedyne, co mnie dręczyło, to obawa, że pani Delvecchio
Schwartz nie pozwoli mi trzymać aniołka o imieniu Marcelinę. Oprócz
Klausa, właściciela dwóch papużek w klatce, którym czasem pozwala
latać po pokoju, nikt nie ma zwierzaka.
Wiedziała, co niosę w torbie na zakupy, chociaż kotka ani się nie
poruszyła, ani nawet nie miauknęła. Skąd pani Delvecchio Schwartz
wszystko wie? Bo widzi to w kartach albo w kuli.
- 138-
- Trzymaj go sobie, księżniczko - powiedziała, machając lekceważąco
ręką.
Nie powiedziałam jej, że Marcelinę jest aniołem. %7łe przyniosłam do domu
zwierzę omen.
Kiedy porozpinałam agrafki, Marcelinę drzemała na dnie z podwiniętymi
łapkami. Może mój biedny staruszek miał jakieś powody, żeby tak się
przywiązać do jedynej żywej istoty towarzyszącej mu w życiu. Marcelinę
była wyjątkowa. Nakarmiłam ją wędzonym węgorzem, na którego
łapczywie się rzuciła, a kiedy wskazałam uchylone okno, popatrzyła na
mnie z powagą, podreptała do niego z rozdętym brzuchem, wskoczyła na
parapet i znikła.
Ciekawe, czy rano będę jeszcze miała kota.
Czwartek.
12 maja 1960.
Tak, nadal mam kota. Gdy się zbudziłam, Marcelinę leżała zwinięta w
nogach łóżka. Wzięłam ją na ręce i skrupulatnie obejrzałam, sprawdzając,
czy nie ma pcheł, zadrapań, świerzbu. Była czyściuteńka jak staruszek
właściciel. I wychudzona. Zapewne dlatego, że jej pana nie było stać na
obfitą i urozmaiconą karmę. Zjadłyśmy razem na śniadanie jajecznicę i
grzankę - nie grymasiła. Lubi śmietankę. Na takiej diecie powinna
przybrać na wadze. W Domu nie ma problemu z pozostawianiem
otwartych okien. %7łeby zakraść się na podwórko, ktoś musiałby się
wdrapać na stromą dwudziestometrową skałę. A zresztą po co ktokolwiek
miałby to robić, skoro drzwi od frontu są zawsze otwarte?
Mój biedny staruszek przeniósł się na łono Abrahama mniej więcej w tym
samym czasie, gdy ja odbierałam jego aniołka z domu przy Flinders Street.
Ponieważ musiałam zanieść Marcelinę do weterynarza, żeby ją
odrobaczyć i, być może, wysterylizować, zachowałam
- 139-
płócienną torbę Chris i dałam jej nową, ładniejszą, którą kupiłam w
drodze do pracy.
Sobota.
24 maja 1960.
I kto by uwierzył? David Murchison pokazał się niedługo po moim
powrocie od weterynarza. Biedny staruszek wydawał, ile mógł, na
swojego aniołka, bo okazało się, że kotka jest wysterylizowana.
Zapłaciłam tylko za odrobaczanie i tabletki drożdżowe plus parę
zastrzyków na kocie gorączki. Cholera, całe pięć funtów! Kiedy więc w
moich progach zjawił się David, myślałam o swoim kosztownym kocie i o
tym, jak dobrze się urządzili weterynarze.
David, kiedy zobaczył na moich kolanach Marcelinę, wzdrygnął się i nie
próbował nawet podejść bliżej. Zatrzymał się po drugiej stronie kominka,
na którym (jeszcze jeden pożerający pensy licznik!) zapaliłam gazowy
ogień. Zima zbliża się wielkimi krokami.
- Skąd go masz? - spytał z grymasem obrzydzenia.
- Podejrzewam, że spadł mi z nieba - odparłam. - Wróciłam właśnie od
weterynarza i mogę ci powiedzieć, że ma na imię Marcelinę, jest
wysterylizowana i liczy sobie około trzech lat.
Wydał odgłos wyrażający odrazę, lecz usiadł w fotelu naprzeciwko,
popatrzył na mnie niebieskimi oczami, które kiedyś wydawały mi się
boskie, i zetknął dłonie czubkami palców.
-Słyszałam, że masz nową dziewczynę - rzuciłam lekko.
Zarumienił się ze zdenerwowania.
- Wcale nie! - odparł opryskliwie.
- Uwolniła się od formy, w której chciałeś ją zamknąć?
- Przyszedłem tu - rzekł sztywno - prosić cię o zmianę
- 140-
zdania. Chcę, żebyś do mnie wróciła. Rosemary pomogła mi odreagować,
to wszystko.
- Davidzie, przestałeś być częścią mojego życia - wyjaśniłam cierpliwie. -
Nie chcę się z tobą spotykać, w ogóle nie chcę cię więcej widzieć.
- Jesteś okrutna - wymamrotał. - Zmieniłaś się.
- Nie, wcale się nie zmieniłam, a przynajmniej nie w stosunku do ciebie.
Ale jestem inną osobą. Nabrałam śmiałości, jestem bardziej bezpośrednia i
potrafię przeciwstawić się ludziom, którzy grają na moim współczuciu.
Zabierz tyłek z mojego fotela i odwal się, bo ja ciebie nie chcę.
- To niesprawiedliwe! - krzyknął, rozkładając ręce. - Ja cię kocham! I nie
przyjmuję twojej odmowy.
Dobrze, Harriet Purcell, pora wytoczyć ciężką amunicję.
- Nie jestem już dziewicą - powiedziałam. -Co?
- Słyszałeś. Nie jestem dziewicą.
- %7łartujesz! Zmyślasz! Roześmiałam się.
- Czemu nie możesz uwierzyć w prawdę, Davidzie?
- Bo nie zrobiłabyś tego! Nie byłabyś do tego zdolna!
- Właśnie że byłam zdolna, do cholery, i zrobiłam to. Co więcej,
wyśmienicie się przy tym bawiłam. - Strzel z dziesięciotonowego działa,
Harriet! - Dodam jeszcze, że on nie był całkiem biały, choć muszę
przyznać, że cerę miał w przepięknym odcieniu.
David wstał i wyszedł bez słowa.
- Wreszcie - powiedziałam pózniej Toby'emu - pozbyłam się Davida na
dobre. Podejrzewam, że przesądziło o tym raczej to, że mój kochanek był
Hindusem, niż to, że w ogóle miałam kochanka.
-Trochę i to, i to - odparł z wesołym uśmiechem Toby. - Dureń! Kilka lat
temu powinien się zorientować, co się szykuje. To przecież kobiety
wybierają sobie partnerów. Jeżeli mężczyzna jest zainteresowany,
wystarczy,
- 141 -
że pokornie poczeka, aż kobieta się zdecyduje. A jeżeli postanowi dać mu
kosza, mówi się trudno. Odbywa się to tak samo i wśród psów, i wśród
małych ptaszków. A co się tyczy pająków - wzdrygnął się - to panie
pożerają partnerów, i cześć.
- Dziękuję za porównanie, nie jestem suką w okresie rui! - warknęłam.
Parsknął śmiechem.
- Może nie, Harriet, ale z pewnością silnie działasz na nas, biedne stare
psiska. - Przymknął powieki i przyjrzał mi się jak mierzący do celu
snajper. - Jesteś seksowna. Trudno sprecyzować, na czym to polega, ale to
się czuje przez skórę.
- Nie odymam usteczek, nie kręcę tyłkiem ani nie wysuwam języka!
-Mylisz reklamę z istotą rzeczy. Kiedy mężczyzna mówi, że kobieta jest
sexy, uważa po prostu, że byłaby świetna w łóżku. Znam bardzo brzydkie
kobiety, które są seksowne. Spójrz na panią Delvecchio Schwartz. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl wyciskamy.pev.pl
alkoholem, że aż zakręciło mi się w głowie, wskazał podwórko za domem.
Szumne miano podwórka nosił zagracony skrawek ziemi. Tam, na
szkielecie piecyka gazowego, tkwił aniołek mojego staruszka.
Wychudzony szylkretowy kot, który na mój widok wstał i zamiauczał
żałośnie.
Wyciągnęłam rękę.
- Marcelinę? To ty jesteś Marcelinę?
Zeskoczyła na ziemię i głośno pomrukując, zaczęła ocierać się o moje
nogi. Kiedy położyłam na płask torbę Chris i uniosłam brzeg, tworząc coś
w rodzaju jaskini, spokojnie weszła do środka. Postawiłam torbę i spięłam
ją od góry agrafkami. Kotka cały czas mruczała. Bez kłopotu doniosłam ją
do domu. Jedyne, co mnie dręczyło, to obawa, że pani Delvecchio
Schwartz nie pozwoli mi trzymać aniołka o imieniu Marcelinę. Oprócz
Klausa, właściciela dwóch papużek w klatce, którym czasem pozwala
latać po pokoju, nikt nie ma zwierzaka.
Wiedziała, co niosę w torbie na zakupy, chociaż kotka ani się nie
poruszyła, ani nawet nie miauknęła. Skąd pani Delvecchio Schwartz
wszystko wie? Bo widzi to w kartach albo w kuli.
- 138-
- Trzymaj go sobie, księżniczko - powiedziała, machając lekceważąco
ręką.
Nie powiedziałam jej, że Marcelinę jest aniołem. %7łe przyniosłam do domu
zwierzę omen.
Kiedy porozpinałam agrafki, Marcelinę drzemała na dnie z podwiniętymi
łapkami. Może mój biedny staruszek miał jakieś powody, żeby tak się
przywiązać do jedynej żywej istoty towarzyszącej mu w życiu. Marcelinę
była wyjątkowa. Nakarmiłam ją wędzonym węgorzem, na którego
łapczywie się rzuciła, a kiedy wskazałam uchylone okno, popatrzyła na
mnie z powagą, podreptała do niego z rozdętym brzuchem, wskoczyła na
parapet i znikła.
Ciekawe, czy rano będę jeszcze miała kota.
Czwartek.
12 maja 1960.
Tak, nadal mam kota. Gdy się zbudziłam, Marcelinę leżała zwinięta w
nogach łóżka. Wzięłam ją na ręce i skrupulatnie obejrzałam, sprawdzając,
czy nie ma pcheł, zadrapań, świerzbu. Była czyściuteńka jak staruszek
właściciel. I wychudzona. Zapewne dlatego, że jej pana nie było stać na
obfitą i urozmaiconą karmę. Zjadłyśmy razem na śniadanie jajecznicę i
grzankę - nie grymasiła. Lubi śmietankę. Na takiej diecie powinna
przybrać na wadze. W Domu nie ma problemu z pozostawianiem
otwartych okien. %7łeby zakraść się na podwórko, ktoś musiałby się
wdrapać na stromą dwudziestometrową skałę. A zresztą po co ktokolwiek
miałby to robić, skoro drzwi od frontu są zawsze otwarte?
Mój biedny staruszek przeniósł się na łono Abrahama mniej więcej w tym
samym czasie, gdy ja odbierałam jego aniołka z domu przy Flinders Street.
Ponieważ musiałam zanieść Marcelinę do weterynarza, żeby ją
odrobaczyć i, być może, wysterylizować, zachowałam
- 139-
płócienną torbę Chris i dałam jej nową, ładniejszą, którą kupiłam w
drodze do pracy.
Sobota.
24 maja 1960.
I kto by uwierzył? David Murchison pokazał się niedługo po moim
powrocie od weterynarza. Biedny staruszek wydawał, ile mógł, na
swojego aniołka, bo okazało się, że kotka jest wysterylizowana.
Zapłaciłam tylko za odrobaczanie i tabletki drożdżowe plus parę
zastrzyków na kocie gorączki. Cholera, całe pięć funtów! Kiedy więc w
moich progach zjawił się David, myślałam o swoim kosztownym kocie i o
tym, jak dobrze się urządzili weterynarze.
David, kiedy zobaczył na moich kolanach Marcelinę, wzdrygnął się i nie
próbował nawet podejść bliżej. Zatrzymał się po drugiej stronie kominka,
na którym (jeszcze jeden pożerający pensy licznik!) zapaliłam gazowy
ogień. Zima zbliża się wielkimi krokami.
- Skąd go masz? - spytał z grymasem obrzydzenia.
- Podejrzewam, że spadł mi z nieba - odparłam. - Wróciłam właśnie od
weterynarza i mogę ci powiedzieć, że ma na imię Marcelinę, jest
wysterylizowana i liczy sobie około trzech lat.
Wydał odgłos wyrażający odrazę, lecz usiadł w fotelu naprzeciwko,
popatrzył na mnie niebieskimi oczami, które kiedyś wydawały mi się
boskie, i zetknął dłonie czubkami palców.
-Słyszałam, że masz nową dziewczynę - rzuciłam lekko.
Zarumienił się ze zdenerwowania.
- Wcale nie! - odparł opryskliwie.
- Uwolniła się od formy, w której chciałeś ją zamknąć?
- Przyszedłem tu - rzekł sztywno - prosić cię o zmianę
- 140-
zdania. Chcę, żebyś do mnie wróciła. Rosemary pomogła mi odreagować,
to wszystko.
- Davidzie, przestałeś być częścią mojego życia - wyjaśniłam cierpliwie. -
Nie chcę się z tobą spotykać, w ogóle nie chcę cię więcej widzieć.
- Jesteś okrutna - wymamrotał. - Zmieniłaś się.
- Nie, wcale się nie zmieniłam, a przynajmniej nie w stosunku do ciebie.
Ale jestem inną osobą. Nabrałam śmiałości, jestem bardziej bezpośrednia i
potrafię przeciwstawić się ludziom, którzy grają na moim współczuciu.
Zabierz tyłek z mojego fotela i odwal się, bo ja ciebie nie chcę.
- To niesprawiedliwe! - krzyknął, rozkładając ręce. - Ja cię kocham! I nie
przyjmuję twojej odmowy.
Dobrze, Harriet Purcell, pora wytoczyć ciężką amunicję.
- Nie jestem już dziewicą - powiedziałam. -Co?
- Słyszałeś. Nie jestem dziewicą.
- %7łartujesz! Zmyślasz! Roześmiałam się.
- Czemu nie możesz uwierzyć w prawdę, Davidzie?
- Bo nie zrobiłabyś tego! Nie byłabyś do tego zdolna!
- Właśnie że byłam zdolna, do cholery, i zrobiłam to. Co więcej,
wyśmienicie się przy tym bawiłam. - Strzel z dziesięciotonowego działa,
Harriet! - Dodam jeszcze, że on nie był całkiem biały, choć muszę
przyznać, że cerę miał w przepięknym odcieniu.
David wstał i wyszedł bez słowa.
- Wreszcie - powiedziałam pózniej Toby'emu - pozbyłam się Davida na
dobre. Podejrzewam, że przesądziło o tym raczej to, że mój kochanek był
Hindusem, niż to, że w ogóle miałam kochanka.
-Trochę i to, i to - odparł z wesołym uśmiechem Toby. - Dureń! Kilka lat
temu powinien się zorientować, co się szykuje. To przecież kobiety
wybierają sobie partnerów. Jeżeli mężczyzna jest zainteresowany,
wystarczy,
- 141 -
że pokornie poczeka, aż kobieta się zdecyduje. A jeżeli postanowi dać mu
kosza, mówi się trudno. Odbywa się to tak samo i wśród psów, i wśród
małych ptaszków. A co się tyczy pająków - wzdrygnął się - to panie
pożerają partnerów, i cześć.
- Dziękuję za porównanie, nie jestem suką w okresie rui! - warknęłam.
Parsknął śmiechem.
- Może nie, Harriet, ale z pewnością silnie działasz na nas, biedne stare
psiska. - Przymknął powieki i przyjrzał mi się jak mierzący do celu
snajper. - Jesteś seksowna. Trudno sprecyzować, na czym to polega, ale to
się czuje przez skórę.
- Nie odymam usteczek, nie kręcę tyłkiem ani nie wysuwam języka!
-Mylisz reklamę z istotą rzeczy. Kiedy mężczyzna mówi, że kobieta jest
sexy, uważa po prostu, że byłaby świetna w łóżku. Znam bardzo brzydkie
kobiety, które są seksowne. Spójrz na panią Delvecchio Schwartz. [ Pobierz całość w formacie PDF ]