[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wyraz swoim podejrzeniom znaczyło spowodować najstraszliwszy i najbar-
dziej usprawiedliwiony wybuch elokwencji, której panna Gamard umiała, jak
wszystkie kobiety jej klasy, dać folgę w podobnym wypadku. Panna Gamard
odgadła tysiączne dokuczliwości, jakimi służąca może zatruć życie panu albo
żona mężowi, i zwaliła je na swego pensjonarza. Sposób, w jaki z lubością
obmyślała te spiski przeciw domowemu szczęściu biednego księdza, nosił
piętno głębokiego ducha złości. Umiała się tak urządzić, aby nigdy wina nie
była po jej stronie.
W tydzień po momencie, od którego zaczyna się opowiadanie, ksiądz Bi-
rotteau nie mógł nie spostrzec, iż ma do czynienia ze spiskiem uknutym od
pół roku. Póki stara panna wykonywała tajemnie swą zemstę i póki wika-
riusz mógł dobrowolnie trwać w błędzie, nie chcąc wierzyć w złośliwe inten-
cje, choroba moralna niewielkie w nim uczyniła postępy. Ale od przygody z
lichtarzem, od posunięcia zegara Birotteau nie mógł już wątpić, że żyje pod
wzrokiem nienawiści, której oko wciąż jest nań otwarte. Wówczas owładnęła
nim rozpacz; o każdej porze widział cienkie i haczykowate palce panny Ga-
mard gotowe zatopić się w jego sercu! Szczęśliwa, że może żyć uczuciem tak
23
bogatym we wzruszenia jak zemsta, stara panna lubiła krążyć, ciążyć nad
wikariuszem, jak drapieżny ptak krąży nad myszą leśną, nim ją pożre. Od
dawna powzięła plan, którego oszołomiony ksiądz niezdolny był odgadnąć, i
plan ten wprowadzała w życie z genialnością, jaką umieją rozwijać w drob-
nych rzeczach osoby samotne, których dusza, niezdolna do wzlotów praw-
dziwej pobożności, rzuciła się w małostkową dewocję. Wreszcie ostatnia, ale
okropna właściwość tej męczarni: utrapienia księdza Birotteau były tej natu-
ry, iż człowiek ten, skłonny do zwierzeń, rad, gdy go żałowano i pocieszano,
nie miał tej drobnej pociechy, aby je móc opowiedzieć swoim przyjaciołom!
Odrobina taktu, jaką zawdzięczał swej nieśmiałości, dawała mu uczuć
śmieszność, jaką okryłby się przyznając, iż zaprząta się takimi błahostkami.
A mimo to błahostki te były całą jego egzystencją, pełną zajęcia w próżni i
próżni w zajęciu. To było całe jego bezbarwne i szare życie, w którym zbyt
mocne uczucia były nieszczęściem, a szczęściem brak wszelkich wzruszeń.
Raj biednego księdza zmienił się tedy nagle w piekło. W końcu męczarnie je-
go stały się nie do zniesienia. Groza, o jaką go przyprawiała perspektywa
wyjaśnień z panną Gamard, rosła z każdym dniem. To tajemne cierpienie,
które truło dni jego starości, oddziałało na jego zdrowie. Pewnego ranka, kła-
dąc niebieskie prążkowane pończochy, stwierdził ubytek ośmiu linii10 w ob-
wodzie łydki. Zdumiony tym dotkliwym objawem, postanowił zwrócić się do
księdza Troubert z prośbą, aby zechciał być pośrednikiem między nim a sta-
rą panną.
Grozny kanonik przyjął go w pokoju zupełnie nagim, opuściwszy szybko
gabinet pełen papierów, gdzie pracował bez ustanku i dokąd nikt nie miał
wstępu. Wikariusz znalazłszy się w jego obliczu uczuł niemal wstyd, że ma
zaprzątać dokuczliwościami panny Gamard człowieka, który zdawał się tak
poważnie zajęty. Ale przeszedłszy wszystkie owe tajemne męki i pasowania,
które u ludzi pokornych, niezdecydowanych lub słabych towarzyszą nawet
błahostkom, zdecydował się, z wezbranym sercem, przedstawić księdzu Tro-
ubert swoje położenie. Kanonik słuchał poważnie i chłodno, starając się na
próżno powściągnąć uśmiech, który inteligentnym oczom zdradziłby odruch
zadowolenia. Płomień strzelił na chwilę spod jego powiek, kiedy Birotteau
odmalował mu z wymową prawdziwego uczucia gorycze, jakimi go pojono; ale
Troubert zasłonił oczy gestem dość pospolitym u ludzi żyjących myślą i za-
chował zwykłą godność. Kiedy wikariusz przestał mówić, daremnie szukał na
twarzy Trouberta, w tej chwili upstrzonej plamami żółtszymi jeszcze niż zwy-
kle, śladu uczuć, które musiał zbudzić w tajemniczym księdzu. Przetrwawszy
chwilę w milczeniu, kanonik odpowiedział. Każde jego słowo musiało być z
dawna odmierzone i odważone; odpowiedz ta byłaby dla inteligentnego czło-
wieka dowodem zdumiewającej głębi jego duszy i potęgi umysłu. Pognębił
wikariusza powiadając, że wszystko to dziwi go tym więcej, iż sam, bez zwie-
rzeń księdza Birotteau, nie byłby spostrzegł nic; nieuwagę tę przypisuje
swoim poważnym zajęciom, swojej pracy oraz pochłonięciu myślami, które
nie pozwalają mu zwracać uwagi na drobiazgi. Wtrącił mimochodem  ale
tak, aby się nie zdawało, że chce sądzić postępki człowieka, którego wiek i
nauka zasługują na szacunek  że  niegdyś samotnicy niewiele myśleli o
swym pożywieniu i mieszkaniu w pustelniach, gdzie oddawali się świętym
kontemplacjom , i że  dzisiaj kapłan wszędzie może myślą swoją stworzyć
10
Linia  drobna miara długości (1/12 cala).
24
sobie pustelnię . Następnie wracając do sprawy wikariusza dodał, że te nie-
porozumienia są dlań czymś zupełnie nowym. Przez dwanaście lat nic po-
dobnego nie zaszło pomiędzy panną Gamard a czcigodnym księdzem Chape-
loud. Może (dodał) oczywiście podjąć się roli rozjemcy między wikariuszem a
gospodynią, ile że przyjazń jego dla niej nie przekracza granic zakreślonych
przez Kościół wiernym swoim sługom; ale wówczas sprawiedliwość wymaga,
aby wysłuchał i panny Gamard. Poza tym (mówił) nie zauważył w niej żadnej
zmiany; zawsze była taka; on sam chętnie poddaje się pewnym jej dziwac-
twom, wiedząc, że ta czcigodna panienka jest wzorem wcielonej dobroci i sło-
dyczy; te lekkie zmiany humoru trzeba przypisać chorobie piersiowej, o któ- [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wyciskamy.pev.pl