[ Pobierz całość w formacie PDF ]
by do czegoś się im przydało.
Trzymali się więc blisko siebie. Arne po omacku odnalazł krawędz bluzy Tiril, a
dziewczyna się nie odsunęła. Sama przylgnęła do Móriego najbliżej jak się dało.
Słyszała ciężkie oddechy mężczyzn.
Potem rozległ się głos Móriego.
Tiril słyszała już, jak zaklinał po islandzku, dla innych natomiast było to
niespodzianką.
107
Magiczna pieśń uczyniła na nich niesamowite wrażenie. Echo w skalnym korytarzu
potęgowało ją jeszcze bardziej, jakby wszystkie tajemne rytuały z pradawnych czasów
skupiły się w tym jednym monotonnie wypowiadanym zaklęciu.
Tiril i Arne zauważyli coś jeszcze.
- Móri - szepnęła dziewczyna. - To podpełza bliżej.
- Wiem - odpad, na chwilę przerywając rytuał. - Ale ja muszę skoncentrować się na
tym, co stawia opór. Ta moc jest potężniejsza. Wyjmij najsilniejszą z run, które ode mnie
dostałaś, tę należącą kiedyś do mnie. Wyciągnij ją w stronę tego zdusza czy stworza
czającego się pod skałą!
Cóż za straszne słowa! Nie przypuszczała, że kiedykolwiek je usłyszy z ust Móriego.
Ale nawet Móri nie potrafił właściwie nazwać istoty wyciągającej się teraz ku nim i
powoli owijającej duszącą wełnistą ciemnością.
- Móri! - zawołał Arne. - Ono nas pochłonie!
- Stójcie spokojnie - nakazał Móri. - Jeśli rzucicie się do ucieczki, będziecie straceni.
Tylko przy mnie jesteście bezpieczni. Tiril, znalazłaś odpowiedni znak?
Tiril wymacała kawałek drewna z wyrytą na nim magiczną runą, o który prosił Móri.
- Tak. Czy wystarczy, że będę go trzymać? Może powinnam coś powiedzieć?
- Po prostu trzymaj. - Po głosie poznali, jak bardzo jest , : spięty. A wy... Jeśli znacie
jakąś modlitwę, odmówcie ją teraz.
I znów zaklęciami próbował obalić wyrosły przed nimi niewidzialny mur. Jak
wcześniej włączył w nie imię Boga lub Chrystusa.
Fredlund, Arne i Erling głośno odmawiali Ojcze nasz. Wszyscy poza Mórim skupili
się na tajemniczej istocie, która z każdą chwilą stawała się coraz większa. Na dzwięk słów
modlitwy i na widok podniesionego przez Tiril w górę magicznego znaku stwór zawahał się
jakby i odrobinę cofnął, lecz nie zrezygnował.
Móri zakończył już swą monotonną czarodziejską pieśń, teraz jedno po drugim
odmawiał zaklęcia, mocniejszym, bardziej władczym głosem. Stojąca najbliżej niego Wiru
spostrzegła, że wyciągnął nowy magiczny znak, rzucił go w stronę niewidzialnego muru,
wykrzykując przy tym kilka słów, których nie mogła zrozumieć, wyczuwa, ja jednak, że mają
niesamowitą moc. I nagle w grocie zapadła niezwykła cisza.
Mroczna bezkształtna istota powoli wycofała się w cień, jakby zniknęła, lecz nie
mogli tego stwierdzić na pewno, w ciemności bowiem nic nie widzieli. Z piersi Arnego
wyrwał się głuchy szloch.
108
Móri postąpił o parę kroków w przód i podniósł z ziemi swój drogocenny magiczny
znak.
- Opór przestał istnieć - oznajmił. W jego głosie wy - czuwało się jednocześnie
napięcie, dumę i zmęczenie.
- Teraz zdołamy przejść.
Tiril ośmieliła się spytać:
- Co to za istota wyłoniła się z cienia? Pan na zamku?
- Nie, nie, to tylko płód czarnej magii. Stworzony, by czuwać nad wejściem, pilnować
niewidzialnego muru.
- Czy ci, którzy tu mieszkali, byli wielkimi czarnoksiężnikami?
- Posiedli niezwykle potężną, grozną moc. Powędrowali dalej wznoszącym się lekko
w górę korytarzem. Fredlund powoli odzyskiwał normalny oddech.
- Nigdy więcej nie będę się wyśmiewać ze starych historii o duchach! Wszyscy
powinniśmy się cieszyć, że dziś w nocy towarzyszy nam Móri.
- O, tak! - rzekł Arne z przekonaniem. Bardzo niechętnie szykował się do zwrócenia
swego magicznego znaku.
- Nie, zatrzymajcie je - powiedział Móri. - Jeszcze przez jakiś czas możecie
potrzebować ochrony.
Te słowa wcale nie dodały im otuchy.
Dotarli do wyjścia ze skalnego korytarza. Tiril z krzykiem wybiegła na zewnątrz, gdy
jakaś wielka sowa poderwała się w górę.
W mroku nocy niewiele mogli zobaczyć, nie było jednak wątpliwości, że oto stoją
przed ruinami prastarego zamku.
- Tistelgorm - szepnął Fredlund. - Nie wierzyłem, że kiedykolwiek w życiu go
zobaczę!
109
ROZDZIAA 13
Tuż przed nimi wznosił się mur z wielkich prostokątnych kamiennych bloków. Nic
dziwnego, że nie zauważyli go wcześniej; otaczające skały skrywały go z zewnątrz, ponad
głazy wystawały zaledwie fragmenty.
- Czarnoksiężnik z Tierstein znalazł sobie doskonałe miejsce - mruknął Erling. -
Skalne ściany dookoła są tak gładkie, że nikt nie śmiał się na nie wspinać. To wybryk natury,
że wśród bezładnie rozrzuconych kartaczy olbrzymów znalazło się dość miejsca na
budowę. A pózniej zamek popadł w zapomnienie, stał się legendą.
- Skąd on czerpał budulec? - zastanawiała się Tiril.
Księżyc właśnie postanowił odzyskać władzę na niebie. Odetchnęli z ulgą. Erling
obmacał skalne ściany.
- Stąd wyrąbano kawałki - stwierdził. - Miał dość budulca pod ręką. Uf, co za okropne
miejsce, aż dreszcz przechodzi!
- Nie tobie jednemu się tu nie podoba - posępnie rzekł Móri.
Teraz zamek widać było lepiej. Wiele kamieni odpadło, lecz niektóre ściany,
zwłaszcza te stojące w obrębie zniszczonych murów, ocalały.
Wspięli się po kilku zwalonych blokach - z pewnością nie było to niegdysiejsze
główne wejście - i znalezli się w porośniętym trawą miejscu, którym dawno temu musiał biec
wewnętrzny korytarz.
W środku panowała niezwykła cisza. Gdzieś z bardzo, bardzo daleka dobiegał szum
drzew Tiveden. Nie słychać jednak było żadnych ptasich głosów ani wycia wilków.
Korytarz najwidoczniej otaczał niegdyś wewnętrzny zamek. Nagle stanęli przed
bramą. Z zewnętrznej bramy nic nie zostało, to wejście natomiast prowadziło zapewne do
części mieszkalnej.
Drzwi naturalnie rozsypały się w proch, pozostał jedynie otwór w murze. Nad nim w
kamiennym bloku wyryto herb.
- Przydałaby nam się teraz Catherine - mruknął Erling.
- Powiedziałaby nam, czyj to herb.
- Prawdopodobnie Tierstein - podsunął Fredlund. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl wyciskamy.pev.pl
by do czegoś się im przydało.
Trzymali się więc blisko siebie. Arne po omacku odnalazł krawędz bluzy Tiril, a
dziewczyna się nie odsunęła. Sama przylgnęła do Móriego najbliżej jak się dało.
Słyszała ciężkie oddechy mężczyzn.
Potem rozległ się głos Móriego.
Tiril słyszała już, jak zaklinał po islandzku, dla innych natomiast było to
niespodzianką.
107
Magiczna pieśń uczyniła na nich niesamowite wrażenie. Echo w skalnym korytarzu
potęgowało ją jeszcze bardziej, jakby wszystkie tajemne rytuały z pradawnych czasów
skupiły się w tym jednym monotonnie wypowiadanym zaklęciu.
Tiril i Arne zauważyli coś jeszcze.
- Móri - szepnęła dziewczyna. - To podpełza bliżej.
- Wiem - odpad, na chwilę przerywając rytuał. - Ale ja muszę skoncentrować się na
tym, co stawia opór. Ta moc jest potężniejsza. Wyjmij najsilniejszą z run, które ode mnie
dostałaś, tę należącą kiedyś do mnie. Wyciągnij ją w stronę tego zdusza czy stworza
czającego się pod skałą!
Cóż za straszne słowa! Nie przypuszczała, że kiedykolwiek je usłyszy z ust Móriego.
Ale nawet Móri nie potrafił właściwie nazwać istoty wyciągającej się teraz ku nim i
powoli owijającej duszącą wełnistą ciemnością.
- Móri! - zawołał Arne. - Ono nas pochłonie!
- Stójcie spokojnie - nakazał Móri. - Jeśli rzucicie się do ucieczki, będziecie straceni.
Tylko przy mnie jesteście bezpieczni. Tiril, znalazłaś odpowiedni znak?
Tiril wymacała kawałek drewna z wyrytą na nim magiczną runą, o który prosił Móri.
- Tak. Czy wystarczy, że będę go trzymać? Może powinnam coś powiedzieć?
- Po prostu trzymaj. - Po głosie poznali, jak bardzo jest , : spięty. A wy... Jeśli znacie
jakąś modlitwę, odmówcie ją teraz.
I znów zaklęciami próbował obalić wyrosły przed nimi niewidzialny mur. Jak
wcześniej włączył w nie imię Boga lub Chrystusa.
Fredlund, Arne i Erling głośno odmawiali Ojcze nasz. Wszyscy poza Mórim skupili
się na tajemniczej istocie, która z każdą chwilą stawała się coraz większa. Na dzwięk słów
modlitwy i na widok podniesionego przez Tiril w górę magicznego znaku stwór zawahał się
jakby i odrobinę cofnął, lecz nie zrezygnował.
Móri zakończył już swą monotonną czarodziejską pieśń, teraz jedno po drugim
odmawiał zaklęcia, mocniejszym, bardziej władczym głosem. Stojąca najbliżej niego Wiru
spostrzegła, że wyciągnął nowy magiczny znak, rzucił go w stronę niewidzialnego muru,
wykrzykując przy tym kilka słów, których nie mogła zrozumieć, wyczuwa, ja jednak, że mają
niesamowitą moc. I nagle w grocie zapadła niezwykła cisza.
Mroczna bezkształtna istota powoli wycofała się w cień, jakby zniknęła, lecz nie
mogli tego stwierdzić na pewno, w ciemności bowiem nic nie widzieli. Z piersi Arnego
wyrwał się głuchy szloch.
108
Móri postąpił o parę kroków w przód i podniósł z ziemi swój drogocenny magiczny
znak.
- Opór przestał istnieć - oznajmił. W jego głosie wy - czuwało się jednocześnie
napięcie, dumę i zmęczenie.
- Teraz zdołamy przejść.
Tiril ośmieliła się spytać:
- Co to za istota wyłoniła się z cienia? Pan na zamku?
- Nie, nie, to tylko płód czarnej magii. Stworzony, by czuwać nad wejściem, pilnować
niewidzialnego muru.
- Czy ci, którzy tu mieszkali, byli wielkimi czarnoksiężnikami?
- Posiedli niezwykle potężną, grozną moc. Powędrowali dalej wznoszącym się lekko
w górę korytarzem. Fredlund powoli odzyskiwał normalny oddech.
- Nigdy więcej nie będę się wyśmiewać ze starych historii o duchach! Wszyscy
powinniśmy się cieszyć, że dziś w nocy towarzyszy nam Móri.
- O, tak! - rzekł Arne z przekonaniem. Bardzo niechętnie szykował się do zwrócenia
swego magicznego znaku.
- Nie, zatrzymajcie je - powiedział Móri. - Jeszcze przez jakiś czas możecie
potrzebować ochrony.
Te słowa wcale nie dodały im otuchy.
Dotarli do wyjścia ze skalnego korytarza. Tiril z krzykiem wybiegła na zewnątrz, gdy
jakaś wielka sowa poderwała się w górę.
W mroku nocy niewiele mogli zobaczyć, nie było jednak wątpliwości, że oto stoją
przed ruinami prastarego zamku.
- Tistelgorm - szepnął Fredlund. - Nie wierzyłem, że kiedykolwiek w życiu go
zobaczę!
109
ROZDZIAA 13
Tuż przed nimi wznosił się mur z wielkich prostokątnych kamiennych bloków. Nic
dziwnego, że nie zauważyli go wcześniej; otaczające skały skrywały go z zewnątrz, ponad
głazy wystawały zaledwie fragmenty.
- Czarnoksiężnik z Tierstein znalazł sobie doskonałe miejsce - mruknął Erling. -
Skalne ściany dookoła są tak gładkie, że nikt nie śmiał się na nie wspinać. To wybryk natury,
że wśród bezładnie rozrzuconych kartaczy olbrzymów znalazło się dość miejsca na
budowę. A pózniej zamek popadł w zapomnienie, stał się legendą.
- Skąd on czerpał budulec? - zastanawiała się Tiril.
Księżyc właśnie postanowił odzyskać władzę na niebie. Odetchnęli z ulgą. Erling
obmacał skalne ściany.
- Stąd wyrąbano kawałki - stwierdził. - Miał dość budulca pod ręką. Uf, co za okropne
miejsce, aż dreszcz przechodzi!
- Nie tobie jednemu się tu nie podoba - posępnie rzekł Móri.
Teraz zamek widać było lepiej. Wiele kamieni odpadło, lecz niektóre ściany,
zwłaszcza te stojące w obrębie zniszczonych murów, ocalały.
Wspięli się po kilku zwalonych blokach - z pewnością nie było to niegdysiejsze
główne wejście - i znalezli się w porośniętym trawą miejscu, którym dawno temu musiał biec
wewnętrzny korytarz.
W środku panowała niezwykła cisza. Gdzieś z bardzo, bardzo daleka dobiegał szum
drzew Tiveden. Nie słychać jednak było żadnych ptasich głosów ani wycia wilków.
Korytarz najwidoczniej otaczał niegdyś wewnętrzny zamek. Nagle stanęli przed
bramą. Z zewnętrznej bramy nic nie zostało, to wejście natomiast prowadziło zapewne do
części mieszkalnej.
Drzwi naturalnie rozsypały się w proch, pozostał jedynie otwór w murze. Nad nim w
kamiennym bloku wyryto herb.
- Przydałaby nam się teraz Catherine - mruknął Erling.
- Powiedziałaby nam, czyj to herb.
- Prawdopodobnie Tierstein - podsunął Fredlund. [ Pobierz całość w formacie PDF ]