[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Choćby stąd - odpowiedział, pochylił się z ponurą miną i pocałował ją prosto
w usta. Marguerite a\ dech zaparło. Nie miała chęci ani woli, \eby się opierać.
Mimowolnie objęła go w talii i przytrzymała. Poczuła rękę
Barta na swoim karku. Draga dłoń sięgnęła w stronę jej
kształtnych bioder.
Marguerite westchnęła głośno i przerwała pocałunek. Zamglonym wzrokiem
wpatrywała się w Barta.
- Potrzebujesz lepszych dowodów na to, \e nie byłaś niczyją \oną? - spytał.
Jęknęła z cicha, kiedy się poruszył. Musnął ustami jej policzek, szyję, ramię.
- Pragnę cię - szepnął chrapliwie. Ona te\ go pragnęła, ale kiedy dotknął jej
piersi, odskoczyła jak oparzona i rozejrzała się ze zgrozą. Przy-pomniała sobie, gdzie
siÄ™ znajdujÄ…. W kaplicy!
Nie mogła wydobyć z siebie głosu, \eby mu odpowiedzieć. Zresztą to dobrze, bo i
tak nie umiałaby swoich myśli ubrać w odpowiednie słowa.
Była w rozterce. Nie wiedziała, co robić. Z jednej strony chciała przy nim zostać i
poznać go bli\ej. Z drugiej strony - nie mogła.
Cofnęła się na miękkich nogach.
Kiedy wyciągnął do niej rękę, przecząco pokręciła głową.
- To niemądre, milordzie - powiedziała roztrzęsiona i odeszła jeszcze dalej.
- A kto mówi, \e mądrość jest pierwszą cnotą?
Marguerite nie potrafiła na to odpowiedzieć. Potrzebowała więcej czasu, \eby
dokładnie się nad tym zastanowić.
ROZDZIAA SIÓDMY
Minęło kilka dni, zanim Marguerite wykonała następny krok prowadzący do
odkrycia tajemnicy. Najwięcej czasu spędzała z Eleanor. Grały i szyły. Chodziły
razem na długie spacery po zamkowym ogrodzie i bawiły się na dziedzińcu.
Bartholomew często odwiedzał plac treningowy i ćwiczył z mieczem albo strzelał z
kuszy. Czasami ja-dał wspólnie z rodziną, a wtedy Marguerite czuła na sobie jego
płonące spojrzenie. Mimo to nie przychodził do niej na wie\ę, chocia\ nieraz czekała
na niego z utęsknieniem zmieszanym z niepokojem.
Pewnego dnia, kiedy słońce świeciło jasno nad zamkiem, Marguerite i Eleanor
wło\yły ciepłe suknie i wybrały się do ogrodu. Po drodze dziewczynka nagle
zmieniła plany.
- Mo\emy pójść z wizytą do Symona? - zapytała.
- Najpierw obiecaj, \e nie będziesz nikomu przeszkadzać w pracy.
- Tak, tak! - zawołała uszczęśliwiona Eleanor i chwyciła Marguerite za rękę. -
Do nikogo nawet nie podejdę! Tylko chcę zobaczyć, ile ju\ zbudowali!
Poszły więc ście\ką za zamkową bramę. Po chwili dotarły na skraj wsi. Na pozór
nic się tu nie zmieniło. Robotnicy nosili głazy i mieszali zaprawę tak jak przedtem.
Marguerite mocno trzymała dziewczynkę za rękę, z daleka omijając wozy i stosy
kamieni.
Obeszły plac budowy, przyglądając się rosnącym murom. Robotnicy zdejmowali
czapki na ich widok, a potem wracali do pracy. Olbrzym Symon stał na szczycie
muru. Pomachał im wesoło.
- Ach, tu jesteś mała damo! - rozległ się za nimi ja-kiś gruby głos.
- Mistrz Alrick! - zawoÅ‚aÅ‚a Eleanor, wyraznie szczęśliwa ze spotkania. Ów
człowiek miał pomarsz-zoną twarz, długie siwe włosy i małe oczka, błyszczące
inteligencjÄ….
- Có\ to takiego? - zapytał nagłe. - Masz w uchu wstą\kę?
I rzeczywiście - szybkim ruchem dłoni wyciągnął wstą\kę z ucha dziewczynki.
Eleanor zaniosła się śmiechem. Niebieskie oczy Alricka spoglądały na nią wesoło.
- Zrób jeszcze jakąś sztuczkę!
- Nie wiem, czy umiem - odparł, lecz jednocześnie wyjął z kieszeni kawałek
sznurka i obwiązał ją w pasie. Potem mrugnął okiem do Marguerite i znowu
popatrzył na Eleanor. - Pociągnij, \eby rozwiązać węzeł - powie-dział.
Dziewczynka pociągnęła z całej siły, ale sznurek wcią\ trzymał mocno.
- Och, moja ty mała księ\niczko - westchnął Alrick i lekko dotknął supła. -
Chyba powinnaś lepiej się postarać! - Sznurek opadł na ziemię, jakby w ogóle nie
był zawiązany.
Marguerite tak\e nie wiedziała, jak Alrick to zrobił, ale większą przyjemność
sprawiał jej widok Eleanor. Stało się jasne, \e mistrz nieraz zabawiał ją w ten
sposób.
- Jeszcze!
- Starczy, milady - odpowiedział Alrick, zdejmując czapkę i kłaniając się do
samej ziemi. - Muszę wracać do pracy, bo w przeciwnym razie mistrz Symon wygar-
buje mi skórę.
- Ale...
- Bardzo ci dziękujemy, mistrzu Alrick - powiedziała Marguerite i wzięła
dziewczynkę za rękę. - To był niezwykły pokaz.
Stary ukłonił się ponownie.
- Cała przyjemność po mojej stronie, milady. - Od-wrócił się i odszedł do
innych murarzy.
- Dość się ju\ napatrzyłaś? - spytała Marguerite.
- Nie! - zawołała Eleanor. - Mo\emy pójść na drugą stronę muru? Sprawdzimy,
jak go będą widzieli Armstrongowie!
- Eleanor!
- Błagam cię, lady Marguerite! - poprosiła dziewczynka, ciągnąc ją za rękę. -
Nie pójdziemy daleko, wyjrzymy troszeczkę. Przecie\ jest biały dzień. Nic nam się
nie stanie!
Marguerite w końcu uległa. Zamek i wieś stały na wysokim wzgórzu i chyba nikt
przy zdrowych zmysłach nie pokusiłby się dziś o napaść, kiedy tak wielu zbrojnych z
Norwyck kręciło się w pobli\u.
Dotarły do końca muru, obeszły go od północy i spojrzały przed siebie, na
pagórkowatą okolicę. Po prawej stronie szumiały fale Morza Północnego, stąd
jednak niewidoczne, bo zasłonięte ciemną bryłą zamku.
Tu było naprawdę pięknie. Marguerite odwróciła głowę i a\ otworzyła usta ze
zdziwienia. Zamkowe wie-\e majestatycznie rysowały się na tle przejrzystego nie-ba.
Norwyck wyglądało doprawdy wspaniale.
- Patrz! To Bartie! - krzyknęła Eleanor.
Marguerite spojrzała we wskazaną stronę i rzeczywiście spostrzegła kilku konnych,
jadÄ…cych dolinÄ…. Sami rycerze, w ciemnych zbrojach, z mieczami u boku, na
potę\nych bojowych rumakach. Chorą\y dzier\ył sztandar z herbem Norwyck:
niebieskim lwem na białym tle.
W oddali kilku ludzi zaganiało krowy. Marguerite osłoniła oczy dłonią i jeszcze dalej
zobaczyła maleńkie figurki owiec. Znowu przeniosła wzrok na rycerzy, którzy
skręcili w stronę zamku. Eleanor miała rację. Na przedzie jechał Bartholomew. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl wyciskamy.pev.pl
- Choćby stąd - odpowiedział, pochylił się z ponurą miną i pocałował ją prosto
w usta. Marguerite a\ dech zaparło. Nie miała chęci ani woli, \eby się opierać.
Mimowolnie objęła go w talii i przytrzymała. Poczuła rękę
Barta na swoim karku. Draga dłoń sięgnęła w stronę jej
kształtnych bioder.
Marguerite westchnęła głośno i przerwała pocałunek. Zamglonym wzrokiem
wpatrywała się w Barta.
- Potrzebujesz lepszych dowodów na to, \e nie byłaś niczyją \oną? - spytał.
Jęknęła z cicha, kiedy się poruszył. Musnął ustami jej policzek, szyję, ramię.
- Pragnę cię - szepnął chrapliwie. Ona te\ go pragnęła, ale kiedy dotknął jej
piersi, odskoczyła jak oparzona i rozejrzała się ze zgrozą. Przy-pomniała sobie, gdzie
siÄ™ znajdujÄ…. W kaplicy!
Nie mogła wydobyć z siebie głosu, \eby mu odpowiedzieć. Zresztą to dobrze, bo i
tak nie umiałaby swoich myśli ubrać w odpowiednie słowa.
Była w rozterce. Nie wiedziała, co robić. Z jednej strony chciała przy nim zostać i
poznać go bli\ej. Z drugiej strony - nie mogła.
Cofnęła się na miękkich nogach.
Kiedy wyciągnął do niej rękę, przecząco pokręciła głową.
- To niemądre, milordzie - powiedziała roztrzęsiona i odeszła jeszcze dalej.
- A kto mówi, \e mądrość jest pierwszą cnotą?
Marguerite nie potrafiła na to odpowiedzieć. Potrzebowała więcej czasu, \eby
dokładnie się nad tym zastanowić.
ROZDZIAA SIÓDMY
Minęło kilka dni, zanim Marguerite wykonała następny krok prowadzący do
odkrycia tajemnicy. Najwięcej czasu spędzała z Eleanor. Grały i szyły. Chodziły
razem na długie spacery po zamkowym ogrodzie i bawiły się na dziedzińcu.
Bartholomew często odwiedzał plac treningowy i ćwiczył z mieczem albo strzelał z
kuszy. Czasami ja-dał wspólnie z rodziną, a wtedy Marguerite czuła na sobie jego
płonące spojrzenie. Mimo to nie przychodził do niej na wie\ę, chocia\ nieraz czekała
na niego z utęsknieniem zmieszanym z niepokojem.
Pewnego dnia, kiedy słońce świeciło jasno nad zamkiem, Marguerite i Eleanor
wło\yły ciepłe suknie i wybrały się do ogrodu. Po drodze dziewczynka nagle
zmieniła plany.
- Mo\emy pójść z wizytą do Symona? - zapytała.
- Najpierw obiecaj, \e nie będziesz nikomu przeszkadzać w pracy.
- Tak, tak! - zawołała uszczęśliwiona Eleanor i chwyciła Marguerite za rękę. -
Do nikogo nawet nie podejdę! Tylko chcę zobaczyć, ile ju\ zbudowali!
Poszły więc ście\ką za zamkową bramę. Po chwili dotarły na skraj wsi. Na pozór
nic się tu nie zmieniło. Robotnicy nosili głazy i mieszali zaprawę tak jak przedtem.
Marguerite mocno trzymała dziewczynkę za rękę, z daleka omijając wozy i stosy
kamieni.
Obeszły plac budowy, przyglądając się rosnącym murom. Robotnicy zdejmowali
czapki na ich widok, a potem wracali do pracy. Olbrzym Symon stał na szczycie
muru. Pomachał im wesoło.
- Ach, tu jesteś mała damo! - rozległ się za nimi ja-kiś gruby głos.
- Mistrz Alrick! - zawoÅ‚aÅ‚a Eleanor, wyraznie szczęśliwa ze spotkania. Ów
człowiek miał pomarsz-zoną twarz, długie siwe włosy i małe oczka, błyszczące
inteligencjÄ….
- Có\ to takiego? - zapytał nagłe. - Masz w uchu wstą\kę?
I rzeczywiście - szybkim ruchem dłoni wyciągnął wstą\kę z ucha dziewczynki.
Eleanor zaniosła się śmiechem. Niebieskie oczy Alricka spoglądały na nią wesoło.
- Zrób jeszcze jakąś sztuczkę!
- Nie wiem, czy umiem - odparł, lecz jednocześnie wyjął z kieszeni kawałek
sznurka i obwiązał ją w pasie. Potem mrugnął okiem do Marguerite i znowu
popatrzył na Eleanor. - Pociągnij, \eby rozwiązać węzeł - powie-dział.
Dziewczynka pociągnęła z całej siły, ale sznurek wcią\ trzymał mocno.
- Och, moja ty mała księ\niczko - westchnął Alrick i lekko dotknął supła. -
Chyba powinnaś lepiej się postarać! - Sznurek opadł na ziemię, jakby w ogóle nie
był zawiązany.
Marguerite tak\e nie wiedziała, jak Alrick to zrobił, ale większą przyjemność
sprawiał jej widok Eleanor. Stało się jasne, \e mistrz nieraz zabawiał ją w ten
sposób.
- Jeszcze!
- Starczy, milady - odpowiedział Alrick, zdejmując czapkę i kłaniając się do
samej ziemi. - Muszę wracać do pracy, bo w przeciwnym razie mistrz Symon wygar-
buje mi skórę.
- Ale...
- Bardzo ci dziękujemy, mistrzu Alrick - powiedziała Marguerite i wzięła
dziewczynkę za rękę. - To był niezwykły pokaz.
Stary ukłonił się ponownie.
- Cała przyjemność po mojej stronie, milady. - Od-wrócił się i odszedł do
innych murarzy.
- Dość się ju\ napatrzyłaś? - spytała Marguerite.
- Nie! - zawołała Eleanor. - Mo\emy pójść na drugą stronę muru? Sprawdzimy,
jak go będą widzieli Armstrongowie!
- Eleanor!
- Błagam cię, lady Marguerite! - poprosiła dziewczynka, ciągnąc ją za rękę. -
Nie pójdziemy daleko, wyjrzymy troszeczkę. Przecie\ jest biały dzień. Nic nam się
nie stanie!
Marguerite w końcu uległa. Zamek i wieś stały na wysokim wzgórzu i chyba nikt
przy zdrowych zmysłach nie pokusiłby się dziś o napaść, kiedy tak wielu zbrojnych z
Norwyck kręciło się w pobli\u.
Dotarły do końca muru, obeszły go od północy i spojrzały przed siebie, na
pagórkowatą okolicę. Po prawej stronie szumiały fale Morza Północnego, stąd
jednak niewidoczne, bo zasłonięte ciemną bryłą zamku.
Tu było naprawdę pięknie. Marguerite odwróciła głowę i a\ otworzyła usta ze
zdziwienia. Zamkowe wie-\e majestatycznie rysowały się na tle przejrzystego nie-ba.
Norwyck wyglądało doprawdy wspaniale.
- Patrz! To Bartie! - krzyknęła Eleanor.
Marguerite spojrzała we wskazaną stronę i rzeczywiście spostrzegła kilku konnych,
jadÄ…cych dolinÄ…. Sami rycerze, w ciemnych zbrojach, z mieczami u boku, na
potę\nych bojowych rumakach. Chorą\y dzier\ył sztandar z herbem Norwyck:
niebieskim lwem na białym tle.
W oddali kilku ludzi zaganiało krowy. Marguerite osłoniła oczy dłonią i jeszcze dalej
zobaczyła maleńkie figurki owiec. Znowu przeniosła wzrok na rycerzy, którzy
skręcili w stronę zamku. Eleanor miała rację. Na przedzie jechał Bartholomew. [ Pobierz całość w formacie PDF ]