[ Pobierz całość w formacie PDF ]
I, wielki Boże, nawet teraz, w tej sytuacji, widział oczyma wyobrazni Samantę rozebraną, nagą w swoim łóżku. Zwalczył krótki
przypływ pożądania. "Nie spałbym z nią, nawet gdybym musiał zostać z nią na Ulver do końca moich dni." Ale wiedział, że to
nieprawda.
- Bóg jeden wie, gdzie poszła - szepnęła Samanta, gdy przeszli przez dziedziniec. Jake biegł za nimi, ale teraz ruszył z
powrotem do domu.
- Chyba ją widziałem - odpowiedział Frank. - Kiedy stałem na wzgórzu, ktoś szedł w kierunku Kotła. Myślałem, że to...
- To była Ruth. Chodzmy, i niech Bóg ma cię w swojej opiece, jeśli coś się jej stało.
Zaczęła biec. Trudno mu było dotrzymać jej kroku. Kalosze ciążyły mu, jakby ktoś napchał w nie ołowiu. Kiedy zaczęli biec w
kierunku Kotła, Frank zapomniał nawet o łodzi. Prosił Boga, żeby wszystko okazało się w porządku.
Ktoś krzyczał. Frank zamknął oczy. To było tak, jak w nocy, gdy budziły go przejmujące kobiece krzyki. I potem rano, na Moss,
gdy zaczęło świtać. Samanta zatrzymała się nagle i prawie na nią wpadł.
- Tam! - zeszła ze ścieżki i ruszyła w kierunku urwiska. Ujrzeli trzy sylwetki, zbyt daleko, by je rozpoznać, ale to musiały być
Debbie, Janet i Ellen. Wrzeszczały dziko i gestykulowały z przejęciem.
- O mój Boże, coś się stało!
Podejście było ostre. Frank myślał, że rozsadzi mu płuca. Długo pokonywali wzniesienie, a dziewczęta na górze wciąż
histerycznie krzyczały. W skroniach mu waliło, huczało w uszach. Tym razem krzyki były prawdziwe, inne, niż te nocne, które
cichły z nastaniem świtu.
Samanta była daleko przed nim, prawie na górze. El-
120
len wybiegła spotkać matkę, zaczęła szarpać ją za ramię, ciągnąc w kierunku krawędzi urwiska. Widział, jak spojrzała w dół i
też zaczęła krzyczeć.
Frank dogonił kobiety. Oparte na rękach i kolanach patrzyły w przerażającą przepaść, szlochając i wskazując coś palcami.
Zawahał się: nie chciał tego oglądać.
- Spójrz tutaj! - Samanta zwróciła do niego zapłakaną twarz. Oczy miała już zapuchnięte i czerwone, po policzkach płynęły łzy.
- Spójrz tylko... i zobacz, co zrobiłeś, Frank!
Zmusił się do spojrzenia w dół, położył się na brzuchu i podczołgał naprzód. Było to miejsce, którego zazwyczaj unikał, gdyż
przyprawiało go o zawrót głowy: pionowe urwisko, a w dole ostre skały i okrutne morze - było to właśnie miejsce, na które
przybiegli poprzedni mieszkańcy wyspy, 40 lat temu i skoczyli w przepaść.
Spojrzał i omal nie zwymiotował. Wiedział, że to Ruth, bo nie mógł to być nikt inny. Półnagie ciało tkwiło na występie skalnym,
w połowie wysokości urwiska. Było nie do rozpoznania. Roztrzaskane przez upadek, wisiało w dziwny sposób, ramiona i nogi
dyndały luzno, kasztanowe włosy były zakrwawione. Nie miała oczu - mewy już odnalazły ciało. Lekki wiatr powiewał strzępami
ubrania, ręce wyciągały się, jakby nawet po śmierci wzywała pomocy.
Wszystko wirowało mu przed oczami, widział sceny z zeszłej nocy. Nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Samanta i jej trzy
żywe córki krzycząc dawały upust swemu przerażeniu i nienawiści.
Rozdział XVII
- Ktoś ją zabił - Marie odezwała się po raz pierwszy od dwóch dni. - Margaret nie spadła sama. Ktoś ją zepchnął.
Przyglądała się córkom czarnymi oczami. Przestały już płakać. Teraz żal przerodził się w gniew i nienawiść. Przez dwa dni
żadna z nich nie ruszyła się z domu. Na zewnętrz wciąż padał deszcz i wiał silny wiatr; w środku było zimno i wilgotno. Nie
rozpaliły ognia, ani na ognisku, ani pod wielkim kamieniem, który służył im za piec. Sterta mokrego zielska zaczęła gnić i
okropnie śmierdziała, ale nikt tego nie zauważył.
Marie badała wzrokiem każdą z dziewcząt po kolei:
Mary płakała, po jej białej twarzy płynęły łzy; Elizabeth siedziała ze skrzyżowanymi nogami, oczy miała zamknięte, ale nie
spała; Edith była posępna i obrażona, bez śladu łez na twarzy. Brakowało tylko Zoke'a; spędzał dni na polowaniu, ale jego
wysiłki pozostawały bezowocne. Albo sam zjadał w sekrecie zdobytą żywność. To nie miało znaczenia, były zadowolone, że
nie ma go tu w godzinie żałoby.
- Więc? - rozległ się nagły krzyk, pytanie domagające się natychmiastowej odpowiedzi.
Elizabeth wzdrygnęła się, otworzyła oczy. Patrzyła na matkę przerażona. Poruszyła ustami, ale nie wydała z siebie żadnego
dzwięku. Mary kiwała głową potakująco - jeśli matka mówi, że ktoś zabił Margaret, to na pewno tak właśnie było. Nic więcej nie
mogła w tej sprawie powiedzieć. Miała czyste sumienie, nie bała się podejrzeń.
- Edith' - to była reprymenda, a nie oskarżenie. Marie gniewali '" na najmłodszą córkę za wiele rzeczy, przede wszystkim /."
'o. że nie płakała, że nie okazywała żalu po stracie siostn Edith nie mogła zabić Margaret, nie miałaby
122
tyle siły. Ale dziecko było winne, gdyby nie wyszło z domu tego ranka, Margaret nie musiałaby jej szukać.
- Edith, słyszysz mnie?
- Słyszę, matko.
- Więc?
- To nie ja. To Zoke.
- Zoke?! To absurd.
- Nie, wcale nie. Jeśli Zoke nas zabije, będzie miał dosyć jedzenia, żeby przeżyć, prawda? Nie możesz mu nic zrobić, bo bez
niego wszystkie umrzemy z głodu.
Marie zacisnęła wargi. Mądrość dziecka dorównywała jego złemu charakterowi. Rosła w niej zawziętość, chętnie stłukłaby [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl wyciskamy.pev.pl
I, wielki Boże, nawet teraz, w tej sytuacji, widział oczyma wyobrazni Samantę rozebraną, nagą w swoim łóżku. Zwalczył krótki
przypływ pożądania. "Nie spałbym z nią, nawet gdybym musiał zostać z nią na Ulver do końca moich dni." Ale wiedział, że to
nieprawda.
- Bóg jeden wie, gdzie poszła - szepnęła Samanta, gdy przeszli przez dziedziniec. Jake biegł za nimi, ale teraz ruszył z
powrotem do domu.
- Chyba ją widziałem - odpowiedział Frank. - Kiedy stałem na wzgórzu, ktoś szedł w kierunku Kotła. Myślałem, że to...
- To była Ruth. Chodzmy, i niech Bóg ma cię w swojej opiece, jeśli coś się jej stało.
Zaczęła biec. Trudno mu było dotrzymać jej kroku. Kalosze ciążyły mu, jakby ktoś napchał w nie ołowiu. Kiedy zaczęli biec w
kierunku Kotła, Frank zapomniał nawet o łodzi. Prosił Boga, żeby wszystko okazało się w porządku.
Ktoś krzyczał. Frank zamknął oczy. To było tak, jak w nocy, gdy budziły go przejmujące kobiece krzyki. I potem rano, na Moss,
gdy zaczęło świtać. Samanta zatrzymała się nagle i prawie na nią wpadł.
- Tam! - zeszła ze ścieżki i ruszyła w kierunku urwiska. Ujrzeli trzy sylwetki, zbyt daleko, by je rozpoznać, ale to musiały być
Debbie, Janet i Ellen. Wrzeszczały dziko i gestykulowały z przejęciem.
- O mój Boże, coś się stało!
Podejście było ostre. Frank myślał, że rozsadzi mu płuca. Długo pokonywali wzniesienie, a dziewczęta na górze wciąż
histerycznie krzyczały. W skroniach mu waliło, huczało w uszach. Tym razem krzyki były prawdziwe, inne, niż te nocne, które
cichły z nastaniem świtu.
Samanta była daleko przed nim, prawie na górze. El-
120
len wybiegła spotkać matkę, zaczęła szarpać ją za ramię, ciągnąc w kierunku krawędzi urwiska. Widział, jak spojrzała w dół i
też zaczęła krzyczeć.
Frank dogonił kobiety. Oparte na rękach i kolanach patrzyły w przerażającą przepaść, szlochając i wskazując coś palcami.
Zawahał się: nie chciał tego oglądać.
- Spójrz tutaj! - Samanta zwróciła do niego zapłakaną twarz. Oczy miała już zapuchnięte i czerwone, po policzkach płynęły łzy.
- Spójrz tylko... i zobacz, co zrobiłeś, Frank!
Zmusił się do spojrzenia w dół, położył się na brzuchu i podczołgał naprzód. Było to miejsce, którego zazwyczaj unikał, gdyż
przyprawiało go o zawrót głowy: pionowe urwisko, a w dole ostre skały i okrutne morze - było to właśnie miejsce, na które
przybiegli poprzedni mieszkańcy wyspy, 40 lat temu i skoczyli w przepaść.
Spojrzał i omal nie zwymiotował. Wiedział, że to Ruth, bo nie mógł to być nikt inny. Półnagie ciało tkwiło na występie skalnym,
w połowie wysokości urwiska. Było nie do rozpoznania. Roztrzaskane przez upadek, wisiało w dziwny sposób, ramiona i nogi
dyndały luzno, kasztanowe włosy były zakrwawione. Nie miała oczu - mewy już odnalazły ciało. Lekki wiatr powiewał strzępami
ubrania, ręce wyciągały się, jakby nawet po śmierci wzywała pomocy.
Wszystko wirowało mu przed oczami, widział sceny z zeszłej nocy. Nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Samanta i jej trzy
żywe córki krzycząc dawały upust swemu przerażeniu i nienawiści.
Rozdział XVII
- Ktoś ją zabił - Marie odezwała się po raz pierwszy od dwóch dni. - Margaret nie spadła sama. Ktoś ją zepchnął.
Przyglądała się córkom czarnymi oczami. Przestały już płakać. Teraz żal przerodził się w gniew i nienawiść. Przez dwa dni
żadna z nich nie ruszyła się z domu. Na zewnętrz wciąż padał deszcz i wiał silny wiatr; w środku było zimno i wilgotno. Nie
rozpaliły ognia, ani na ognisku, ani pod wielkim kamieniem, który służył im za piec. Sterta mokrego zielska zaczęła gnić i
okropnie śmierdziała, ale nikt tego nie zauważył.
Marie badała wzrokiem każdą z dziewcząt po kolei:
Mary płakała, po jej białej twarzy płynęły łzy; Elizabeth siedziała ze skrzyżowanymi nogami, oczy miała zamknięte, ale nie
spała; Edith była posępna i obrażona, bez śladu łez na twarzy. Brakowało tylko Zoke'a; spędzał dni na polowaniu, ale jego
wysiłki pozostawały bezowocne. Albo sam zjadał w sekrecie zdobytą żywność. To nie miało znaczenia, były zadowolone, że
nie ma go tu w godzinie żałoby.
- Więc? - rozległ się nagły krzyk, pytanie domagające się natychmiastowej odpowiedzi.
Elizabeth wzdrygnęła się, otworzyła oczy. Patrzyła na matkę przerażona. Poruszyła ustami, ale nie wydała z siebie żadnego
dzwięku. Mary kiwała głową potakująco - jeśli matka mówi, że ktoś zabił Margaret, to na pewno tak właśnie było. Nic więcej nie
mogła w tej sprawie powiedzieć. Miała czyste sumienie, nie bała się podejrzeń.
- Edith' - to była reprymenda, a nie oskarżenie. Marie gniewali '" na najmłodszą córkę za wiele rzeczy, przede wszystkim /."
'o. że nie płakała, że nie okazywała żalu po stracie siostn Edith nie mogła zabić Margaret, nie miałaby
122
tyle siły. Ale dziecko było winne, gdyby nie wyszło z domu tego ranka, Margaret nie musiałaby jej szukać.
- Edith, słyszysz mnie?
- Słyszę, matko.
- Więc?
- To nie ja. To Zoke.
- Zoke?! To absurd.
- Nie, wcale nie. Jeśli Zoke nas zabije, będzie miał dosyć jedzenia, żeby przeżyć, prawda? Nie możesz mu nic zrobić, bo bez
niego wszystkie umrzemy z głodu.
Marie zacisnęła wargi. Mądrość dziecka dorównywała jego złemu charakterowi. Rosła w niej zawziętość, chętnie stłukłaby [ Pobierz całość w formacie PDF ]