[ Pobierz całość w formacie PDF ]
słowami:
- Jego Lordowska Mość prosi panienkę do biblioteki.
Orlenie mocno zabiło serce. Rzadko wzywał ją w taki
sposób; była ciekawa, o co tym razem chodzi.
- Czy mam wziąć pani kapelusz? - spytała Nicholls.
- Tak, Nicholls.
Wręczyła pokojówce atłasową torebkę i zdjęła kapelusz
przystrojony w wianuszek z chabrów i maków; kwiaty
harmonizowały z wstążkami krzyżującymi się pod stanikiem i
związanymi z tylu prostej sukienki, skąd spływały luzno aż do
ziemi. Poprawiła włosy i zadowolona ze swego wyglądu
poszła korytarzem za starym służącym.
Otworzył on drzwi biblioteki.
- Panna Weldon, milordzie - zaanonsował.
Earl siedział przy biurku. Orlena przeraziła się. Od
jednego rzutu oka poznała, że jej kurator jest wściekły. Nie
wstał, gdy weszła, tylko świdrował ją swymi ciemnymi
oczami. Podeszła do niego zdenerwowana, zastanawiając się
gorączkowo; co mogło go wyprowadzić z równowagi. Aż
podskoczyła, słysząc jego ostry głos:
- Domagam się od pani wyjaśnienia!
To mówiąc, wskazał ręką na kwity leżące na biurku.
- Co to jest? - spytała Orlena, nie mogąc ze strachu skupić
wzroku na papierach.
- Wyciągi z konta - odparł earl. - Chciałbym, by mi pani
wyjaśniła, Orleno, dlaczego piętnastego, a następnie
dwudziestego bieżącego miesiąca podjęła pani dwukrotnie
sumę pięciuset funtów?
Gdy Orlena milczała, earl powiedział tonem obrazliwym i
pełnym pogardy:
- Chcę znać nazwisko tego łowcy posagu, dla którego jest
pani taka hojna, Orleno!
- Ale... to wcale nie jest to... co pan myśli - bąkała Orlena.
- Niech pani nie kłamie! - wrzasnął earl z pasją. - Nie
jestem głupcem, chociaż uwierzyłem pani, gdy mi pani
wmawiała, ze woli zostać w domu, niż chodzić na przyjęcia i
bale!
Uderzył pięścią w stół.
- Jak mogłem być tak ślepy i głupi i wierzyć pani
słowom?! Myślałem, że pani nie jest taka jak inne kobiety, ale
widzę, że się myliłem.
- Ale... ja naprawdę... - zaczęła Orlena. Earl przerwał jej
wściekłą tyradą:
- Chcę znać nazwisko mężczyzny, któremu dała pani nie
tylko pieniądze, ale z pewnością również usta - jak dała je
pani mnie - a może nawet ciało!
Orlena zesztywniała; tak zwykle spokojna, przeszyła earla
wzrokiem płonącym z oburzenia.
- Jak pan śmie mówić do mnie w ten sposób?! - zawołała.
- Jak pan ma czelność insynuować mi coś takiego?! Nie ma
żadnego takiego mężczyzny!
Earl wstał.
- Wierzę tylko w to, co widzę - powiedział. - Pięćset
funtów! To ogromna suma, Orleno. Podjęła ją pani
piętnastego, a potem znów dwudziestego. Powie mi pani
nazwisko odbiorcy, czy mam panią zmusić do tego?
Stał obok niej, o wiele od niej wyższy, ale Orlena po raz
pierwszy w życiu nie bała się go; czuła tylko gniew.
- Pańskie podejrzenia są bezpodstawne, milordzie -
powiedziała. - Nim jednak odpowiem na pańskie pytanie,
chciałabym zauważyć, że to moje własne pieniądze. Nawet
będąc moim kuratorem, nie ma pan prawa mi tego zabronić.
- Właśnie że mam prawo! - wrzasnął earl. - I nie pozwolę,
by wykorzystywał panią jakiś szarlatan, w którym panina
dobitkę jest zakochana!
- Nie znam żadnego szarlatana! - zdenerwowała się
Orlena. - A pańskie podejrzenia są tak uwłaczające, że nie
mam ochoty tłumaczyć się przed panem ze swego
postępowania.
- A jednak wytłumaczy się pani!
Powiedział to z taką furią, że Orlena, powściągając
oburzenie, wyjaśniła:
- A więc dobrze, milordzie, powiem panu, na co wydałam
te pieniądze.
Mówiła gniewnym głosem, oczy jej płonęły.
- Piętnastego maja rano poszłam z Nicholls do kościoła
św. Jakuba.
Earl uniósł brwi. Orlena mówiła z pasją:
- Jeśli to pana interesuje, poszłam do kościoła, by
podziękować Bogu za dobroć, jakiej doświadczyłam od
pańskiej matki i pana, milordzie. Nie sądzę, by pan to
rozumiał, ale takie były moje intencje.
Earl utkwił w niej cyniczne spojrzenie. Orlena, nie
zrażona, ciągnęła:
- Gdy weszłam na dziedziniec, dostrzegłam na ziemi
jakieś zawiniątko. Było to dziecko, może trzyletnie, tak
wycieńczone - sama skóra i kości - że nie wierzyłam, by
mogło w nim jeszcze kołatać się życie.
Przerwała, przypominając sobie szok, jaki przeżyła na
widok dziecka. Po chwili ciągnęła:
- Zabrałam dziecko do kościoła i poszukałam pastora. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl wyciskamy.pev.pl
słowami:
- Jego Lordowska Mość prosi panienkę do biblioteki.
Orlenie mocno zabiło serce. Rzadko wzywał ją w taki
sposób; była ciekawa, o co tym razem chodzi.
- Czy mam wziąć pani kapelusz? - spytała Nicholls.
- Tak, Nicholls.
Wręczyła pokojówce atłasową torebkę i zdjęła kapelusz
przystrojony w wianuszek z chabrów i maków; kwiaty
harmonizowały z wstążkami krzyżującymi się pod stanikiem i
związanymi z tylu prostej sukienki, skąd spływały luzno aż do
ziemi. Poprawiła włosy i zadowolona ze swego wyglądu
poszła korytarzem za starym służącym.
Otworzył on drzwi biblioteki.
- Panna Weldon, milordzie - zaanonsował.
Earl siedział przy biurku. Orlena przeraziła się. Od
jednego rzutu oka poznała, że jej kurator jest wściekły. Nie
wstał, gdy weszła, tylko świdrował ją swymi ciemnymi
oczami. Podeszła do niego zdenerwowana, zastanawiając się
gorączkowo; co mogło go wyprowadzić z równowagi. Aż
podskoczyła, słysząc jego ostry głos:
- Domagam się od pani wyjaśnienia!
To mówiąc, wskazał ręką na kwity leżące na biurku.
- Co to jest? - spytała Orlena, nie mogąc ze strachu skupić
wzroku na papierach.
- Wyciągi z konta - odparł earl. - Chciałbym, by mi pani
wyjaśniła, Orleno, dlaczego piętnastego, a następnie
dwudziestego bieżącego miesiąca podjęła pani dwukrotnie
sumę pięciuset funtów?
Gdy Orlena milczała, earl powiedział tonem obrazliwym i
pełnym pogardy:
- Chcę znać nazwisko tego łowcy posagu, dla którego jest
pani taka hojna, Orleno!
- Ale... to wcale nie jest to... co pan myśli - bąkała Orlena.
- Niech pani nie kłamie! - wrzasnął earl z pasją. - Nie
jestem głupcem, chociaż uwierzyłem pani, gdy mi pani
wmawiała, ze woli zostać w domu, niż chodzić na przyjęcia i
bale!
Uderzył pięścią w stół.
- Jak mogłem być tak ślepy i głupi i wierzyć pani
słowom?! Myślałem, że pani nie jest taka jak inne kobiety, ale
widzę, że się myliłem.
- Ale... ja naprawdę... - zaczęła Orlena. Earl przerwał jej
wściekłą tyradą:
- Chcę znać nazwisko mężczyzny, któremu dała pani nie
tylko pieniądze, ale z pewnością również usta - jak dała je
pani mnie - a może nawet ciało!
Orlena zesztywniała; tak zwykle spokojna, przeszyła earla
wzrokiem płonącym z oburzenia.
- Jak pan śmie mówić do mnie w ten sposób?! - zawołała.
- Jak pan ma czelność insynuować mi coś takiego?! Nie ma
żadnego takiego mężczyzny!
Earl wstał.
- Wierzę tylko w to, co widzę - powiedział. - Pięćset
funtów! To ogromna suma, Orleno. Podjęła ją pani
piętnastego, a potem znów dwudziestego. Powie mi pani
nazwisko odbiorcy, czy mam panią zmusić do tego?
Stał obok niej, o wiele od niej wyższy, ale Orlena po raz
pierwszy w życiu nie bała się go; czuła tylko gniew.
- Pańskie podejrzenia są bezpodstawne, milordzie -
powiedziała. - Nim jednak odpowiem na pańskie pytanie,
chciałabym zauważyć, że to moje własne pieniądze. Nawet
będąc moim kuratorem, nie ma pan prawa mi tego zabronić.
- Właśnie że mam prawo! - wrzasnął earl. - I nie pozwolę,
by wykorzystywał panią jakiś szarlatan, w którym panina
dobitkę jest zakochana!
- Nie znam żadnego szarlatana! - zdenerwowała się
Orlena. - A pańskie podejrzenia są tak uwłaczające, że nie
mam ochoty tłumaczyć się przed panem ze swego
postępowania.
- A jednak wytłumaczy się pani!
Powiedział to z taką furią, że Orlena, powściągając
oburzenie, wyjaśniła:
- A więc dobrze, milordzie, powiem panu, na co wydałam
te pieniądze.
Mówiła gniewnym głosem, oczy jej płonęły.
- Piętnastego maja rano poszłam z Nicholls do kościoła
św. Jakuba.
Earl uniósł brwi. Orlena mówiła z pasją:
- Jeśli to pana interesuje, poszłam do kościoła, by
podziękować Bogu za dobroć, jakiej doświadczyłam od
pańskiej matki i pana, milordzie. Nie sądzę, by pan to
rozumiał, ale takie były moje intencje.
Earl utkwił w niej cyniczne spojrzenie. Orlena, nie
zrażona, ciągnęła:
- Gdy weszłam na dziedziniec, dostrzegłam na ziemi
jakieś zawiniątko. Było to dziecko, może trzyletnie, tak
wycieńczone - sama skóra i kości - że nie wierzyłam, by
mogło w nim jeszcze kołatać się życie.
Przerwała, przypominając sobie szok, jaki przeżyła na
widok dziecka. Po chwili ciągnęła:
- Zabrałam dziecko do kościoła i poszukałam pastora. [ Pobierz całość w formacie PDF ]