[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Uścisnął mi rękę - dodał, z niedowierzaniem patrząc na swoją spoconą dłoń. - Wziął
mnie za szeryfa. - Zerknął na Tory. - Oczywiście wyjaśniłem mu, że jestem tylko zastępcą.
- Oczywiście - powtórzyła rozbawiona; nie umiała złościć się na Merle'a. - Jak
wyglądał?
- Jak na filmach - zachwycał się Merle. - Męski, opalony, a na palcu sygnet z
brylantem, że aż człowieka oślepia. Rozdawał autografy każdemu, kto poprosił.
- Ty poprosiłeś?
- Jasna sprawa. - Uśmiechnął się i wyciągnął z kieszeni bloczek mandatowy. - Tylko
to miałem pod ręką.
- Bardzo pomysłowo. - Zerknęła na autograf i zauważyła drugi. - Marlie Summers -
przeczytała i przywołała obraz ociekającej erotyzmem aktorki.
- Najpiękniejsza kobieta, jaką w życiu widziałem - oświadczył cicho Merle.
Gdyby powiedział to ktokolwiek inny, nie zwróciłaby na to uwagi. Spojrzała na
Merle'a, którego mina aż nazbyt żywo przypominała jej wyraz twarzy Toda, kiedy na nią
patrzył.
- Naprawdę? - zapytała ostrożnie.
- Jest taka drobniutka - mówił Merle, wpatrzony w elegancki autograf. - Jasne włosy,
różowe ciuszki. Jak laleczka. Ma olbrzymie błękitne oczy i najdłuższe rzęsy, jakie... - Urwał i
zazdrośnie schował bloczek do kieszeni.
Tory powtarzała sobie, że jest niepoważna. %7ładna hollywoodzka księżniczka nie
spojrzy nawet na Merle'a T. Johnsona.
- Cóż, ciekawe, kogo będzie grała - powiedziała lekko.
- Opowie mi o tym wieczorem. - Merle poprawił kapelusz.
- Co?
Z szelmowskim uśmiechem przyklepał kapelusz i przygładził mizerny wąs.
- Umówiliśmy się na randkę.
- Na randkę? - powtórzyła po jego wyjściu Tory, patrząc na drzwi osłupiałym
wzrokiem.
W tej samej chwili rozdzwonił się telefon.
- O co znowu chodzi? - spytała ze złością.
- Tory... Szeryf Ashton? Mówi burmistrz Toomey.
- Tak, Bud?
- Zapraszam do mojego gabinetu, pani szeryf. Jest u mnie kilka osób z obsady. Pan
Kincaid uważa, że powinna ich pani poznać.
- Z obsady? - powtórzyła, myśląc o Marlie Summers. - Bardzo chętnie się z nimi
przywitam.
Odłożyła słuchawkę i pełna czarnych myśli, opuściła biuro i przeszła na drugą stronę
ulicy. Dopóki ona tu jest, żadna pusta hollywoodzka gwiazdeczka nie złamie serca Merle'owi.
I da jej to jasno do zrozumienia.
Wpadła do hotelu, rzucając ołowiane spojrzenia ludziom z ekipy Phila, którzy
odpoczywali w holu. Bicks uniósł daszek bejsbolówki takim gestem, jakim uchyla się
kapelusza, i uśmiechnął się do niej.
- Moje uszanowanie.
Uśmiechnęła się zdawkowo i pobiegła do gabinetu burmistrza.
Za jej plecami Bicks wzniósł oczy do nieba i przycisnął czapkę do piersi. Kiedy
wchodziła do gabinetu, padło jeszcze kilka komentarzy na temat korzyści, jakie płyną z
łamania prawa akurat we Friendly.
Malutki gabinet pękał w szwach, klimatyzator okienny pracował pełną parą, lecz na
nic to się nie zdało. Ignorując fakt, iż wszyscy wlepiają w nią wzrok, odszukała spojrzeniem
Marlie. Aktorka przysiadła na poręczy fotela, na którym siedział Phil. Była ubrana w różowe
spodnie i skąpy topik zawiązany na szyi, idealnie podkreślający jej godne pozazdroszczenia
kształty. Włosy miała w malowniczym nieładzie, piękną intrygującą twarz, rzęsy jak firany i
usta pomalowane cukierkową różową szminką. Wyglądała bardzo młodo, niemal jak
nastolatka, którą zaprasza się na colę i lody.
Tory spojrzała prosto w jej błękitne oczy - z taką miną, że Phil uśmiechnął się pod
nosem. Pochlebiał sobie, że jest o niego odrobinę zazdrosna.
- Pani szeryf! - Burmistrz natychmiast wszedł w rolę gospodarza. - Spotkał nas nie
lada zaszczyt. Oczywiście poznaje pani pana Dresslera.
- Bardzo mi miło - odezwał się aktor aksamitnym tonem, ujmując jej dłoń w obie ręce.
- Cóż za nieoczekiwana przyjemność - dodał, błądząc wzrokiem po jej twarzy.
- Podziwiam pańską grę, panie Dressier. - Uśmiechnęła się szczerze.
- Proszę mi mówić Sam. - Nadal miał piękny, młodzieńczy głos.
- Pani ma na imię Victoria, prawda?
- Tak - odparła z sympatią i znowu się uśmiechnęła.
- Dzięki Budowi czujemy się tu jak w domu - mówił Dressier, poklepując burmistrza
po ramieniu. - Może dołączysz do nas? Napijesz się drinka?
- Wystarczy mi napój imbirowy.
- Pani szeryf jest na służbie - odezwał się Phil. - A ona pracę traktuje bardzo
poważnie. - Dotknął odsłoniętego ramienia Marlie. - Victoria Ashton, Marlie Summers,
poznajcie się.
- Witam, pani szeryf. - Marlie posłała jej olśniewający uśmiech, a na jej policzkach
pojawiły się maleńkie dołeczki. - Phil uprzedzał, że jest pani wyjątkowa. I jak widzę, znowu
miał rację.
- Doprawdy? - Tory obejrzała ją uważnie. Marlie, przyzwyczajona do przeciągłych
męskich spojrzeń i kobiecego chłodu, spokojnie wytrzymała jej wzrok.
- Doprawdy. Zdążyłam poznać pani zastępcę.
- Słyszałam.
Więc to tak, pomyślała Marlie, sącząc powoli sangrię z lodem.
Bud przedstawił Tory resztę obsady, od naturszczyków po ekranowych weteranów.
Była dziewczyna, którą Tory kojarzyła z kilku reklam, wiekowy mężczyzna, który grywał
jeszcze w czarnobiałych filmach, gogusiowaty aktor, może dwudziestokilkuletni, jak
stworzony do pojawiania się na plakatach i łamania dziewczęcych serc. Tory zachowywała
się uprzejmie, odsiedziała tyle, ile musiała, żeby burmistrz się nie obraził, a potem dyskretnie
się wymknęła.
Zaledwie wyszła na dwór, poczuła, jak ktoś kładzie dłoń na jej ramieniu.
- Szeryf Ashton nie lubi przyjęć? Powoli obróciła się w stronę Phila.
- Nie wtedy, kiedy jestem na służbie. Wyglądał na rozanielonego. Koszulę i włosy na
skroniach miał mokre od potu, lecz mimo to nie wyglądał na zmęczonego.
- Napracowałeś się dzisiaj - zauważyła cicho.
- Podobnie jak ty. Co powiesz na małą przejażdżkę?
- Nie mogę, mam inne zajęcia. - Chciała zmienić temat. - Twoja Marlie zrobiła wielkie
wrażenie na Merle'u.
Phil zaśmiał się.
- Marlie na każdym robi wrażenie.
- Z Merle'em to zupełnie inna historia - odparła poważnym tonem.
- To duży chłopiec, Tory.
- Ale wciąż chłopiec. Nigdy nie widział kogoś takiego jak twoja przyjaciółka. Nie
pozwolę, żeby cierpiał.
Phil westchnął ciężko. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl wyciskamy.pev.pl
Uścisnął mi rękę - dodał, z niedowierzaniem patrząc na swoją spoconą dłoń. - Wziął
mnie za szeryfa. - Zerknął na Tory. - Oczywiście wyjaśniłem mu, że jestem tylko zastępcą.
- Oczywiście - powtórzyła rozbawiona; nie umiała złościć się na Merle'a. - Jak
wyglądał?
- Jak na filmach - zachwycał się Merle. - Męski, opalony, a na palcu sygnet z
brylantem, że aż człowieka oślepia. Rozdawał autografy każdemu, kto poprosił.
- Ty poprosiłeś?
- Jasna sprawa. - Uśmiechnął się i wyciągnął z kieszeni bloczek mandatowy. - Tylko
to miałem pod ręką.
- Bardzo pomysłowo. - Zerknęła na autograf i zauważyła drugi. - Marlie Summers -
przeczytała i przywołała obraz ociekającej erotyzmem aktorki.
- Najpiękniejsza kobieta, jaką w życiu widziałem - oświadczył cicho Merle.
Gdyby powiedział to ktokolwiek inny, nie zwróciłaby na to uwagi. Spojrzała na
Merle'a, którego mina aż nazbyt żywo przypominała jej wyraz twarzy Toda, kiedy na nią
patrzył.
- Naprawdę? - zapytała ostrożnie.
- Jest taka drobniutka - mówił Merle, wpatrzony w elegancki autograf. - Jasne włosy,
różowe ciuszki. Jak laleczka. Ma olbrzymie błękitne oczy i najdłuższe rzęsy, jakie... - Urwał i
zazdrośnie schował bloczek do kieszeni.
Tory powtarzała sobie, że jest niepoważna. %7ładna hollywoodzka księżniczka nie
spojrzy nawet na Merle'a T. Johnsona.
- Cóż, ciekawe, kogo będzie grała - powiedziała lekko.
- Opowie mi o tym wieczorem. - Merle poprawił kapelusz.
- Co?
Z szelmowskim uśmiechem przyklepał kapelusz i przygładził mizerny wąs.
- Umówiliśmy się na randkę.
- Na randkę? - powtórzyła po jego wyjściu Tory, patrząc na drzwi osłupiałym
wzrokiem.
W tej samej chwili rozdzwonił się telefon.
- O co znowu chodzi? - spytała ze złością.
- Tory... Szeryf Ashton? Mówi burmistrz Toomey.
- Tak, Bud?
- Zapraszam do mojego gabinetu, pani szeryf. Jest u mnie kilka osób z obsady. Pan
Kincaid uważa, że powinna ich pani poznać.
- Z obsady? - powtórzyła, myśląc o Marlie Summers. - Bardzo chętnie się z nimi
przywitam.
Odłożyła słuchawkę i pełna czarnych myśli, opuściła biuro i przeszła na drugą stronę
ulicy. Dopóki ona tu jest, żadna pusta hollywoodzka gwiazdeczka nie złamie serca Merle'owi.
I da jej to jasno do zrozumienia.
Wpadła do hotelu, rzucając ołowiane spojrzenia ludziom z ekipy Phila, którzy
odpoczywali w holu. Bicks uniósł daszek bejsbolówki takim gestem, jakim uchyla się
kapelusza, i uśmiechnął się do niej.
- Moje uszanowanie.
Uśmiechnęła się zdawkowo i pobiegła do gabinetu burmistrza.
Za jej plecami Bicks wzniósł oczy do nieba i przycisnął czapkę do piersi. Kiedy
wchodziła do gabinetu, padło jeszcze kilka komentarzy na temat korzyści, jakie płyną z
łamania prawa akurat we Friendly.
Malutki gabinet pękał w szwach, klimatyzator okienny pracował pełną parą, lecz na
nic to się nie zdało. Ignorując fakt, iż wszyscy wlepiają w nią wzrok, odszukała spojrzeniem
Marlie. Aktorka przysiadła na poręczy fotela, na którym siedział Phil. Była ubrana w różowe
spodnie i skąpy topik zawiązany na szyi, idealnie podkreślający jej godne pozazdroszczenia
kształty. Włosy miała w malowniczym nieładzie, piękną intrygującą twarz, rzęsy jak firany i
usta pomalowane cukierkową różową szminką. Wyglądała bardzo młodo, niemal jak
nastolatka, którą zaprasza się na colę i lody.
Tory spojrzała prosto w jej błękitne oczy - z taką miną, że Phil uśmiechnął się pod
nosem. Pochlebiał sobie, że jest o niego odrobinę zazdrosna.
- Pani szeryf! - Burmistrz natychmiast wszedł w rolę gospodarza. - Spotkał nas nie
lada zaszczyt. Oczywiście poznaje pani pana Dresslera.
- Bardzo mi miło - odezwał się aktor aksamitnym tonem, ujmując jej dłoń w obie ręce.
- Cóż za nieoczekiwana przyjemność - dodał, błądząc wzrokiem po jej twarzy.
- Podziwiam pańską grę, panie Dressier. - Uśmiechnęła się szczerze.
- Proszę mi mówić Sam. - Nadal miał piękny, młodzieńczy głos.
- Pani ma na imię Victoria, prawda?
- Tak - odparła z sympatią i znowu się uśmiechnęła.
- Dzięki Budowi czujemy się tu jak w domu - mówił Dressier, poklepując burmistrza
po ramieniu. - Może dołączysz do nas? Napijesz się drinka?
- Wystarczy mi napój imbirowy.
- Pani szeryf jest na służbie - odezwał się Phil. - A ona pracę traktuje bardzo
poważnie. - Dotknął odsłoniętego ramienia Marlie. - Victoria Ashton, Marlie Summers,
poznajcie się.
- Witam, pani szeryf. - Marlie posłała jej olśniewający uśmiech, a na jej policzkach
pojawiły się maleńkie dołeczki. - Phil uprzedzał, że jest pani wyjątkowa. I jak widzę, znowu
miał rację.
- Doprawdy? - Tory obejrzała ją uważnie. Marlie, przyzwyczajona do przeciągłych
męskich spojrzeń i kobiecego chłodu, spokojnie wytrzymała jej wzrok.
- Doprawdy. Zdążyłam poznać pani zastępcę.
- Słyszałam.
Więc to tak, pomyślała Marlie, sącząc powoli sangrię z lodem.
Bud przedstawił Tory resztę obsady, od naturszczyków po ekranowych weteranów.
Była dziewczyna, którą Tory kojarzyła z kilku reklam, wiekowy mężczyzna, który grywał
jeszcze w czarnobiałych filmach, gogusiowaty aktor, może dwudziestokilkuletni, jak
stworzony do pojawiania się na plakatach i łamania dziewczęcych serc. Tory zachowywała
się uprzejmie, odsiedziała tyle, ile musiała, żeby burmistrz się nie obraził, a potem dyskretnie
się wymknęła.
Zaledwie wyszła na dwór, poczuła, jak ktoś kładzie dłoń na jej ramieniu.
- Szeryf Ashton nie lubi przyjęć? Powoli obróciła się w stronę Phila.
- Nie wtedy, kiedy jestem na służbie. Wyglądał na rozanielonego. Koszulę i włosy na
skroniach miał mokre od potu, lecz mimo to nie wyglądał na zmęczonego.
- Napracowałeś się dzisiaj - zauważyła cicho.
- Podobnie jak ty. Co powiesz na małą przejażdżkę?
- Nie mogę, mam inne zajęcia. - Chciała zmienić temat. - Twoja Marlie zrobiła wielkie
wrażenie na Merle'u.
Phil zaśmiał się.
- Marlie na każdym robi wrażenie.
- Z Merle'em to zupełnie inna historia - odparła poważnym tonem.
- To duży chłopiec, Tory.
- Ale wciąż chłopiec. Nigdy nie widział kogoś takiego jak twoja przyjaciółka. Nie
pozwolę, żeby cierpiał.
Phil westchnął ciężko. [ Pobierz całość w formacie PDF ]