[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zwierzęta. Już pierwsze z nich przykuło uwagę Teresy bez reszty, tak że
przestała w ogóle myśleć o następnych.
- Pewien maharadża w Indiach zorganizował dla Monsieur le Marquis
polowanie na tygrysy - wyjaśnił Jacques. - Ale upolowawszy pierwszą
tygrysicę pan markiz odkrył, że ma ona nie większe od kociaka, mniej więcej
tygodniowe ty gry siatko. Monsieur karmił je osobiście kozim mlekiem, a
zanim powrócił do domu, tygrysek był już całkiem spory i szedł za panem
markizem wszędzie jak pies.
Patrząc na tygrysa, który zajmował ogrodzenie znajdujące się za lwami,
Teresa doszła do wniosku, że jest to najwspanialsze zwierzę, jakie zdarzyło jej
się kiedykolwiek widzieć. Dostrzegała wyraznie cętki na jego pysku i błysk
oczu, a kiedy ziewnął przeciągle, jakby znudzony obserwacją, miała możność
docenić długie, ostre i spiczaste zęby stworzone do zabijania.
- Jest fantastyczny! - wykrzyknęła wiedząc, że Jacques czeka, ciekawy jej
opinii o przepysznym zwierzęciu.
- Monsieur dał mu właściwe imię - oznajmił Jacques z uśmiechem.
- Jakie? - zaciekawiła się Teresa. - Le Roil
- Ależ naturalnie! - zawołała Teresa, - jakież inne mogłoby być
stosowniejsze! Król dżungli i król zwierząt! Bo czyż nie wygląda na króla leżąc
sobie tutaj i myśląc zapewne, że powinniśmy mu się pokłonić, a jeśli tego nie
zrobimy, to już on nas do tego zmusi!
- Tylko Monsieur le Marquis potrafi go obłaskawić - stwierdził Jacques. -
Mnie zaledwie toleruje, ale nikt nie ośmiela się wchodzić na teren, nad którym
panuje niepodzielnie.
Jacques pokazał Teresie inne zwierzęta w menażerii, ale choć była nimi
zainteresowana, jej myśli krążyły nieustannie wokół Le Roi.
- Kiedyś mieliśmy ich znacznie więcej - powiedział Jacques z pewnym
smutkiem, podążając koło niej. - Ale niektóre postarzały się i umarły, a
Monsieur le Marquis nie interesuj e się już nimi tak jak dawniej.
Teresa zacisnęła wargi, co zdarzyło jej się pierwszy raz odkąd przybyła do
zaniku. Wiedziała doskonale, czemu pan markiz przestał się interesować
swoimi zwierzętami i swym pięknym domem. Podobnie jak jej ojciec, dał się
oczarować, zafascynować i usidlić kobietom, które trzymały go w Paryżu.
Tegoż wieczora, udawszy się na spoczynek, Teresa myślała znów o Le Roi.
Pewna była, że musi czuć się samotny, ponieważ nie miał towarzystwa i
zajmował swoje ogrodzenie w pojedynkę. Jakie to typowe dla markiza, po
którym doprawdy trudno by się spodziewać czego innego, że wzbudziwszy w
tygrysiątku miłość i przywiązanie opuścił następnie dorosłe zwierzę, podobnie
jak opuszczał kobiety, nie poświęcając nawet myśli cierpieniu tygrysa.
Obudziwszy się wcześnie następnego ranka, Teresa wyszła do ogrodu i
skierowała się niemal instynktownie do furtki w murze. Lwy spały, leżąc blisko
siebie. Ominęła je, podążając prosto do klatki tygrysa.
Teresa nie miała towarzystwa rówieśników do zabaw w czasach, kiedy
mieszkała z matką w domu rodzinnym, a czując się samotna, usiłowała
zaprzyjaznić się z danielami w parku, ptakami na drzewach, nawet z królikami.
Gdy była malutka, matka czytała jej historie o św. Franciszku z Asyżu, którego
otaczały zawsze leśne zwierzęta i lotne ptaki. Opowiadała też córeczce, jak
przywoływał je do siebie i przemawiał do nich, a zwierzęta obsiadały świętego
kołem w idealnej zgodzie i harmonii, by słuchać. Teresa marzyła, by robić tak
samo. Potem czytała o tym, że Cyganie, którzy znają magiczne sposoby
postępowania ze zwierzętami, nie zdradzają tego sekretu nikomu spoza
swojego plemienia. Niemniej Teresa wydedukowała sama, że każde zwierzę
musi się przede wszystkim poczuć bezpieczne, a to z kolei możliwe jest do
osiągnięcia jedynie w przypadku, gdy osoba oswajająca odczuwa i wysyła w
kierunku zwierzęcia fale miłości.
Teraz, przucupnąwszy przed ogrodzeniem tygrysa, zaczęła do niego
przemawiać będąc pewna, że markiz musiał postępować podobnie, kiedyLe Roi
był małym tygryskiem. Na początku zwierzę zdawało się nie reagować na
cichy, pieściwy ton głosu Teresy, gdy namawiała tygrysa, by się do niej zbliżył.
Jednakże po kilku dniach stało się jasne, że czeka na nią o poranku i wczesnym
popołudniem, kiedy Gennie ucinała sobie po lunchu krótką drzemkę. Właśnie
wtedy Teresa spieszyła do ogrodu, bo Ze Roi przyciągał ją jak magnes. Pod
koniec tygodnia tygrys nie tylko na nią czekał, ale mogła go dotknąć przez
żelazne pręty ogrodzenia.
Jacques wydał Teresie surowy zakaz.
- Mademoiselle, nie wolno pani nigdy, pod żadnym pozorem, wejść do klatki
Le Roi. Teraz, kiedy jest dorosłym tygrysem, nie można za niego ręczyć i choć
nigdy nie tknąłby Monsieur, zdarzyło mu się zaatakować dwukrotnie chłopców,
którzy pomagają mi karmić zwierzęta i czyścić ich klatki. Obecnie jestem
jedynym człowiekiem, który wchodzi do środka, oczywiście z wyjątkiem pana.
- Jacques umilkł na chwilę, po czym dorzucił: - Ale i ja pilnuję się bardzo, żeby
nie odwrócić się nigdy tyłem do Le Roi. Na dobrą sprawę żadnemu tygrysowi
nie można naprawdę zaufać.
Teresa nie uwierzyła w słowa Jacquesa. Była pewna, że kiedy Le Roi
zrozumie, jak bardzo Teresa go kocha, odpowie jej także miłością i nie zrobi jej
nigdy krzywdy.
Teresa nie była też specjalnie zdziwiona, że Gennie nie przejawia
najmniejszego zainteresowania menażerią.
- Nie ciekawią mnie zwierzęta - stwierdziła garderobiana - zwłaszcza te
grozne. I niech panienka uważa! Chyba nie chce panienka mieć blizn na twarzy
i odgryzionych palców!
Teresa roześmiała się.
- Nie ma obawy, Gennie, zresztą będę bardzo ostrożna.
- Nigdy nic nie wiadomo - oznajmiła Gennie ponuro. - Moim zdaniem
powinno się zostawić w spokoju lwy i inne bestie tam, gdzie ich miejsce, a nie
przywozić w obce dla nich strony.
- Tym argumentem posługują się zawsze przeciwnicy ogrodów
zoologicznych - odparła Teresa. - Ale dzikie zwierzęta fascynowały ludzi od
zarania dziejów.
Gennie nie była zainteresowana tematem i Teresa zamarzyła o rozmowie z
kimś mającym lepsze pojęcie o historii zwierząt chowanych w niewoli. Jacques
nie otaczał miłością zwierzyńca, którym się opiekował, wykonywał po prostu
swoją pracę. Rozmawiając z nim Teresa zorientowała się, że nie przeczytał
żadnej książki, ponieważ nie umiał czytać. Była tak spragniona wiadomości, że
udała się do obszernej biblioteki i otworzywszy drewniane okiennice zaczęła
szukać książek, które oświeciłyby ją w tej materii. Biblioteka była fantastyczna.
Teresa nie widziała nigdy w życiu tylu książek zebranych w jednym
pomieszczeniu z przepięknie zdobionym sufitem. Zorientowała się jednak od
razu, że znalezienie poszukiwanych tomów może jej zająć długie miesiące.
- Czy żaden kustosz nie zajmuje się książkami i wszystkimi zgromadzonymi
tu skarbami? - spytała Maitre'a d'Hotel.
- Owszem, był tu taki - odparł swoim drżącym głosem, - ale umarł przed
dwoma laty, a Monsieur Brantome nie przysłał nikogo nowego. - Zaśmiał się
krótko i zakaszlał, po czym dodał: - Zresztą nawet jeśli ktoś nowy by się
znalazł, to i tak ucieknie, jak kolejni kucharze, dla których jest tu zbyt
samotnie.
- A ja uważam, że tu jest cudownie! - powiedziała Teresa. - Jak można
odczuwać samotność pośród tylu skarbów, takich pięknych ogrodów, no i
wszystkich tych zwierząt?
Maitre d'Hotel zaśmiał się ponownie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wyciskamy.pev.pl