[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zdziwienia. Nie mógł uwierzyć, że jego utytułowany ojciec -
profesor, doktor habilitowany, absolwent Oksfordu, wziął
sobie za żonę tancerkę z nocnego klubu! - Nie bądz idiotą,
tato! - zawołał wówczas zgorszony.
Pamiętał, jak jego dystyngowany ojciec gwałtownie
wciągnął powietrze w płuca, a potem odezwał się cichym
głosem:
- Postaram się zapomnieć, że kiedykolwiek to
powiedziałeś. A w towarzystwie swej macochy masz
zachowywać się poprawnie, w przeciwnym razie w ogóle nie
przyjeżdżaj.
I Piran nie przyjechał na ślub. Ale nie mógł przez cały
czas trzymać się z daleka. Odwiedził ich kilka razy - tylko z
ciekawości, jak sobie za każdym razem powtarzał. Chciał
zobaczyć ojca i Sue razem. Dziwna to była para.
A może chciał widywać Carly?
Przeczesał dłonią włosy, potem gwałtownie zerwał z
siebie koszulę i rzucił się na fale. To był jedyny sposób na
rozładowanie frustracji.
Nareszcie wszystko wyjaśnili... Carly miała jednak
wrażenie, że zrobili to w sposób zbyt drastyczny.
Jeszcze kilka godzin pózniej czuła smak ust Pirana na
swoich wargach. Ale skoro było to potrzebne do wyjaśnienia
wzajemnych stosunków, być może dobrze się stało.
Całe szczęście, że wreszcie wyszedł i zostawił ją samą z
własnymi myślami.
W przypadku Pirana St Justa małżeństwo nadal nie
wchodziło w rachubę... Czy naprawdę pragnęła go poślubić?
Z pewnością nie przyjechała tu z takim zamiarem... Ale
teraz? Cóż, niewątpliwie nadal ją pociągał. Ale małżeństwo?
Och, Boże, dlaczego ta myśl wciąż nie dawała jej spokoju!
Nie powinna sobie tym głowy zaprzątać... Piran przecież nie
chciał się z nią ożenić.
Nazajutrz cały dzień pracowali w milczeniu. Następnego
dnia rozszalała się tak gwałtowna burza, że Piran w obawie
przed zakłóceniami elektrycznymi wyłączył komputer. To nie
powstrzymało Carly od pracy, ale za każdym razem, gdy
zmieniała coś w tekście lub wykreślała, Piran domagał się
wyjaśnień.
- Niszczysz wszystko, co napiszę - narzekał.
- To pisz lepiej.
- Robię, co w mej mocy. - Za oknem rozległ się grzmot i
mignęła błyskawica. - Nie jestem pisarzem.
- Bądz już cicho - mruknęła. - Muszę się skoncentrować,
jeśli mam nadać temu jakiś sens.
- To już ma sens - powiedział urażony.
- Dla ciebie i, być może, kilku takich jak ty. Ale Bixby
Grissom nie jest wydawnictwem naukowym. Ta książka ma
trafić do szerokiego odbiorcy.
- Chcesz powiedzieć, że oni są głupi?
- Nic podobnego - tłumaczyła cierpliwie. - Ale to musi
być książka popularnonaukowa. Twoje poprzednie książki nie
były tak trudne do zrozumienia.
- Podziękuj za to Desowi.
Na to jeszcze przyjdzie czas, pomyślała ze złością, ale nim
zdążyła odpowiedzieć, rozległ się warkot silnika i znany już
głuchy łomot rzuconej paczki z pocztą.
- Przyniosę listy - zaoferowała się, zadowolona, że może
choć na chwilę zejść Piranowi z oczu.
Przyniosła nowe czasopisma, kilka oficjalnych listów i
dwie delikatnie pachnące, pastelowe koperty. Rzuciła je na
stolik.
- Co za niecierpliwa damulka! Może się z nią ożenisz? -
Pożałowała tych słów jeszcze w trakcie mówienia - Nie
chciała przecież, żeby pomyślał, że jest o niego zazdrosna.
Piran zlekceważył jej komentarz, chrząknął tylko, ale
pozostawił listy na swoim miejscu.
Carly westchnęła ciężko, usiadła i z powrotem zabrała się
do pracy.
Wyszło słońce i tropikalna roślinność zaczęła parować.
Carly otworzyła szeroko okna, włączyła wiatrak, ale mimo to
było okropnie duszno i gorąco. Piran snujący się po pokoju
jeszcze pogarszał sprawę.
- Mógłbyś zacząć pracować - zasugerowała. - Deszcz
przestał już padać.
- Tworzę w głowie - odparł.
Carly ze złością rzuciła papiery na sofę i skierowała się do
swojego pokoju.
- Dokąd się wybierasz?
- Idę popływać.
Weszła do pokoju i przebrała się w skromny, granatowy
kostium kąpielowy, którego jedynym przyciągającym wzrok
elementem były głębokie wycięcia odsłaniające uda.
Gdy owinięta ręcznikiem schodziła ze schodów,
zauważyła za sobą Pirana.
- Co ty, u diabła, robisz?
- Idę z tobą.
- Nie potrzebuję twojej asysty.
- Nic mnie nie obchodzi, czego potrzebujesz. To sprawa
bezpieczeństwa.
Nie mogąc go się pozbyć, postanowiła go ignorować.
Zbiegła ścieżką w dół, potem szybko odwiązała ręcznik,
rzuciła się w kryształową wodę i popłynęła w stronę rafy.
Dopiero gdy znalazła się blisko niej, odwróciła głowę i
zerknęła w kierunku Pirana.
Stał na plaży z rękami na biodrach i obserwował ją.
Zapewne doszedł do wniosku, że nic jej nie grozi, po chwili
bowiem zdjął koszulę i położył się na piasku.
Carly pływała dobre pół godziny, pozwalając mu prażyć
się na słońcu.
Gdy w milczeniu wrócili do domu, czekała już na nich
Ruth z obiadem i gałązką jemioły.
Zwięta... Carly całkiem o nich zapomniała.
- Skoro nie macie drzewka, powinniście chociaż powiesić
jemiołę - powiedziała Ruth i wskazała punkt na suficie między
kuchnią a salonem. - Doskonałe miejsce do całowania się,
prawda, Piran? Powieś to od razu! - Nie pozwoliła na żadne
protesty. - Dobrze, a teraz pocałunek - roześmiała się
szelmowsko i spojrzała wyczekująco na Pirana i Carly.
Carly bezwiednie opuściła wzrok. Nie miała pojęcia, co
robił Piran, aż usłyszała nagły pisk Ruth.
- Nie mnie, głuptasie! Masz pocałować pannę Carly!
- Ona nie lubi się ze mną całować - usprawiedliwił się.
- Z pewnością się mylisz. Wszystkie kobiety lubią
całować przystojnych mężczyzn, prawda, kochanie?
Carly najchętniej zapadłaby się pod ziemię, ale tylko
wzruszyła ramionami.
- Ona odpowiada twierdząco - przetłumaczyła ten gest
Ruth. - Teraz ją pocałuj!
I Piran ją pocałował. To miało być ledwie muśnięcie
wargami - obowiązkowy, przyzwoity pocałunek - i Carly o
tym wiedziała. Obydwoje wiedzieli. Ale nieoczekiwanie
wydarzyło się coś niesamowitego - jakaś gwałtowna,
pierwotna siła popchnęła ich ku sobie i nagle stracili rozsądek.
Pocałunek był namiętny, dziki, desperacki - taki, którym się
prosi o więcej.
Po tym incydencie ledwie mogli na siebie patrzeć. W
ogóle się do siebie nie odzywali. Każde słowo pogorszyłoby
tylko sytuację.
W piątek przed południem, gdy obydwoje pracowali w
salonie, nadjechał samochód i po chwili dało się słyszeć
charakterystyczne uderzenie na ganku. Carly mimochodem
zerknęła na zegarek. Dochodziło południe.
- Wcześnie dostarczyli dziś pocztę - skomentowała. - Idz
po nią. Jestem teraz zajęta.
Piran oderwał wzrok od komputera i podniósł się z
krzesła. Po chwili wrócił z pustymi rękami.
- Nie ma poczty? - zdziwiła się Carly. - Przecież
słyszałam samochód...
Piran patrzył na nią przerażonym wzrokiem; twarz miał
bladą jak marmur. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl wyciskamy.pev.pl
zdziwienia. Nie mógł uwierzyć, że jego utytułowany ojciec -
profesor, doktor habilitowany, absolwent Oksfordu, wziął
sobie za żonę tancerkę z nocnego klubu! - Nie bądz idiotą,
tato! - zawołał wówczas zgorszony.
Pamiętał, jak jego dystyngowany ojciec gwałtownie
wciągnął powietrze w płuca, a potem odezwał się cichym
głosem:
- Postaram się zapomnieć, że kiedykolwiek to
powiedziałeś. A w towarzystwie swej macochy masz
zachowywać się poprawnie, w przeciwnym razie w ogóle nie
przyjeżdżaj.
I Piran nie przyjechał na ślub. Ale nie mógł przez cały
czas trzymać się z daleka. Odwiedził ich kilka razy - tylko z
ciekawości, jak sobie za każdym razem powtarzał. Chciał
zobaczyć ojca i Sue razem. Dziwna to była para.
A może chciał widywać Carly?
Przeczesał dłonią włosy, potem gwałtownie zerwał z
siebie koszulę i rzucił się na fale. To był jedyny sposób na
rozładowanie frustracji.
Nareszcie wszystko wyjaśnili... Carly miała jednak
wrażenie, że zrobili to w sposób zbyt drastyczny.
Jeszcze kilka godzin pózniej czuła smak ust Pirana na
swoich wargach. Ale skoro było to potrzebne do wyjaśnienia
wzajemnych stosunków, być może dobrze się stało.
Całe szczęście, że wreszcie wyszedł i zostawił ją samą z
własnymi myślami.
W przypadku Pirana St Justa małżeństwo nadal nie
wchodziło w rachubę... Czy naprawdę pragnęła go poślubić?
Z pewnością nie przyjechała tu z takim zamiarem... Ale
teraz? Cóż, niewątpliwie nadal ją pociągał. Ale małżeństwo?
Och, Boże, dlaczego ta myśl wciąż nie dawała jej spokoju!
Nie powinna sobie tym głowy zaprzątać... Piran przecież nie
chciał się z nią ożenić.
Nazajutrz cały dzień pracowali w milczeniu. Następnego
dnia rozszalała się tak gwałtowna burza, że Piran w obawie
przed zakłóceniami elektrycznymi wyłączył komputer. To nie
powstrzymało Carly od pracy, ale za każdym razem, gdy
zmieniała coś w tekście lub wykreślała, Piran domagał się
wyjaśnień.
- Niszczysz wszystko, co napiszę - narzekał.
- To pisz lepiej.
- Robię, co w mej mocy. - Za oknem rozległ się grzmot i
mignęła błyskawica. - Nie jestem pisarzem.
- Bądz już cicho - mruknęła. - Muszę się skoncentrować,
jeśli mam nadać temu jakiś sens.
- To już ma sens - powiedział urażony.
- Dla ciebie i, być może, kilku takich jak ty. Ale Bixby
Grissom nie jest wydawnictwem naukowym. Ta książka ma
trafić do szerokiego odbiorcy.
- Chcesz powiedzieć, że oni są głupi?
- Nic podobnego - tłumaczyła cierpliwie. - Ale to musi
być książka popularnonaukowa. Twoje poprzednie książki nie
były tak trudne do zrozumienia.
- Podziękuj za to Desowi.
Na to jeszcze przyjdzie czas, pomyślała ze złością, ale nim
zdążyła odpowiedzieć, rozległ się warkot silnika i znany już
głuchy łomot rzuconej paczki z pocztą.
- Przyniosę listy - zaoferowała się, zadowolona, że może
choć na chwilę zejść Piranowi z oczu.
Przyniosła nowe czasopisma, kilka oficjalnych listów i
dwie delikatnie pachnące, pastelowe koperty. Rzuciła je na
stolik.
- Co za niecierpliwa damulka! Może się z nią ożenisz? -
Pożałowała tych słów jeszcze w trakcie mówienia - Nie
chciała przecież, żeby pomyślał, że jest o niego zazdrosna.
Piran zlekceważył jej komentarz, chrząknął tylko, ale
pozostawił listy na swoim miejscu.
Carly westchnęła ciężko, usiadła i z powrotem zabrała się
do pracy.
Wyszło słońce i tropikalna roślinność zaczęła parować.
Carly otworzyła szeroko okna, włączyła wiatrak, ale mimo to
było okropnie duszno i gorąco. Piran snujący się po pokoju
jeszcze pogarszał sprawę.
- Mógłbyś zacząć pracować - zasugerowała. - Deszcz
przestał już padać.
- Tworzę w głowie - odparł.
Carly ze złością rzuciła papiery na sofę i skierowała się do
swojego pokoju.
- Dokąd się wybierasz?
- Idę popływać.
Weszła do pokoju i przebrała się w skromny, granatowy
kostium kąpielowy, którego jedynym przyciągającym wzrok
elementem były głębokie wycięcia odsłaniające uda.
Gdy owinięta ręcznikiem schodziła ze schodów,
zauważyła za sobą Pirana.
- Co ty, u diabła, robisz?
- Idę z tobą.
- Nie potrzebuję twojej asysty.
- Nic mnie nie obchodzi, czego potrzebujesz. To sprawa
bezpieczeństwa.
Nie mogąc go się pozbyć, postanowiła go ignorować.
Zbiegła ścieżką w dół, potem szybko odwiązała ręcznik,
rzuciła się w kryształową wodę i popłynęła w stronę rafy.
Dopiero gdy znalazła się blisko niej, odwróciła głowę i
zerknęła w kierunku Pirana.
Stał na plaży z rękami na biodrach i obserwował ją.
Zapewne doszedł do wniosku, że nic jej nie grozi, po chwili
bowiem zdjął koszulę i położył się na piasku.
Carly pływała dobre pół godziny, pozwalając mu prażyć
się na słońcu.
Gdy w milczeniu wrócili do domu, czekała już na nich
Ruth z obiadem i gałązką jemioły.
Zwięta... Carly całkiem o nich zapomniała.
- Skoro nie macie drzewka, powinniście chociaż powiesić
jemiołę - powiedziała Ruth i wskazała punkt na suficie między
kuchnią a salonem. - Doskonałe miejsce do całowania się,
prawda, Piran? Powieś to od razu! - Nie pozwoliła na żadne
protesty. - Dobrze, a teraz pocałunek - roześmiała się
szelmowsko i spojrzała wyczekująco na Pirana i Carly.
Carly bezwiednie opuściła wzrok. Nie miała pojęcia, co
robił Piran, aż usłyszała nagły pisk Ruth.
- Nie mnie, głuptasie! Masz pocałować pannę Carly!
- Ona nie lubi się ze mną całować - usprawiedliwił się.
- Z pewnością się mylisz. Wszystkie kobiety lubią
całować przystojnych mężczyzn, prawda, kochanie?
Carly najchętniej zapadłaby się pod ziemię, ale tylko
wzruszyła ramionami.
- Ona odpowiada twierdząco - przetłumaczyła ten gest
Ruth. - Teraz ją pocałuj!
I Piran ją pocałował. To miało być ledwie muśnięcie
wargami - obowiązkowy, przyzwoity pocałunek - i Carly o
tym wiedziała. Obydwoje wiedzieli. Ale nieoczekiwanie
wydarzyło się coś niesamowitego - jakaś gwałtowna,
pierwotna siła popchnęła ich ku sobie i nagle stracili rozsądek.
Pocałunek był namiętny, dziki, desperacki - taki, którym się
prosi o więcej.
Po tym incydencie ledwie mogli na siebie patrzeć. W
ogóle się do siebie nie odzywali. Każde słowo pogorszyłoby
tylko sytuację.
W piątek przed południem, gdy obydwoje pracowali w
salonie, nadjechał samochód i po chwili dało się słyszeć
charakterystyczne uderzenie na ganku. Carly mimochodem
zerknęła na zegarek. Dochodziło południe.
- Wcześnie dostarczyli dziś pocztę - skomentowała. - Idz
po nią. Jestem teraz zajęta.
Piran oderwał wzrok od komputera i podniósł się z
krzesła. Po chwili wrócił z pustymi rękami.
- Nie ma poczty? - zdziwiła się Carly. - Przecież
słyszałam samochód...
Piran patrzył na nią przerażonym wzrokiem; twarz miał
bladą jak marmur. [ Pobierz całość w formacie PDF ]