[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nej wody i usiadł obok.
R
L
T
Kerry wypiła mały łyk. Po raz pierwszy w życiu powiedziała komuś o swojej mat-
ce. Serce waliło jej jak młotem, a dłonie zrosił zimny pot. Nie chciała wprowadzać go w
szczegóły. Ale skoro raz coś zaczęła, to musiała skończyć.
- Moja mama urodziła mnie, gdy była bardzo młoda. Miała zaledwie szesnaście lat.
- Zamilkła i spojrzała na Theo, żeby sprawdzić, czy ta wiadomość wywarła na nim wra-
żenie, ale nie była w stanie rozszyfrować wyrazu jego twarzy. - Moja babcia była okrop-
nym człowiekiem. Zmusiła mamę, żeby mnie jej oddała. Zamierzała wychowywać mnie
jako własne dziecko razem z Bridget, swoją drugą prawdziwą córką, znacznie młodszą
od mojej mamy. Ta decyzja unieszczęśliwiła wszystkich. Babcia naprawdę nigdy mnie
nie chciała i nieustannie narzekała, że ma na głowie jeszcze jedno dziecko. Jednak naj-
gorsze było to, że jej decyzja zniszczyła mojej matce życie.
Kerry ponownie przerwała na chwile i, aby ukoić nerwy upiła kolejny łyk wody.
Czuła się dziwnie mówiąc o tym wszystkim Theo - jakby stała z boku i słuchała, jak obca
osoba opowiada historię jej życia.
- A więc w rzeczywistości Bridget to twoja ciotka, chociaż dorastałyście razem jak
siostry - powiedział Theo.
- Nadal myślę o niej jak o siostrze - wyjaśniła Kerry. - Dorastałyśmy razem, a róż-
nica wieku między nami jest niewielka.
Znowu potarła twarz dłonią, a potem wzięła kilka głębokich oddechów. Przyszedł
czas na najgorszą część opowieści.
- Może gdyby mama mogła sama się mną opiekować, czułaby, że ma w życiu cel,
ale po tym, co się stało, zaczęła pić, a potem brać narkotyki i w końcu zmarła z
przedawkowania.
- Przykro mi - powiedział Theo. - Musiało być ci bardzo ciężko.
- Wtedy nie wiedziałam, kim ona dla mnie jest. Sądziłam, że to moja starsza sio-
stra. Nawet jej nie znałam, bo mama... to znaczy babcia, wyrzuciła ją z domu i zabroniła
kiedykolwiek wracać. Gdy byłam mała, widziałam ją raz albo dwa, ale niewiele pamię-
tam z tych spotkań.
Pierwszy raz od początku tej rozmowy mina Theo uległa zmianie.
R
L
T
- Nie powiedziała ci, kto jest twoją biologiczną matką? Okłamała cię? - zapytał z
niedowierzaniem.
- Babcia powiedziała, że tak było najlepiej dla wszystkich - wyjaśniła Kerry z go-
ryczą w głosie. - W rzeczywistości chciała ukryć przed światem, że jej nastoletnia córka
zaszła w ciążę. Uważała, że to hańba. Dowiedziałam się prawdy dopiero wtedy, gdy
skończyłam osiemnaście lat. Dostałam pracę w biurze turystycznym, więc musiałam wy-
robić sobie paszport. W tym celu wybrałam się do urzędu po odpis aktu urodzenia...
Odżyły w niej uczucia, które doszły do głosu, gdy w rubryce z danymi matki uj-
rzała imię swojej starszej siostry. Z niedowierzaniem wpatrywała się wówczas w doku-
ment, który trzymała w rękach. Niestety matka Kerry już wtedy nie żyła, więc nie miała
okazji jej poznać.
Wzdrygnęła się na wspomnienie tamtej chwili i świeże łzy popłynęły jej po po-
liczkach. Theo znalazł się przy niej w ułamku sekundy. Objął ją i przytulił mocno, a ona
zatopiła się w jego ramionach. Równomierne bicie jego serca, które czuła przy policzku,
działało na nią uspokajająco. To, że nie odsunął się od niej z obrzydzeniem po tym, jak
wyznała mu całą prawdę o swoich korzeniach, było dla niej najważniejsze na świecie.
Wiedziała, że nie każdy mężczyzna poradziłby sobie z wiedzą, że matka jego dziecka
wywodzi się z patologicznej rodziny.
- Przepraszam - wydusiła z trudem. - Przepraszam, że przeze mnie Lucas nie bę-
dzie mógł się poszczycić szlachetniejszym pochodzeniem.
- Nie przepraszaj za coś, na co nie miałaś wpływu. Nigdy nie przyszłoby mi do
głowy, by winić cię za twoje pochodzenie - odparł Theo, delikatnie odgarniając kosmyk,
który przykleił się do jej mokrej twarzy. - To nie ma dla mnie znaczenia. Zależy mi tylko
na tym, by nasz syn miał to, czego potrzebuje najbardziej: miłości obojga rodziców. -
Pogłaskał jej policzek i przechylił jej głowę pod takim kątem, by spojrzeć jej w oczy. - A
tego nigdy mu nie zabraknie.
Kerry zrobiło się ciepło na sercu. Wiedziała, że jej pochodzenie naprawdę nie ma
dla niego znaczenia. Poczuła się tak, jakby zrzuciła z ramion ogromny ciężar. Po raz
pierwszy od początku ich znajomości niczego nie musiała przed Theo ukrywać. Akcep-
tował ją taką, jaka była.
R
L
T
- Cieszę się, że mi o tym powiedziałaś - wyznał Theo, przeczesując palcami jej
włosy.
Rozumiał już, dlaczego zareagowała tak gwałtownie i postąpiła tak nierozważnie,
gdy usłyszała jego rozmowę z bratem. I naprawdę uważał, że pochodzenie nie ma zna-
czenia. W końcu sam nie był dumny z poczynań swojego ojca i nie chciał, by oceniono
go przez ich pryzmat.
Nie wyobrażał sobie, jak Kerry przetrwała ten trudny okres. Była tylko dzieckiem,
a mimo to poradziła sobie z przeciwnościami losu i wyrosła na wspaniałą kobietę.
- Nie będę mogła spojrzeć Hallie i Corbanowi w twarz - powiedziała, przygryzając
wargę.
Zdawała sobie sprawę, że zachowuje się jak największy tchórz. Nie mogła jednak
w nieskończoność uciekać przed konsekwencjami swoich czynów. Musiała się z nimi
zmierzyć.
- Będę przy tobie - odparł Theo, przyciągając jej głowę do swojej piersi.
- Dziękuję.
Kerry spojrzała na niego pytająco. Coś w jego głosie ją zaniepokoiło. Czy on spo-
dziewał się trudności? Skoro on był na nią zły, co musiał czuć Corban? W końcu to jego
żonę i dziecko naraziła na niebezpieczeństwo. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wyciskamy.pev.pl