[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rozmiarów łożu. Najpierw pomyślał, że Zoe po prostu
wstała, żeby skorzystać z łazienki albo napić się wody,
a może nawet zeszła na dół na kawę, którą o tej porze
zwykła parzyć jego gosposia, ale po chwili zastanowie-
nia doszedł do wniosku, że nie zrobiła żadnej z tych
rzeczy. W sypialni było zbyt cicho i pusto, żeby Zoe
mogła być w przylegającej do pokoju łazience. Mimo
jej oczywistego tupetu nie mógł też sobie wyobrazić,
żeby wkroczyła do kuchni, prosząc gospodynię o fili-
żankę kawy ubrana jedynie w jego płaszcz kąpielowy.
To właśnie miała na sobie ostatniej nocy, kiedy zeszli
do kuchni na pokrzepiającą jajecznicę z tostami. Ubra-
nia zostawili porozrzucane po całym salonie, kiedy po
pierwszym szalonym zbliżeniu przenieśli się na górę do
224 Candace Schuler
sypialni. Jakoś nie znalezli czasu na to, żeby po nie
wrócić.
Nie, Zoe wyszła. Nie było jej. Wymknęła się, kiedy
spał, nie zawracając sobie głowy nawet tym, żeby go
obudzić i się pożegnać. Wymknęła się w szalonym
pośpiechu, korzystając z tego, że jeszcze spał, i pozo-
stawiła po sobie jedynie wspomnienie najgorętszego
seksu, jakiego kiedykolwiek doświadczył, oraz delikat-
ną złotą bransoletkę na nogę, którą przełożył na swoją
rękę podczas namiętnych uniesień zeszłej nocy.
Przez chwilę leżał z zamkniętymi oczami i ręką
spoczywającą na pustym zimnym miejscu, gdzie jesz-
cze tak niedawno leżała Zoe. Wdychał zapach fiołków
i seksu, który unosił się w pościeli, powtarzając sobie,
że to absurdalne, żeby czuł się tak, jakby został
porzucony.
Tak się właśnie czuł.
Porzucony.
Wykorzystany, do wszystkich diabłów!
W ciągu ostatnich dwunastu godzin doświadczył
najbardziej podniecających, przerażających i satysfak-
cjonujących doznań w życiu. Stracił rachubę, ile razy
się kochali. Cztery? Pięć? Sześć? Nigdy wcześniej nie
był tak nienasycony. Nigdy nie czuł tak gwałtownej
potrzeby, żeby kogoś posiąść. Nigdy nie doświadczył
takiego kalejdoskopu uczuć: gwałtowna, rozbuchana,
niepohamowana namiętność; obezwładniająca czu-
łość; niezwykła frywolność zrazu trochę krępująca,
ale potem zachwycająca. Każdy cudowny akt miłos-
ny przechodził płynnie w następny, lepszy od poprzed-
niego. Bardziej intensywny. Bardziej rozdzierający.
Doskonalszy. Dający większe spełnienie.
Wbrew zasadom 225
Myślał, że ona czuje to samo.
To przecież niemożliwe, żeby nie czuła!
A jednak wstała i wymknęła się w środku nocy,
jakby był pierwszym lepszym facetem poderwanym
w barze, którego kobieta nie chce oglądać w jasnym
świetle poranka. Czuł się... Właśnie, jak się czuł?
Znieważony? Tak, zdecydowanie został znieważony
Reed Sullivan IV nie był jakimś gogusiem na jedną
noc!
To nie wszystko. Gdzieś na dnie serca odkrył
urażone uczucia. To raniło jego męską dumę. W dodat-
ku owe uczucia tak naprawdę wcale nie były głęboko
ukryte.
Zdumiewające.
Od czasu szczeniackiego romansu z Janice Hawkins
żadna kobieta nie zdołała zranić jego uczuć. Nie udało
się to nawet Kate Hightower, która na oczach rodziny
i przyjaciół uciekła mu sprzed ołtarza. Kilka miesięcy
pózniej, kiedy wychodziła za tego czarusia z Południa,
Reed pocałował w policzek pannę młodą i podał rękę
panu młodemu bez cienia żalu czy zazdrości.
Niesamowite w tej chwili zwykła myśl o tym, że
Zoe mogłaby być z innym mężczyzną, budziła w nim...
mordercze instynkty.
Należała do niego. Miał do niej prawo, naznaczył ją.
Nosiła do diaska! na swoim ponętnym tyłeczku
odcisk jego zębów w kształcie półksiężyca. Jeśli to ona
zostawiłaby go przed ołtarzem, goniłby ją i ciągnął za
te wspaniałe rude włosy z powrotem do księdza i nie
puścił, dopóki nie powiedziałaby ,,tak . Potem zaholo-
wałby ją do łóżka i kochał tak, że już nigdy nie
pomyślałaby o opuszczeniu go.
226 Candace Schuler
Już wstawał odsunął kołdrę, stopy postawił na
podłodze już miał wprowadzić myśl w czyn, kiedy
nagle się zawahał i z powrotem usiadł na brzegu łóżka.
Co się z nim do diabła działo? Gdzie się podział jego
legendarny savoir faire? Samokontrola? Zdolność ob-
serwowania wydarzeń chłodnym okiem w sposób
racjonalny i logiczny.
To był tylko seks, na Boga!
Co prawda spektakularny i zapierający dech w pier-
si, ale jednak tylko seks. Była po prostu kolejną kobietą
w jego życiu. Kobietą niesamowicie podniecającą i sek-
sowną, a przy tym również fenomenalnie inteligent-
ną... i oburzająco bezczelną... niewiarygodnie słodką...
namiętną... pracowitą... ambitną... upartą... zabawną...
uczciwą... hojną... i...
Reed oparł łokcie na kolanach i opuścił głowę
między dłonie. Małe półksiężyce bransoletki na jego
nadgarstku zadzwoniły wesoło.
O mój Boże! wymamrotał przerażony, roz-
bawiony i zadziwiony jednocześnie. Jestem w niej
zakochany.
Goniec z ekskluzywnej kwiaciarni na Back Bay
zapukał do mieszkania Zoe zaraz po dziewiątej, przy-
wożąc dwie lawendowe orchidee w bladej porcelano-
wej doniczce. Delikatnie wygięte łodygi kwiatów były
przywiązane do bambusowych podpórek delikatnymi
rafiowymi kokardkami w kolorze morza. Towarzyszą-
ca im koperta wykonana była ze śmietankowego
papieru z nazwą kwiaciarni dyskretnie wypisaną zło-
tymi literami w prawym górnym rogu.
Dostawca już wcześniej dostał bardzo hojny napiwek.
Wbrew zasadom 227
Ten gość dał mi dwadzieścia dolców, żebym
dostarczył kwiaty od razu z rana powiedział radośnie
i nie przyjął zielonego zwitka banknotów od Zoe, po
czym szybko zbiegł po schodach.
Zoe odwróciła się od drzwi z doniczką w dłoniach
i miną, która wyrażała zarówno złość, jak i radość.
Spojrzała na Ginę znad delikatnych kwiatów.
Przysłał orchidee! Karbowane orchidee w żółtej
doniczce! krzyknęła. Dlaczego nie mogło to być coś
bardziej przyziemnego i zwyczajnego, jak, dajmy na
to, róże. Wolałabym róże. Mogłabym prychnąć na róże,
ale nie, on musiał wybrać coś takiego. Delikatnie
postawiła prezent Reeda na chińskim kuferku obok
miski z kulkami. Jaki mężczyzna przysyła kobiecie
lawendowe orchidee w żółtej doniczce?
Och, nie wiem. Gina przesadnie wzruszyła
ramionami. Delikatny, troskliwy, z wyobraznią?
Zoe spiorunowała ją wzrokiem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl wyciskamy.pev.pl
rozmiarów łożu. Najpierw pomyślał, że Zoe po prostu
wstała, żeby skorzystać z łazienki albo napić się wody,
a może nawet zeszła na dół na kawę, którą o tej porze
zwykła parzyć jego gosposia, ale po chwili zastanowie-
nia doszedł do wniosku, że nie zrobiła żadnej z tych
rzeczy. W sypialni było zbyt cicho i pusto, żeby Zoe
mogła być w przylegającej do pokoju łazience. Mimo
jej oczywistego tupetu nie mógł też sobie wyobrazić,
żeby wkroczyła do kuchni, prosząc gospodynię o fili-
żankę kawy ubrana jedynie w jego płaszcz kąpielowy.
To właśnie miała na sobie ostatniej nocy, kiedy zeszli
do kuchni na pokrzepiającą jajecznicę z tostami. Ubra-
nia zostawili porozrzucane po całym salonie, kiedy po
pierwszym szalonym zbliżeniu przenieśli się na górę do
224 Candace Schuler
sypialni. Jakoś nie znalezli czasu na to, żeby po nie
wrócić.
Nie, Zoe wyszła. Nie było jej. Wymknęła się, kiedy
spał, nie zawracając sobie głowy nawet tym, żeby go
obudzić i się pożegnać. Wymknęła się w szalonym
pośpiechu, korzystając z tego, że jeszcze spał, i pozo-
stawiła po sobie jedynie wspomnienie najgorętszego
seksu, jakiego kiedykolwiek doświadczył, oraz delikat-
ną złotą bransoletkę na nogę, którą przełożył na swoją
rękę podczas namiętnych uniesień zeszłej nocy.
Przez chwilę leżał z zamkniętymi oczami i ręką
spoczywającą na pustym zimnym miejscu, gdzie jesz-
cze tak niedawno leżała Zoe. Wdychał zapach fiołków
i seksu, który unosił się w pościeli, powtarzając sobie,
że to absurdalne, żeby czuł się tak, jakby został
porzucony.
Tak się właśnie czuł.
Porzucony.
Wykorzystany, do wszystkich diabłów!
W ciągu ostatnich dwunastu godzin doświadczył
najbardziej podniecających, przerażających i satysfak-
cjonujących doznań w życiu. Stracił rachubę, ile razy
się kochali. Cztery? Pięć? Sześć? Nigdy wcześniej nie
był tak nienasycony. Nigdy nie czuł tak gwałtownej
potrzeby, żeby kogoś posiąść. Nigdy nie doświadczył
takiego kalejdoskopu uczuć: gwałtowna, rozbuchana,
niepohamowana namiętność; obezwładniająca czu-
łość; niezwykła frywolność zrazu trochę krępująca,
ale potem zachwycająca. Każdy cudowny akt miłos-
ny przechodził płynnie w następny, lepszy od poprzed-
niego. Bardziej intensywny. Bardziej rozdzierający.
Doskonalszy. Dający większe spełnienie.
Wbrew zasadom 225
Myślał, że ona czuje to samo.
To przecież niemożliwe, żeby nie czuła!
A jednak wstała i wymknęła się w środku nocy,
jakby był pierwszym lepszym facetem poderwanym
w barze, którego kobieta nie chce oglądać w jasnym
świetle poranka. Czuł się... Właśnie, jak się czuł?
Znieważony? Tak, zdecydowanie został znieważony
Reed Sullivan IV nie był jakimś gogusiem na jedną
noc!
To nie wszystko. Gdzieś na dnie serca odkrył
urażone uczucia. To raniło jego męską dumę. W dodat-
ku owe uczucia tak naprawdę wcale nie były głęboko
ukryte.
Zdumiewające.
Od czasu szczeniackiego romansu z Janice Hawkins
żadna kobieta nie zdołała zranić jego uczuć. Nie udało
się to nawet Kate Hightower, która na oczach rodziny
i przyjaciół uciekła mu sprzed ołtarza. Kilka miesięcy
pózniej, kiedy wychodziła za tego czarusia z Południa,
Reed pocałował w policzek pannę młodą i podał rękę
panu młodemu bez cienia żalu czy zazdrości.
Niesamowite w tej chwili zwykła myśl o tym, że
Zoe mogłaby być z innym mężczyzną, budziła w nim...
mordercze instynkty.
Należała do niego. Miał do niej prawo, naznaczył ją.
Nosiła do diaska! na swoim ponętnym tyłeczku
odcisk jego zębów w kształcie półksiężyca. Jeśli to ona
zostawiłaby go przed ołtarzem, goniłby ją i ciągnął za
te wspaniałe rude włosy z powrotem do księdza i nie
puścił, dopóki nie powiedziałaby ,,tak . Potem zaholo-
wałby ją do łóżka i kochał tak, że już nigdy nie
pomyślałaby o opuszczeniu go.
226 Candace Schuler
Już wstawał odsunął kołdrę, stopy postawił na
podłodze już miał wprowadzić myśl w czyn, kiedy
nagle się zawahał i z powrotem usiadł na brzegu łóżka.
Co się z nim do diabła działo? Gdzie się podział jego
legendarny savoir faire? Samokontrola? Zdolność ob-
serwowania wydarzeń chłodnym okiem w sposób
racjonalny i logiczny.
To był tylko seks, na Boga!
Co prawda spektakularny i zapierający dech w pier-
si, ale jednak tylko seks. Była po prostu kolejną kobietą
w jego życiu. Kobietą niesamowicie podniecającą i sek-
sowną, a przy tym również fenomenalnie inteligent-
ną... i oburzająco bezczelną... niewiarygodnie słodką...
namiętną... pracowitą... ambitną... upartą... zabawną...
uczciwą... hojną... i...
Reed oparł łokcie na kolanach i opuścił głowę
między dłonie. Małe półksiężyce bransoletki na jego
nadgarstku zadzwoniły wesoło.
O mój Boże! wymamrotał przerażony, roz-
bawiony i zadziwiony jednocześnie. Jestem w niej
zakochany.
Goniec z ekskluzywnej kwiaciarni na Back Bay
zapukał do mieszkania Zoe zaraz po dziewiątej, przy-
wożąc dwie lawendowe orchidee w bladej porcelano-
wej doniczce. Delikatnie wygięte łodygi kwiatów były
przywiązane do bambusowych podpórek delikatnymi
rafiowymi kokardkami w kolorze morza. Towarzyszą-
ca im koperta wykonana była ze śmietankowego
papieru z nazwą kwiaciarni dyskretnie wypisaną zło-
tymi literami w prawym górnym rogu.
Dostawca już wcześniej dostał bardzo hojny napiwek.
Wbrew zasadom 227
Ten gość dał mi dwadzieścia dolców, żebym
dostarczył kwiaty od razu z rana powiedział radośnie
i nie przyjął zielonego zwitka banknotów od Zoe, po
czym szybko zbiegł po schodach.
Zoe odwróciła się od drzwi z doniczką w dłoniach
i miną, która wyrażała zarówno złość, jak i radość.
Spojrzała na Ginę znad delikatnych kwiatów.
Przysłał orchidee! Karbowane orchidee w żółtej
doniczce! krzyknęła. Dlaczego nie mogło to być coś
bardziej przyziemnego i zwyczajnego, jak, dajmy na
to, róże. Wolałabym róże. Mogłabym prychnąć na róże,
ale nie, on musiał wybrać coś takiego. Delikatnie
postawiła prezent Reeda na chińskim kuferku obok
miski z kulkami. Jaki mężczyzna przysyła kobiecie
lawendowe orchidee w żółtej doniczce?
Och, nie wiem. Gina przesadnie wzruszyła
ramionami. Delikatny, troskliwy, z wyobraznią?
Zoe spiorunowała ją wzrokiem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]