[ Pobierz całość w formacie PDF ]
bardzo złą staruszką, zamieszka w lesie, będzie udzielała porad i rzucała czary na wskazane
osoby. Będę to robiła dla wszystkich, dodała posyłając ojcu wymowne spojrzenie, z
wyjątkiem złośliwych olbrzymów.
Drzwiczki lodówki wciąż zacinały się, ale odkryłam, że otwierały się łatwo, kiedy
waliło się patelnią w lewą ściankę. Gdy robiłam to, Sally siedziała opodal na stołku i
uśmiechała się złośliwie.
Po jakich dziesięciu dniach jak gdyby się trochę udobruchała. Zaczęła nawet mówić
ojcu dobranoc, a przedszkole powróciło do normalnego stanu. Zanim zdążyłam ochłonąć z
wrażenia, zachorowała na wietrzną ospę. Nie sądzę, żeby zrobiła to nam na złość. Laurie i
Jannie przeszli już tę chorobę, więc wychodząc z założenia, że Barry'ego i tak to jeszcze
czeka, pozwalałam mu bawić się z Sally. Przesiadywał więc całymi godzinami na jej łóżku,
kolorował obrazki i słuchał jej długich opowieści.
W tym czasie nabraliśmy przekonania, że Barry doskonale orientuje się w naszych
skomplikowanych układach rodzinnych, mimo że nie wyrażał swoich poglądów na ten temat.
Gaworzył teraz prawie bez przerwy wesołym raczej tonem. Widać usiłował podzielić się z
nami licznymi obserwacjami używając własnego języka niepokojąco podobnego do naszego i
to do tego stopnia, że mimo woli wsłuchiwaliśmy się w tok jego bajdurzenia, usiłując
wyłuskać coś, co mogłoby okazać się ważne lub chociaż sympatyczne. Sally zwierzała mu się
ze wszystkiego bez wahania i od czasu do czasu dochodził mnie jego wesolutki głosik, który
wypowiadał piękne długie, całkowicie tajemnicze zdania. Sally była jedyną osobą, która
rozumiała jego mowę, i została oficjalną tłumaczką swojego najmłodszego brata.
Podejrzewałam, że tłumaczy raczej dowolnie, ponieważ Barry z reguły mówił to, co było jej
na rękę.
Kiedy wysypka Salły zbladła i gorączka spadła, pozwoliłam jej leżeć na kanapie w
bawialni. Zjawiła się na dole interesująco blada, pozwalała się łaskawie obsługiwać i była dla
wszystkich szalenie miła. Ojciec zainstalował jej gramofon przed kanapą. Ze słabym
uśmiechem na ustach przyjmowała od pozostałych członków rodziny drobne prezenty i
usługi. Jannie przyniosła jej Małe kobietki , Laurie podarował jej malutkiego drewnianego
pieska, a ja dałam jej kolorowy papier i tubkę kleju. Choroba jak gdyby nauczyła ją, że złość
nie popłaca. Nie od razu zorientowaliśmy się, że nauczyła się także przebiegłości. Dopiero
kiedy jej rekonwalescencja zbliżała się ku końcowi, Sally pokazała pazurki. Pewnego ranka
Laurie i Jannie udali się jak zwykle do szkoły, a Sally siedziała najspokojniej przy stole i nie
śpiesząc się jadła śniadanie, a jej ojciec i ja popijaliśmy drugą filiżankę kawy. Barry, który już
na pewno był zarażony wietrzną ospą, nie chodził na wszelki wypadek do przedszkola i teraz
zajmował się spychaniem płatków ryżowych na dno miseczki i rechotał ze szczęścia, kiedy po
chwili pojawiały się znowu na powierzchni mleka.
- Sally - odezwałam się taktownie - wiesz, cieszę się, że jesteś już zdrowa.
- Okres choroby wspominam bardzo dobrze - powiedziała Sally z namaszczeniem. -
Dziękuję wam, że pozwoliliście mi chorować.
- Nie ma za co - odpowiedziałam. - Barry, jedzże kaszkę.
Barry odłożył łyżeczkę i spojrzał na mnie ponuro.
- Mama bzydko mówi - oświadczył. - Pećko.
- Barry! - oburzyła się Sally. - Mama wcale nie mówi brzydko. A poza tym
powiedziałeś Pećko i nie zrobiłeś magicznego znaku, a to jest straszne.
Barry szybko zsunął się z krzesła i obrócił się powoli trzy razy dokoła własnej osi.
- Już - powiedział.
- Zaczekaj. Ja też! - krzyknęła Sally. Wstała i też obróciła się trzy razy.
Gapiłam się na nich przerażona. Mąż posunął się nawet do tego, że przestał czytać
gazetę.
- Poproszę o srop - odezwał się Barry.
- Co to jest? - zdziwiłam się.
- Broń przeciwko złym drzewom - wyjaśniła mi Sally.
- Sally! - krzyknęłam.
- Co to jest Pećko? - zapytał mój mąż. Potrząsnęłam głową, ale Sally i Barry
natychmiast wstali i obrócili się trzy razy dokoła własnych osi.
- Uważaj, co mówisz - napominała Sally ojca. - A przynajmniej zrób magiczny ruch.
- Wez sropa - poradził mu Barry.
- Lepiej mów o nim Wielki Mag albo Najsilniejszy z silnych.
- Wielki mak - potwierdził Barry.
- No, już dobrze - powiedziałam - proszę mi to wszystko natychmiast wytłumaczyć...
- Doskonale - Sally rozsiadła się wygodnie w krześle i przybrała minę, z jaką zazwyczaj [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl wyciskamy.pev.pl
bardzo złą staruszką, zamieszka w lesie, będzie udzielała porad i rzucała czary na wskazane
osoby. Będę to robiła dla wszystkich, dodała posyłając ojcu wymowne spojrzenie, z
wyjątkiem złośliwych olbrzymów.
Drzwiczki lodówki wciąż zacinały się, ale odkryłam, że otwierały się łatwo, kiedy
waliło się patelnią w lewą ściankę. Gdy robiłam to, Sally siedziała opodal na stołku i
uśmiechała się złośliwie.
Po jakich dziesięciu dniach jak gdyby się trochę udobruchała. Zaczęła nawet mówić
ojcu dobranoc, a przedszkole powróciło do normalnego stanu. Zanim zdążyłam ochłonąć z
wrażenia, zachorowała na wietrzną ospę. Nie sądzę, żeby zrobiła to nam na złość. Laurie i
Jannie przeszli już tę chorobę, więc wychodząc z założenia, że Barry'ego i tak to jeszcze
czeka, pozwalałam mu bawić się z Sally. Przesiadywał więc całymi godzinami na jej łóżku,
kolorował obrazki i słuchał jej długich opowieści.
W tym czasie nabraliśmy przekonania, że Barry doskonale orientuje się w naszych
skomplikowanych układach rodzinnych, mimo że nie wyrażał swoich poglądów na ten temat.
Gaworzył teraz prawie bez przerwy wesołym raczej tonem. Widać usiłował podzielić się z
nami licznymi obserwacjami używając własnego języka niepokojąco podobnego do naszego i
to do tego stopnia, że mimo woli wsłuchiwaliśmy się w tok jego bajdurzenia, usiłując
wyłuskać coś, co mogłoby okazać się ważne lub chociaż sympatyczne. Sally zwierzała mu się
ze wszystkiego bez wahania i od czasu do czasu dochodził mnie jego wesolutki głosik, który
wypowiadał piękne długie, całkowicie tajemnicze zdania. Sally była jedyną osobą, która
rozumiała jego mowę, i została oficjalną tłumaczką swojego najmłodszego brata.
Podejrzewałam, że tłumaczy raczej dowolnie, ponieważ Barry z reguły mówił to, co było jej
na rękę.
Kiedy wysypka Salły zbladła i gorączka spadła, pozwoliłam jej leżeć na kanapie w
bawialni. Zjawiła się na dole interesująco blada, pozwalała się łaskawie obsługiwać i była dla
wszystkich szalenie miła. Ojciec zainstalował jej gramofon przed kanapą. Ze słabym
uśmiechem na ustach przyjmowała od pozostałych członków rodziny drobne prezenty i
usługi. Jannie przyniosła jej Małe kobietki , Laurie podarował jej malutkiego drewnianego
pieska, a ja dałam jej kolorowy papier i tubkę kleju. Choroba jak gdyby nauczyła ją, że złość
nie popłaca. Nie od razu zorientowaliśmy się, że nauczyła się także przebiegłości. Dopiero
kiedy jej rekonwalescencja zbliżała się ku końcowi, Sally pokazała pazurki. Pewnego ranka
Laurie i Jannie udali się jak zwykle do szkoły, a Sally siedziała najspokojniej przy stole i nie
śpiesząc się jadła śniadanie, a jej ojciec i ja popijaliśmy drugą filiżankę kawy. Barry, który już
na pewno był zarażony wietrzną ospą, nie chodził na wszelki wypadek do przedszkola i teraz
zajmował się spychaniem płatków ryżowych na dno miseczki i rechotał ze szczęścia, kiedy po
chwili pojawiały się znowu na powierzchni mleka.
- Sally - odezwałam się taktownie - wiesz, cieszę się, że jesteś już zdrowa.
- Okres choroby wspominam bardzo dobrze - powiedziała Sally z namaszczeniem. -
Dziękuję wam, że pozwoliliście mi chorować.
- Nie ma za co - odpowiedziałam. - Barry, jedzże kaszkę.
Barry odłożył łyżeczkę i spojrzał na mnie ponuro.
- Mama bzydko mówi - oświadczył. - Pećko.
- Barry! - oburzyła się Sally. - Mama wcale nie mówi brzydko. A poza tym
powiedziałeś Pećko i nie zrobiłeś magicznego znaku, a to jest straszne.
Barry szybko zsunął się z krzesła i obrócił się powoli trzy razy dokoła własnej osi.
- Już - powiedział.
- Zaczekaj. Ja też! - krzyknęła Sally. Wstała i też obróciła się trzy razy.
Gapiłam się na nich przerażona. Mąż posunął się nawet do tego, że przestał czytać
gazetę.
- Poproszę o srop - odezwał się Barry.
- Co to jest? - zdziwiłam się.
- Broń przeciwko złym drzewom - wyjaśniła mi Sally.
- Sally! - krzyknęłam.
- Co to jest Pećko? - zapytał mój mąż. Potrząsnęłam głową, ale Sally i Barry
natychmiast wstali i obrócili się trzy razy dokoła własnych osi.
- Uważaj, co mówisz - napominała Sally ojca. - A przynajmniej zrób magiczny ruch.
- Wez sropa - poradził mu Barry.
- Lepiej mów o nim Wielki Mag albo Najsilniejszy z silnych.
- Wielki mak - potwierdził Barry.
- No, już dobrze - powiedziałam - proszę mi to wszystko natychmiast wytłumaczyć...
- Doskonale - Sally rozsiadła się wygodnie w krześle i przybrała minę, z jaką zazwyczaj [ Pobierz całość w formacie PDF ]