[ Pobierz całość w formacie PDF ]

długich, zielonych włosach, której zadanie polegało na rozpryskiwaniu w powietrzu
tanich perfum za pomocą pistoletu natryskowego, jakiego używa się zazwyczaj do
aplikowania środków owadobójczych. Pośrodku rusztowania, niczym złe bóstwo
przewodniczące całemu happeningowi, umieszczono Rzecz numer 36 o wirujących
oczach. Qwilleran zauważył, że rzezba trochę się zmieniła - teraz Rzecz przyozdobiona
była koroną z gałek do drzwi, które Dziewiątka uznał za symbol śmierci.
Wkrótce rozległ się jazgot i wycie elektronicznej muzyki, a światła zaczęły
krążyć w jej rytmie, pędząc poprzez sufit lub zatrzymując się na ułamek sekundy, by
oświetlić jakąś zadartą do góry twarz.
W którymś z przebłysków światła Qwilleran rozpoznał państwa Buchwalterów,
których strój codzienny - jak mówiła Sandy - rzeczywiście był dość zbliżony do
kostiumów wieśniaczych, jakie mieli na sobie podczas balu walentynkowego.
Buchwalterowie natychmiast rozpoznali jego wąsy.
- Kiedy zacznie się happening? - spytał ich.
- Już się zaczął - stwierdziła pani Buchwalter.
- I to wszystko? Nic więcej już nie będzie?
- W miarę upływu wieczoru wydarzą się jeszcze różne rzeczy - oznajmiła.
- A jakie jest nasze zadanie w tym wszystkim?
- Może pan stać i czekać, aż coś się wydarzy - poinstruowała go - albo może pan
przyjąć rolę sprawcy wydarzeń; to zależy od pańskiej filozofii życiowej. Ja na przykład
prawdopodobnie poprzewracam trochę tych kartonów, natomiast Franz będzie
czekał, aż na niego spadną.
- Ja będę czekał, aż na mnie spadną - zapewnił Franz.
Przybywało coraz więcej ludzi, co zmusiło ich, żeby się przesunąć. Niektórzy z
gości byli śmiertelnie poważni, inni najwyrazniej rozbawieni, jeszcze inni zaś
znudzeni, ale robili dobrą minę do złej
- Co państwo o tym sądzą? - spytał Qwilleran Buchwalterów, gdy we trójkę
błądzili przez kartonowy labirynt.
- Uważamy to za ciekawy przejaw kreatywności, a rozwinięcie tematu jest
interesujące - stwierdziła pani Buchwalter. - Takie wydarzenie powinna cechować
forma, ruch, dominujący motyw, urozmaicenie, spójność - wszystko to składa się na
dobrze zaprojektowany happening. Jeśli zwróci pan uwagę na te cechy, będzie pan
miał pełniejszy odbiór całości.
- Pełniejszy odbiór całości - skinął głową Franz, zgadzając się z małżonką.
- Organizatorzy wspinają się na rusztowanie - zauważyła pani Buchwalter -
więc teraz wszystko zacznie się dziać prędzej.
W błyskach światła szalejących reflektorów Qwilleran dostrzegł trzy postacie
wchodzące po drabinie. Przewodziła im Butchy Bolton w kombinezonie, za nią zaś
wspinał się Tom LaBlanc, a następnie Dziewiątka, tak samo niechlujny jak
poprzedniego dnia w pracowni.
- Ten brodaty młodzieniec - oświeciła go pani Buchwalter - to absolwent naszej
szkoły, który odnosi niemałe sukcesy; ten drugi jeszcze studiuje. Panią Bolton chyba
pan zna. Uczy w naszej szkole. To był jej pomysł, żeby umieścić tę Rzecz o wielkich
oczach w centralnym punkcie happeningu. Prawdę mówiąc, byliśmy zaskoczeni,
ponieważ znamy jej opinię dotyczącą tego typu rzezb. Być może chciała przez to
powiedzieć, że w dzisiejszych czasach ludzie uprawiają kult śmieci.
- Pan uczy w tej szkole, prawda? - Qwilleran zwrócił się do Franza.
- Owszem - odpowiedziała za męża pani Buchwalter. - Jest profesorem
akwareli.
- Słyszałem, że ma pan wystawę w Westside Gallery, panie Buchwalter. Czy
uważa ją pan za udaną?
- Sprzedał prawie wszystko - rzekła małżonka artysty - i to pomimo tej
zjadliwej recenzji George'a Bonifielda Mountclemensa. Wasz krytyk nie był w stanie
zrozumieć symboliki prac Franza. Kiedy mój mąż maluje żaglówki, tak naprawdę
ukazuje dążenie ludzkiej duszy do ucieczki na białych skrzydłach ku najczystszemu
błękitowi nieskazitelnego jutra... Mountclemens sprytnie się wykręcił, maskując fakt,
że nic nie zrozumiał. Uznaliśmy, że to bardzo zabawne.
- Bardzo zabawne - wtrącił artysta.
- A więc nie czuje się pan urażony taką recenzją?
- Nie. Ten człowiek ma swoje ograniczenia, tak jak my wszyscy. Rozumiemy
jego problem i odnosimy się do niego ze współczuciem - stwierdziła pani Buchwalter.
- O jakim problemie pani mówi?
- Mountclemens to sfrustrowany artysta. Rzecz jasna wie pan, że ma sztuczną
dłoń - zresztą bardzo realistycznie wykonaną - to dzieło pewnego rzezbiarza z
Michigan. Proteza zaspokaja jego próżność, ale nie jest już w stanie malować.
- Nie miałem pojęcia, że był artystą - przyznał Qwilleran. - A jak to się stało, że
stracił rękę?
- Tego chyba nikt nie wie. To zdarzyło się przed jego przybyciem do naszego
miasta. Jednak najwyrazniej wypadek okaleczył też jego osobowość. Tym niemniej
musimy pogodzić się z jego wybrykami. Nic nie jest w stanie go powstrzymać, tak
samo jak nic nie skłoni go do opuszczenia tej wiktoriańskiej siedziby...
Krzyki i piski przerwały wypowiedz pani Buchwalter. Okazało się, że zwisający
nad głowami widzów szlauch nie znalazł się tam przypadkiem, ponieważ właśnie
opryskał wodą kilka osób.
- A co państwo sądzicie o zamordowaniu Lambretha - spytał Qwilleran. - Macie
państwo jakąś teorię?
- Nie pozwalamy naszym umysłom zajmować się takimi zagadnieniami -
odparła pani Buchwalter.
- Nie zajmujemy się takimi zagadnieniami - potwierdził mąż. Teraz rozległ się
śmiech, bo organizatorzy cisnęli w powietrze kłąb pierza i włączyli elektryczny [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wyciskamy.pev.pl