[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Nigdy nie słyszałam o czymś takim. Ja też służę
Jedności. Potrzebuję nowych szat. Nie wiem, gdzie indziej
mogłabym je znalezć. Mam pieniądze, zapłacę.
- Bogactwo? Strata czasu.
- Masz inne szaty?
- Mam, a twoje czuję z daleka. Cuchniesz. Co się stało?
- Wypadek przy pracy.
Senta uśmiechnęła się złośliwie.
- Wypadek, mówisz? - zadrwiła. - Ukaż mi swą wiedzę,
sento. Udowodnij, że służysz prawdzie. Nie widzę i nie mogę
ci wierzyć na słowo.
- Wyciągnij rękę - poprosiła Rachel i sięgnęła w głąb
siebie. Wyczarowała lód i umieściła go w dłoni senty.
- Mało - oceniła tamta. - Ledwie zaczynasz.
- Tak jak my wszyscy - odparła Rachel. Senta skinęła
głową.
- Tak, to prawda.
- Na oko jesteśmy podobnego wzrostu. Dobrze się
ubierasz. Ja nie miałam tyle szczęścia na mojej drodze.
- Chodz za mną.
Pokój starej senty zajmował prawie całe piętro. Miała tam
ciężkie meble i ptaszka w klatce, który nerwowo skakał po
żerdce, gdy weszły do środka.
- Zapach cię zdradza, demonowy pomiocie - stwierdziła
senta. - Zmierdzisz jak zawilgła siarka.
- Tak? - zdziwiła się Rachel. Od razu straciła serce do tej
kobiety. - I co zamierzasz z tym zrobić?
- Jestem stara i ślepa, nie zdołam cię powstrzymać.
Proszę, wez, co chcesz. Tylko się pospiesz.
- Nie chcę cię skrzywdzić.
- Nie możesz zmienić swej natury. Bierz, co chcesz. Nie
mogę cię powstrzymać. Zanim krzyknęłabym po pomoc,
zabiłabyś mnie, pożarła moje ciało, a i tak zdążyłabyś uciec.
Rachel zmarszczyła brwi.
- W życiu nie zrobiłabym czegoś takiego.
- Twój język jest równie rozwidlony jak twoja dusza.
Słyszę twój głos, ale nie wiem, skąd się dobywa. Mówisz
inaczej niż ludzie.
- Nie chcę cię okraść ani skrzywdzić. Chcę tylko kupić
nowe szaty. Jestem sentą jak ty.
- Nie, nie jak ja. Proszę... proszę, nie rób mi krzywdy. -
Senta była spokojna. Usiadła na brzegu łóżka. - Wez, co
chcesz, ale nie rób mi krzywdy. Jestem stara. Zlepa. Nie będę
ci się opierać.
Rachel rzuciła w jej stronę pieniądz. Odbił się od narzuty i
spadł na podłogę. Podniosła go i położyła sencie na kolanach.
Stara senta chwyciła ją za nadgarstek. Oddychała szybko. Bała
się.
- Nikomu o tobie nie powiem! Wez, co chcesz, i idz!
- Nie jestem potworem! - fuknęła Rachel. - Nic o mnie nie
wiesz! - Odtrąciła jej rękę.
Wyciągnęła nowe ubrania z szuflad i od razu się przebrała.
Nie próbowała się zasłonić. Patrzyła, jak ślepa kobieta siedzi
skamieniała z przerażenia.
- Jesteś chodzącą obrazą Jedności - szepnęła senta.
- Nie wybrałam sobie życia - odparła Rachel. - Nigdy nie
miałam nic do powiedzenia w tej kwestii. Muszę radzić sobie
najlepiej, jak umiem. Nie jestem potworem. Nie krzywdzę
ludzi.
- Proszę, wez, co chcesz, i idz sobie...
- Traktując mnie jak złodzieja, sprawiasz tylko, że nie
mam wyrzutów sumienia - stwierdziła Rachel. Podniosła
monetę, którą próbowała jej dać. Wybiegła na ulicę. Pędziła z
powrotem ku Zagrodom, gdzie nikt na nikogo nie patrzył.
Miała ochotę biec dalej. Uciec z miasta.
Rozdział XV
W nocy naciągnęłam wilczą skórę na plecy. Zostawiłam
męża śpiącego. Po cichu, na miękkich łapach zeszłam po
schodach do głównego korytarza. Wszyscy tu spali. Drzwi
były zamknięte na klucz. Nie chciało mi się wracać do
frontowego wejścia. Zakradłam się na zaplecze, gdzie, jak
wiedziałam, karczmarz spal przy otwartym oknie. Słyszałam
w jego pokoju bzyczące muchy i komary nabrzmiałe od jego
krwi. Położyłam łapę na parapecie i wyjrzałam na zewnątrz.
Zobaczyłam miasto. Wyskoczyłam w noc.
Moje serce rwało się do dziczy tego świata. Chodziłam
tam, gdzie zgasły lampy uliczne, w których wypaliła się nafta.
W mroku roiło się od świetlików. Szłam wśród nich,
błogosławiłam najlepiej, jak mogłam, w tej wilczej formie.
Omijałam posiadłości szlachty z wypielęgnowanymi
drzewami, gdzie jelenie przykute łańcuchami i zamknięte w
zagrodach czekały na polowanie. Badałam ruiny starych
budynków. Wietrzyłam zapach szczurów, myszy i sów
gnieżdżących się pośród gnijących cegieł.
Gdzieś w oddali salonowe pieski, koty, brytany, kurczaki,
świnie i inne stworzenia miasta, nierozumne i obojętne na
ludzkie cierpienia, śpiewały mi o smutku, ściętych drzewach,
błocie i tłumach. Odpowiedziałam im pieśnią wzgórz.
Stanęłam na dachu magazynu i wyłam pieśń o wzgórzach
przemykających pod stopami, o wzgórzach pokrytych zieloną
trawą i lasem, o wzgórzach skąpanych w pierwszej jesiennej
słocie.
Zpiewałam, by je wszystkie stąd wywieść, gdzieś z dala od
świata ludzi, gdzie mogłyby zaznać szczęścia - gdzie Erin
zapewniłaby im spokój.
Psy szczekały na mnie, bo byłam tu intruzem. Psia Ziemia
to nie mój dom. Powinnam biegać po wzgórzach.
Mąż szybko mnie znalazł. Mój skowyt nie był dyskretny.
Poszliśmy razem w stronę sitowia na skraju południowej
części miasta, gdzie węże ścigały żaby w trawie, nieświadome
biednych ludzi stawiających budy na palach nad mokradłami.
%7ładen wąż by mi nie uwierzył, gdybym powiedziała mu, że
jest w mieście. On widział tylko trawę i butwiejące drewno.
Szliśmy, mój mąż i ja, przez dzikie tereny miasta.
Gdy noc miała się ku końcowi, mąż szturchnął mnie w
ramię.
Widziałaś coś, co rozpoznałaś?
Tak. A ty?
Wiesz, o co mi chodzi.
Jak ty to robiłeś, gdy byłeś młody? Jak to było?
Wiesz przecież.
Nienawidzę tego.
Robimy, co musimy.
Nienawidzę tego miejsca.
A co Jona sądził o Psiej Ziemi?
Podobało mu się tutaj. Wciąż mu się podoba.
Nadał chcesz wrócić do domu?
Jeszcze nie. Nie, jeszcze nie.
Co widzisz naszymi oczami?
Gdy weszłam między ruiny, czułam jej zapach. Niemal ją
widziałam. Szła ulicą, jakby lada chwila ktoś miał ją ugodzić
oczami. Ludzie nigdy nie patrzą na siebie. Szła i wyglądała na
zalęknioną.
Pokaż mi gdzie. Zabierz mnie tam.
I tak zrobiłam.
* * *
Rachel szła od budynku do budynku w nowym ubraniu.
Szaty sent były na ogół proste, ale w tych dało się zauważyć
kunsztowne wykonanie czerwonych pasów krzyżujących się
na piersi i postrzępionych tam, gdzie rozdzielały się poniżej
talii. Ten strój skrojono dla kobiety, a spodnie były tak
szerokie, że niemal przypominały spódnicę. Dzięki temu
będzie jej chłodniej w piekącym słońcu. Dużo czasu minęło,
odkąd znalazła sobie kobiece odzienie.
Idąc przez zatłoczone ulice, sprawdzała, czy ubranie
dobrze ją osłania, czy nie widać łusek.
Musiała wrócić do znajomych okolic, poszukać Djossa. Tu
na pewno go nie znajdzie. To nie Zagrody. Rozbawieni ludzie
przechodzili tłumnie z teatru do karczmy po drugiej stronie
ulicy. Na tyłach oberży ogromny czarny niedzwiedz walczył
na śmierć i życie ze sforą zdziczałych psów. Ludzie
dopingowali niedzwiedzia. Zakładali się, jak długo przeżyje.
Rachel zobaczyła rozjuszonego niedzwiedzia stojącego na
tylnych łapach i ryczącego na psy.
To było coś potwornego. Chciała, żeby psy rozerwały tę
bestię na strzępy. Usłyszała psa skowyczącego z bólu i aż
ścisnęło ją w żołądku. Jakiś artysta uliczny kroczył na
szczudłach, na wszystkich spoglądając z góry i wykrzykując [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wyciskamy.pev.pl