[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Czuła się tak, jakby pływała w pachnącym jaśminem jedwabiu.
Przeciągnęła się leniwie. Powoli wracała do realnego świata, ale jeszcze nie
obudziła się całkowicie. Mglisty welon snu chronił ją przed czymś, o czym
nie chciała pamiętać.
Przewróciła się na bok, wcisnęła twarz w poduszkę, otworzyła powoli
jedno oko... i zobaczyła właśnie to, czego próbowała uniknąć. Sam spał
smacznie obok z głową przykrytą poduszką.
Bev odwróciła się od niego. To nie był sen! To wszystko zdarzyło się
naprawdę. Arthur związał ich i uciekł poprzedniej nocy, a oni kochali się,
raz na podłodze, a dwa razy w tym olbrzymim łóżku, pózniej zasnęli
wyczerpani.
Jęknęła zrozpaczona. Usnęli, zamiast gonić oszusta! Powinni złapać
najbliższy samolot do Fort Lauderdale i czekać tam na niego. Zaczęło jej
dokuczać sumienie. Sprawili zawód ojcu i Lydii Covington. Ale, o dziwo,
choć przejęła się tym bardzo, nie to ją dręczyło najbardziej.
Obudziła się jeszcze przed świtem z gotowym planem w głowie.
Dlaczego nie mogliby wynająć prywatnego samolotu i przybyć do Fort
Lauderdale przed statkiem? Powiedziała o tym Samowi. Wiedziała, że to
trudna sprawa, jeszcze zanim powiedział:  nie" i znowu wziął ją w ramiona.
Tak cudownie było przytulić się do niego, objąć jego nagie ciało, że nie
umiała mu się oprzeć.
To wszystko było wspaniałe. Zbyt wspaniałe. W tym właśnie tkwił
problem. Jego delikatność i nieoczekiwana wrażliwość poruszyła ją do łez.
Otworzyła się przed nim. Wyrzuciła z siebie wszystkie, skrywane dotąd
167
RS
głęboko strapienia. Płakała, kiedy mówił, jak jest piękna. Wypowiadała
słodkie, szalone rzeczy, które teraz chciałaby wycofać.
Próbowała sobie przypomnieć słowa, których użyła. Wiedziała z całą
pewnością, że nie powinna była odsłaniać się tak bardzo. Wyznała mu, że
nie chce być z żadnym innym mężczyzną, że go potrzebuje, że nie wyobraża
sobie życia bez niego. To było niepotrzebne.
Ostrożnie, by nie obudzić Sama, usiadła i podciągnęła prześcieradło do
piersi. Nie mogła się pozbyć uczucia, że zrobiła z siebie zupełną kretynkę.
Nie miała pojęcia, jak to naprawić.
Chwilę pózniej, rozglądając się za czymś, co mogłaby nałożyć na
siebie, znalazła w łazience aksamitny hotelowy szlafrok. Owinęła się nim i
poszła na taras. Widok, który się stąd roztaczał, zaparł jej dech w piersiach.
Hotel górował nad turkusową zatoczką, w której połyskiwała łagodnie
przezroczysta woda. Jaka szkoda, że nie mogła cieszyć się tym w spokoju!
Pytanie, które przyszło jej do głowy, zmroziło ją na chwilę. Czy bała
się, że się zakocha? A może bała się, ponieważ już była zakochana? Czy to
zaszło tak daleko?
Cichy dzwięk przerwał jej rozważania. Zdała sobie sprawę, że dzwoni
telefon. Kto ją tu znalazł? Lydia? Ojciec?
Nie chciała rozmawiać z żadnym z nich. Jak mogła wytłumaczyć im
to, co się stało? Usiłowała wymyślić coś, co mogłoby usprawiedliwić błąd,
jaki popełniła, ale bezskutecznie. Nie było sposobu, by oczyścić się z
zarzutów. Arthur uciekł i to oni byli temu winni. A dokładniej - ona,
przynajmniej tak będą to widzieli ojciec i Lydia. Przecież to ona re-
prezentowała biuro Brewsterów, nie Sam.
Podniosła telefon i wpatrywała się przez chwilę w lśniącą czarną
słuchawkę. Wreszcie podniosła ją zdecydowanym ruchem.
168
RS
- Słucham.
- B-Bev?
- Art hur? - spytała zdumiona.
- M-miałem nadzieję, że nadal tam jesteś, Bev. Tak mi przykro!
- Ależ Arthurze, wszystko jest w porządku! Gdzie jesteś?
- W Key West... z Lydią.
- Wróciłeś? To cudownie! - Wydawało jej się, że słyszy w słuchawce
czyjś szloch. - Kto tam płacze, Arthurze? Czy to Lydia? Czy ona dobrze się
czuje?
- Jest szczęśliwa, Bev. Rozmawialiśmy przez wiele godzin i
postanowiliśmy spróbować jeszcze raz. Przyrzekłem, że pójdę do psychiatry
i zapiszę się do Anonimowych Oszustów, jeśli oczywiście istnieje coś
takiego.
Bev z trudem panowała nad sobą. Odczuła ulgę, że sprawa została
rozwiązana, ale jeszcze ważniejsze było to, że oszust okazał się honorowym
człowiekiem! Poczuła przypływ zadowolenia.
- Co z pieniędzmi, Arthurze? Jak to załatwisz?
- Zacznę pracować, jak tylko wszystko się unormuje. Lydia ma
znajomości w instytucjach doradztwa inwestycyjnego w Beverly Hills, ale
myślę, że założę własną firmę.
- Brawo! Nie mogę się doczekać, by powiedzieć o tym Samowi!
- Och, S-Sam. Jak się czuje Sam? Nie wyglądał na uszczęśliwionego,
gdy widziałem go ostatnio.
Bev zerknęła na mężczyznę, z którym spędziła najbardziej namiętną
noc swego życia. Leżał w pościeli i spał snem człowieka szczęśliwego.
- Myślę, że czuje się świetnie, Arthurze.
- Pogodziliście się?
169
RS
- Tak, w szerokim znaczeniu tego słowa. Ty nam dopomogłeś,
Arthurze.
Gdy odłożyła słuchawkę, przepełniło ją podniecenie i poczucie ulgi.
- Obudz się! - krzyknęła, wskakując do łóżka i targając mężczyznę za
włosy. - Dzwonił Arthur! Wszystko jest w porządku!
- Zejdz ze mnie, kobieto - mruknął - albo zostanie z ciebie mokra
plama na podłodze.
Niezrażona zaczęła go łaskotać.
- Rusz się, panie Mocny! Obudz się wreszcie!
Sam podniósł się gwałtownie, przewracając ją na plecy.
- Co ty wyprawiasz? - wymamrotał.
Odgarnął z oczu potargane włosy. Siedział na łóżku, nagi i piękny,
patrząc na Bev, bezskutecznie usiłującą powstrzymać się od śmiechu.
- Nikt nie będzie dobierał się do mnie w ten sposób -oświadczył.
- Domyślam się, że pan Mocny po prostu boi się łaskotek. Uśmiechnął
się. W jego oczach zabłysły niebezpieczne światełka.
- Ona ma czelność wyśmiewać się ze mnie! Zobaczymy, jak jej się to
spodoba!
Zdążyła tylko krzyknąć:  Nie rób tego, wujku!" - a Sam już siedział na
niej, pociągając luzny węzeł szlafroka. Aaskotał ją, aż straciła oddech, ale ta
zabawa szybko zmieniła się w coś zupełnie innego. Całował jej usta, szyję,
piersi, całe ciało aż do palców u nóg. Zatrzymał się na dłużej na wewnę-
trznej stronie ud i wrócił tam jeszcze raz, aż zaczęła błagać, by przestał. Nie
mogła kochać się z nim znowu, czekało na nią tyle nierozwiązanych spraw!
Spoglądał na nią bladoniebieskimi oczyma. Co się kryło za nimi? Czy
mu na niej zależało? Czy kiedykolwiek zależało mu na jakiejś kobiecie?
- Posłuchaj, Sam. Jeśli chodzi o to, co powiedziałam, kiedy byliśmy...
170
RS
Uciszył ją, dotykając jej ust palcem.
- Nie musisz mi niczego wyjaśniać, Koronko - powiedział cicho. -
Ludzie mówią różne rzeczy. Nie ma sprawy.
Pomógł jej wstać, a następnie położył się na wznak, podciągając
prześcieradło, by zakryć biodra.
- A więc, co z Arthurem? Powiedziałaś, że wszystko w porządku.
- Tak. - Bev owinęła się szlafrokiem. Ogarnęła ją niepewność. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wyciskamy.pev.pl