[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Miała dumną twarz, o regularnych, posągowych rysach, tak \e mogła się wydawać zimna gdyby
nie zmysłowe usta i cudowne, ciemne, namiętne oczy.
Była bardzo zgrabna, wykwintnie ubrana, i jej obecność zaskoczyła mnie na pustej ście\ce wśród
moczarów. Gdy odwróciłem się jej wzrok był utkwiony w brata, po czym spojrzała na mnie i
przyspieszyła kroku. Uchyliłem kapelusza i zamierzałem coś powiedzieć, gdy jej słowa zwróciły
wszystkie moje myśli w innym kierunku.
Niech pan wraca! powiedziała. Natychmiast wraca prosto do Londynu.
Patrzyłem na nią, ogłupiały ze zdumienia. Jej oczy ciskały we mnie błyskawice, niecierpliwie
tupała nogą.
Dlaczego mam wracać? spytałem,
Nic mogę nic więcej powiedzieć mówiła głosem stłumionym. gwałtownym, z lekka
sepleniąc. Ale, na miłość boską, nich pan zrobi to, o co proszę. Niech pan wraca i niech
pańska noga ju\ nigdy nie postanie na tych moczarach.
Ale\ ja dopiero co przyjechałem.
Człowieku, człowieku! zawołała. Czy\ nie mo\e pan pojąć, \e ta przestroga ma na celu
pańskie dobro? Niech pan wraca do Londynu! Wyjedzie jeszcze dziś wieczorem! Uciekaj stąd za
wszelką cenę! Cicho, mój brat nadchodzi. Ani słowa o tym co mówiłam. O, niech pan patrzy, jaki
tam śliczny storczyk... Jesteśmy tu, na moczarach, bardzo bogaci w storczyki, ale przyjechał pan
za pózno i ju\ pan nie będzie mógł docenić piękna naszej okolicy.
Stapleton zaprzestał pogoni i wracał do nas zadyszany i czerwony z wysiłku.
Beryl, to ty powiedział. Zdawało mi się, \e ton tego powitania nie byt zbyt serdeczny.
Zgrzałeś się bardzo, Janku?
Tak, goniłem okaz Cykiopulff,. To rzadki owad, a ostatniej jesieni widziałem go tylko kilka
razy. Jaka szkoda, \e nie mogłem go schwytać!
Mówił obojętnie, ale małe siwe oczka biegały nieustannie od młodej dziewczyny do mnie.
Widzę, \eście się ju\ państwo poznali.
Tak, mówiłam właśnie sir Henrykowi, \e przyjechał za pózno i nie będzie ju\ mógł ocenić
prawdziwej urody moczarów.
Ach, więc ty bierzesz pana...
Myślę, \e to sir Henryk Baskerville.
Nie, nie powiedziałem. Jestem tylko zwykłym śmiertelnikiem, choć jego przyjacielem.
Nazywam się doktor Watson.
Gniew przemknął po jej wyrazistej twarzy.
W takim razie nasza rozmowa nie miała sensu rzekła.
Niewiele mieliście, co prawda, czasu na rozmowę zauwa\ył jej brat, patrząc tym samym
badawczym wzrokiem.
Mówiłam do doktora Watsona. \e jest ju\ zbyt pózna pora dla storczyków, ale co mo\e go to
obchodzić, skoro jest tylko chwilowo w naszej okolicy. Ale mo\e wstąpi pan do Merripit House?
Wkrótce stanęliśmy przed kamiennym domem, który był kiedyś, w dawnych czasach,
folwarkiem jakiegoś hodowcy bydła, teraz zaś został odbudowany i unowocześniony. Otaczał go
sad, ale drzewa, jak zwykle wśród bagien, były nędzne i skarłowaciałe, więc całe otoczenie
wyglądało ubogo i robiło smutne wra\enie.
Otworzył nam stary słu\ący, o dziwnej, jakby zasuszonej twarzy. Był ubrany w chłopski strój,
widocznie prowadził tu gospodarstwo. Obszerne pokoje były jednak urządzone ze smakiem,
który wskazywał na staranną kobiecą rękę. Spoglądając przez okna na ogromne, usłane
kamieniami moczary, ciągnące się a\ do widnokręgu, ze zdumieniem pytałem sam siebie, co
zmusiło tego bardzo wykształconego człowieka i tę piękną kobietę do zamieszkania na takim
odludziu.
Dziwi się pan, \e wybraliśmy takie miejsce odezwał się Stapleton, jak gdyby w
odpowiedzi na moją myśl. A jednak urządziliśmy sobie \ycie tak, \e jesteśmy szczęśliwi,
nieprawda Beryl?
Zupełnie szczęśliwi odparła, jednak bez przekonania.
Prowadziłem szkołę w jednym z północnych hrabstw rzekł Stapleton. Dla człowieka o
moim temperamencie była to nudna i jednostajna praca, ale kontakty z młodzie\ą, kształtowanie
świe\ych umysłów, wpajanie w nie własnych poglądów i pojęć miało dla mnie du\o uroku. Nie
miałem jednak szczęścia. W szkole wybuchła epidemia i trzech chłopców zmarło. To był cię\ki
cios dla mojego zakładu, który przez to zupełnie podupadł, a ja straciłem bezpowrotnie znaczną
część mojego majątku. Gdyby nie brak kontaktów z młodzie\ą, które wiele dla mnie znaczyły,
mógłbym \yć tu zadowolony. Zawsze interesowałem się botaniką i zoologią, a tu posiadam
nieograniczone pole działania. Moja siostra zaś kocha przyrodę niemniej ni\ ja. Mówię to, aby
odpowiedzieć na pytanie wypisane na pańskiej twarzy, gdy patrzył pan przez okno na moczary. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl wyciskamy.pev.pl
Miała dumną twarz, o regularnych, posągowych rysach, tak \e mogła się wydawać zimna gdyby
nie zmysłowe usta i cudowne, ciemne, namiętne oczy.
Była bardzo zgrabna, wykwintnie ubrana, i jej obecność zaskoczyła mnie na pustej ście\ce wśród
moczarów. Gdy odwróciłem się jej wzrok był utkwiony w brata, po czym spojrzała na mnie i
przyspieszyła kroku. Uchyliłem kapelusza i zamierzałem coś powiedzieć, gdy jej słowa zwróciły
wszystkie moje myśli w innym kierunku.
Niech pan wraca! powiedziała. Natychmiast wraca prosto do Londynu.
Patrzyłem na nią, ogłupiały ze zdumienia. Jej oczy ciskały we mnie błyskawice, niecierpliwie
tupała nogą.
Dlaczego mam wracać? spytałem,
Nic mogę nic więcej powiedzieć mówiła głosem stłumionym. gwałtownym, z lekka
sepleniąc. Ale, na miłość boską, nich pan zrobi to, o co proszę. Niech pan wraca i niech
pańska noga ju\ nigdy nie postanie na tych moczarach.
Ale\ ja dopiero co przyjechałem.
Człowieku, człowieku! zawołała. Czy\ nie mo\e pan pojąć, \e ta przestroga ma na celu
pańskie dobro? Niech pan wraca do Londynu! Wyjedzie jeszcze dziś wieczorem! Uciekaj stąd za
wszelką cenę! Cicho, mój brat nadchodzi. Ani słowa o tym co mówiłam. O, niech pan patrzy, jaki
tam śliczny storczyk... Jesteśmy tu, na moczarach, bardzo bogaci w storczyki, ale przyjechał pan
za pózno i ju\ pan nie będzie mógł docenić piękna naszej okolicy.
Stapleton zaprzestał pogoni i wracał do nas zadyszany i czerwony z wysiłku.
Beryl, to ty powiedział. Zdawało mi się, \e ton tego powitania nie byt zbyt serdeczny.
Zgrzałeś się bardzo, Janku?
Tak, goniłem okaz Cykiopulff,. To rzadki owad, a ostatniej jesieni widziałem go tylko kilka
razy. Jaka szkoda, \e nie mogłem go schwytać!
Mówił obojętnie, ale małe siwe oczka biegały nieustannie od młodej dziewczyny do mnie.
Widzę, \eście się ju\ państwo poznali.
Tak, mówiłam właśnie sir Henrykowi, \e przyjechał za pózno i nie będzie ju\ mógł ocenić
prawdziwej urody moczarów.
Ach, więc ty bierzesz pana...
Myślę, \e to sir Henryk Baskerville.
Nie, nie powiedziałem. Jestem tylko zwykłym śmiertelnikiem, choć jego przyjacielem.
Nazywam się doktor Watson.
Gniew przemknął po jej wyrazistej twarzy.
W takim razie nasza rozmowa nie miała sensu rzekła.
Niewiele mieliście, co prawda, czasu na rozmowę zauwa\ył jej brat, patrząc tym samym
badawczym wzrokiem.
Mówiłam do doktora Watsona. \e jest ju\ zbyt pózna pora dla storczyków, ale co mo\e go to
obchodzić, skoro jest tylko chwilowo w naszej okolicy. Ale mo\e wstąpi pan do Merripit House?
Wkrótce stanęliśmy przed kamiennym domem, który był kiedyś, w dawnych czasach,
folwarkiem jakiegoś hodowcy bydła, teraz zaś został odbudowany i unowocześniony. Otaczał go
sad, ale drzewa, jak zwykle wśród bagien, były nędzne i skarłowaciałe, więc całe otoczenie
wyglądało ubogo i robiło smutne wra\enie.
Otworzył nam stary słu\ący, o dziwnej, jakby zasuszonej twarzy. Był ubrany w chłopski strój,
widocznie prowadził tu gospodarstwo. Obszerne pokoje były jednak urządzone ze smakiem,
który wskazywał na staranną kobiecą rękę. Spoglądając przez okna na ogromne, usłane
kamieniami moczary, ciągnące się a\ do widnokręgu, ze zdumieniem pytałem sam siebie, co
zmusiło tego bardzo wykształconego człowieka i tę piękną kobietę do zamieszkania na takim
odludziu.
Dziwi się pan, \e wybraliśmy takie miejsce odezwał się Stapleton, jak gdyby w
odpowiedzi na moją myśl. A jednak urządziliśmy sobie \ycie tak, \e jesteśmy szczęśliwi,
nieprawda Beryl?
Zupełnie szczęśliwi odparła, jednak bez przekonania.
Prowadziłem szkołę w jednym z północnych hrabstw rzekł Stapleton. Dla człowieka o
moim temperamencie była to nudna i jednostajna praca, ale kontakty z młodzie\ą, kształtowanie
świe\ych umysłów, wpajanie w nie własnych poglądów i pojęć miało dla mnie du\o uroku. Nie
miałem jednak szczęścia. W szkole wybuchła epidemia i trzech chłopców zmarło. To był cię\ki
cios dla mojego zakładu, który przez to zupełnie podupadł, a ja straciłem bezpowrotnie znaczną
część mojego majątku. Gdyby nie brak kontaktów z młodzie\ą, które wiele dla mnie znaczyły,
mógłbym \yć tu zadowolony. Zawsze interesowałem się botaniką i zoologią, a tu posiadam
nieograniczone pole działania. Moja siostra zaś kocha przyrodę niemniej ni\ ja. Mówię to, aby
odpowiedzieć na pytanie wypisane na pańskiej twarzy, gdy patrzył pan przez okno na moczary. [ Pobierz całość w formacie PDF ]