[ Pobierz całość w formacie PDF ]

chociaż zasłużyłeś na to za swoje głupie numery. Problem polega na tym, co robić z tobą
dalej?
- Możecie mnie wysadzić na Wyspie Czapli. Chyba nie jesteśmy zbyt daleko? -
Franklin uśmiechnął się, dając do zrozumienia, że nie traktuje tej propozycji poważnie. Aż
dziwne, jak lekko i pogodnie było mu na sercu; może to tylko czysto fizyczna reakcja
organizmu, a może rzeczywiście cieszył się, że będzie miał okazję jeszcze raz rozpocząć
życie od nowa.
- Masz wymagania! - burknął kapitan. - Ci dżentelmeni nie po to zapłacili za
polowanie, żeby wasi harcerze popsuli im całą zabawę.
- Mogą zdjąć te swoje chustki. Nie jest im zbyt wygodnie, a ja ich nie wydam, nawet
jeśli któregoś rozpoznam.
Z pewnym ociąganiem pasażerowie zdjęli chustki. Franklin z ulgą przekonał się, że
nie zna nikogo z nich ani osobiście, ani z fotografii.
- Jest tylko jedno wyjście - powiedział kapitan. - Musimy cię gdzieś wysadzić, zanim
przystąpimy do dzieła.
Podrapał się w głowę, dokonując w myśli przeglądu znanej mu do najdrobniejszego
szczegółu mapy Archipelagu Koziorożca i podjął decyzję.
- Do rana i tak się ciebie nie pozbędziemy, więc będziecie musieli spać na zmianę.
Jeśli chcesz się na coś przydać, to możesz popracować w kambuzie.
- Rozkaz - odpowiedział dziarsko Franklin.
Zwitało, kiedy dopłynął do piaszczystej plaży, zataczając się wyszedł na brzeg i zdjął
płetwy. (To moja zapasowa para. Nie zapomnij mi ich odesłać - powiedział kapitan Darryl,
pomagając mu wcisnąć się do komory śluzowej).
Gdzieś tam, za rafami,  Lew Morski kontynuował swój podejrzany rejs i myśliwi
szykowali się do wypłynięcia. Mimo że było to sprzeczne z jego zasadami i obowiązkami
służbowymi, Franklin życzył im powodzenia.
Kapitan obiecał za cztery godziny zawiadomić Brisbane, skąd wiadomość zostanie
natychmiast przekazana na Wyspę Czapli. Widocznie zapas tych czterech godzin pozwoli
kapitanowi i jego klientom zrealizować swoje plany i wynieść się poza wody Zwiatowej
Organizacji.
Franklin wyszedł na plażę, zdjął oporządzenie i mokre ubranie, a potem położył się i
patrzył na wschód słońca, którego już nie spodziewał się zobaczyć. Miał cztery godziny na to,
żeby uporządkować myśli i na nowo przygotować się do życia. Było to aż za dużo, bo decyzję
podjął już kilka godzin temu.
Jego życie nie było już teraz czymś, czym może szastać do woli; zwrócili mu je z
narażeniem własnego życia ludzie, których nigdy nie widział i których nigdy więcej nie
spotka.
X
- Zdajesz sobie oczywiście sprawę - mówił doktor Myers - że jestem tylko zwykłym
lekarzem, a nie jakimś autorytetem w psychiatrii, będę więc musiał odesłać cię do profesora
Stevensa i jego wesołej gromadki.
- Czy to jest naprawdę konieczne?
- Nie sądzę, ale nie mogę brać na siebie odpowiedzialności. Gdybym miał żyłkę
hazardzisty, tak jak Don, to przyjąłbym każdy zakład, że to się już u ciebie nie powtórzy.
Lekarzy jednak nie stać na gry hazardowe, a poza tym myślę, że dobrze ci zrobi, jeśli
wyjedziesz stąd na kilka dni.
- Za dwa-trzy tygodnie kończę kurs. Czy nie można zaczekać do tego czasu?
- Nie kłóć się nigdy z lekarzem, Walt, bo go i tak nie przegadasz. Zresztą o ile znam
się na matematyce, półtora miesiąca to nie są dwa-trzy tygodnie. Kurs może parę dni
zaczekać; nie sądzę, aby profesor Stevens długo cię tam zatrzymywał. Prawdopodobnie zmyje
ci dobrze głowę i odeśle z powrotem. A na razie chciałbym - jeśli pozwolisz - wyjaśnić kilka
spraw.
- Proszę bardzo.
- Po pierwsze, wiemy, dlaczego miałeś atak w danej chwili. Węch jest tym zmysłem,
który bardzo łatwo wywołuje skojarzenia, i teraz, kiedy powiedziałeś mi, że komory śluzowe
statków kosmicznych zawsze pachną syntenem, cała historia nabrała sensu. Miałeś pecha, że
poczułeś ten zapach akurat wtedy, kiedy patrzyłeś na stację kosmiczną; sam bywam nieraz jak
zahipnotyzowany, kiedy widzę to diabelstwo pędzące po niebie niczym jakiś zwariowany
meteor.
Ale to jeszcze nie wyjaśnia wszystkiego. Musiałeś być, powiedzmy, pobudzony
emocjonalnie, żeby tak zareagować. Powiedz mi... czy masz przy sobie fotografię żony?
Franklin był zupełnie zbity z tropu tym niespodziewanym i pozornie bezsensownym
pytaniem.
- Mam - powiedział. - A dlaczego pytasz?
- Nieważne. Mogę zobaczyć?
Po długich poszukiwaniach, które Myers od razu uznał za udawane, Franklin unikając
wzroku doktora podał mu fotografię.
Myers przyjrzał się kobiecie, rozłączonej z mężem prawami bardziej bezwzględnymi
niż wszystkie najsurowsze prawa pisane przez ludzi. Była drobna, ciemnowłosa i miała
błyszczące, piwne oczy. Jedno spojrzenie powiedziało doktorowi wszystko, co chciał
wiedzieć, ale długo jeszcze wpatrywał się w zdjęcie z mieszaniną ciekawości i współczucia.
Zastanawiał się, jak też daje sobie radę żona Franklina. Czy ona również odbudowuje od
podstaw swoje życie na tej dalekiej planecie, z którą jest na zawsze związana prawami
genetyki i grawitacji? Nie, na zawsze nie jest odpowiednim słowem, bo może przecież
bezpiecznie przylecieć na Księżyc, gdzie siła grawitacji jest podobna, jak na jej rodzimej
planecie. Tylko że to też nie miałoby większego sensu, bo Franklin nie potrafi znieść nawet
krótkiej podróży z Ziemi na Księżyc.
Doktor Myers z westchnieniem zwrócił zdjęcie. Nawet w najdoskonalszym systemie
społecznym, w najbardziej pokojowym i sprawiedliwym świecie, będą istnieć nieszczęścia i
tragedie. A w miarę tego, jak człowiek będzie rozciągać swoją władzę nad wszechświatem,
wyłonią się nowe problemy i nowe zródła nieszczęść. Właściwie, jeśli nie brać pod uwagę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wyciskamy.pev.pl