[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Krakowa! Gadaj no... to już będzie... chyba...
- Ano, ni mniej, ni więcej, ino pięć roków i trzy miesiące.
- Jak ten czas leci, aż się w głowie zawraca! Ale skądże tak dokumentnie
pamiętasz? Nawet miesiące?
- Bo widzisz, ów ten rok srodze był dla mnie ważny. Cała przeprawa z Czarnym
Rafałem... jeszcze mi dziś włosy stają na głowie...
- Oj i mnie!
- No, a przedtem nasza droga do Wilna z ołtarzem dla królewica. Widziałem go
tak z bliska, jak ciebie teraz; kolana jego całowałem, do śmierci tego dnia, tego
miesiąca i tego roku nie zapomnę. No... ale co z tobą się dzieje? Czemużeś
nigdy nie zajrzał?
- Nie mogłem; jakoś we dwa czy we trzy tygodnie... wiesz, Wawrzuś, do
dzisiejszego dnia ci dziękuję, żeś mię namówił wrócić się do pana miecznika.
- Dobrze, dobrze; cóż było we dwa tygodnie?
- Pojechali państwo pod Piotrków, do ojców pani, ma się wiedzieć, ja z nimi.
Tamem się bardzo prosił, coby mi wolno było przy gospodarzu posługować.
- Przy jakim gospodarzu?
- Tak się nazywa najstarszy z parobków, co dozór ma nad żniwem, orką, siejbą;
nieco karbowy, nieco podstarości, ot, politycznie się go zowie gospodarz. Pań
miecznik, zawdy jednako łaskaw na mnie, zezwolił chętnie, bom się mu też i
przyznał w pokornej poufałości, że całe myślenie mam ino ku temu, by se gdzie
na wsi gruntu kupić i kmieciem być, jako dziad i pradziad.
- A daleko ci jeszcze do tego?
- Niewiela już braknie; ściskam każdy grosz, jak ino mogę, na przyodziewę jak
najmniej wydaję, ot, byle oberwano nie chodzić. To się i zasług za kilka lat
sporo uskładało. A dodawszy one dwadzieścia dukatów, co mi w ratuszu za
schwytanie Czarnego Rafała wypłacono, to już bez mała wystarczy. Ino Bogiem
a prawdą, nie mnie się one czerwieńce należały, ino tobie; przeciem ja ani we
śnie o tym nie pomyślał, że Hincz Bartnik a Czarny Rafał to jedność.
- Baj baju; tobie grosz potrzebniejszy, kiedy se na gospodarstwo zbierasz, ja już
na wieś nigdy nie wrócę... - urwał, machnął ręką i odetchnął głęboko.
- Juści, do roli toś ty, prawdę rzekłszy, niewydarzony; stań no przy mnie; po
ramię mi ino sięgasz, a ręce małe i niespracowane, niczym u panny
miecznikówny. Ale w tych rękach rzemiosło masz piękne, za jeden tydzień
więcej zarobisz niż ja za rok. Tedy nie mamy se co przyganiać, obu nam dobrze
na tym świecie.
- No tak... Aleś nie skończył o tym Piotrkowie?
- Ano, krótko, niedługo dokończę, że mię w owym Grodzisku państwo ostawili,
abym się wszystkiego, co mi trzeba, w porządku wyuczył, jako że u pana
pcdstolego, rodzica pani miecznikowej, gospodarka na dziesięć mil wkoło była
sławna, a u nas w Niegoszowicach więcej mokrych łąk i bajerów niż ornej ziemi;
państwu zasię zabawa bardziej w głowie i jazdy do Krakowa, a nie co inszego.
Tedy całe te lata wybyłem w Grodzisku, dopiero na wiosnę dali mi państwo
rozkaz wrócić do dawnej służby i jakom się u nich nauczył, u pana miecznika
próbować. Pismo dostałem od pana podstolego okrutnie chwalące, no i...
zgadnij, Wawrzek, co dalej?
- Ożeniłeś się abo co?
- Ee... zaraz bym się ta żenił... ciekawość z kim i za co? Nie zgadłeś, więc ci
powiem: od świętego Jana jam ci jest podstarościm albo, jeśli wolisz,
gospodarzem w Niegoszowicach!
- Ojoj... to ci się muszę w pas kłaniać i "wasza miłość" gadać?
- Pewno, pewno, zbytnio se nie pozwalaj ze mną.
Objęli się za szyję jak bracia i pocałowali się ze śmiechem.
- No, a ty? Gadaj o sobie.
- Cóż powiem? Ino rok śmierci królewica zapisany mam w sercu; potem dzień
za dniem, tygodnie, lata mijały, ani nawet nie było sposobności korzystać z
podarunku od kniazia.
- Z jakiego podarunku?
- Nie spominałem ci?
- Jak żywo!
- Ano, to czekajże, zacznę od początku. Trzeciego marca to było, wszystko mi
stoi przed oczyma, jakby się wczoraj działo. Trzeciego marca tedy, czyli
nazajutrz po przyjezdzie do Wilna, roztwieramy paki, wyjmujemy święte figury. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl wyciskamy.pev.pl
Krakowa! Gadaj no... to już będzie... chyba...
- Ano, ni mniej, ni więcej, ino pięć roków i trzy miesiące.
- Jak ten czas leci, aż się w głowie zawraca! Ale skądże tak dokumentnie
pamiętasz? Nawet miesiące?
- Bo widzisz, ów ten rok srodze był dla mnie ważny. Cała przeprawa z Czarnym
Rafałem... jeszcze mi dziś włosy stają na głowie...
- Oj i mnie!
- No, a przedtem nasza droga do Wilna z ołtarzem dla królewica. Widziałem go
tak z bliska, jak ciebie teraz; kolana jego całowałem, do śmierci tego dnia, tego
miesiąca i tego roku nie zapomnę. No... ale co z tobą się dzieje? Czemużeś
nigdy nie zajrzał?
- Nie mogłem; jakoś we dwa czy we trzy tygodnie... wiesz, Wawrzuś, do
dzisiejszego dnia ci dziękuję, żeś mię namówił wrócić się do pana miecznika.
- Dobrze, dobrze; cóż było we dwa tygodnie?
- Pojechali państwo pod Piotrków, do ojców pani, ma się wiedzieć, ja z nimi.
Tamem się bardzo prosił, coby mi wolno było przy gospodarzu posługować.
- Przy jakim gospodarzu?
- Tak się nazywa najstarszy z parobków, co dozór ma nad żniwem, orką, siejbą;
nieco karbowy, nieco podstarości, ot, politycznie się go zowie gospodarz. Pań
miecznik, zawdy jednako łaskaw na mnie, zezwolił chętnie, bom się mu też i
przyznał w pokornej poufałości, że całe myślenie mam ino ku temu, by se gdzie
na wsi gruntu kupić i kmieciem być, jako dziad i pradziad.
- A daleko ci jeszcze do tego?
- Niewiela już braknie; ściskam każdy grosz, jak ino mogę, na przyodziewę jak
najmniej wydaję, ot, byle oberwano nie chodzić. To się i zasług za kilka lat
sporo uskładało. A dodawszy one dwadzieścia dukatów, co mi w ratuszu za
schwytanie Czarnego Rafała wypłacono, to już bez mała wystarczy. Ino Bogiem
a prawdą, nie mnie się one czerwieńce należały, ino tobie; przeciem ja ani we
śnie o tym nie pomyślał, że Hincz Bartnik a Czarny Rafał to jedność.
- Baj baju; tobie grosz potrzebniejszy, kiedy se na gospodarstwo zbierasz, ja już
na wieś nigdy nie wrócę... - urwał, machnął ręką i odetchnął głęboko.
- Juści, do roli toś ty, prawdę rzekłszy, niewydarzony; stań no przy mnie; po
ramię mi ino sięgasz, a ręce małe i niespracowane, niczym u panny
miecznikówny. Ale w tych rękach rzemiosło masz piękne, za jeden tydzień
więcej zarobisz niż ja za rok. Tedy nie mamy se co przyganiać, obu nam dobrze
na tym świecie.
- No tak... Aleś nie skończył o tym Piotrkowie?
- Ano, krótko, niedługo dokończę, że mię w owym Grodzisku państwo ostawili,
abym się wszystkiego, co mi trzeba, w porządku wyuczył, jako że u pana
pcdstolego, rodzica pani miecznikowej, gospodarka na dziesięć mil wkoło była
sławna, a u nas w Niegoszowicach więcej mokrych łąk i bajerów niż ornej ziemi;
państwu zasię zabawa bardziej w głowie i jazdy do Krakowa, a nie co inszego.
Tedy całe te lata wybyłem w Grodzisku, dopiero na wiosnę dali mi państwo
rozkaz wrócić do dawnej służby i jakom się u nich nauczył, u pana miecznika
próbować. Pismo dostałem od pana podstolego okrutnie chwalące, no i...
zgadnij, Wawrzek, co dalej?
- Ożeniłeś się abo co?
- Ee... zaraz bym się ta żenił... ciekawość z kim i za co? Nie zgadłeś, więc ci
powiem: od świętego Jana jam ci jest podstarościm albo, jeśli wolisz,
gospodarzem w Niegoszowicach!
- Ojoj... to ci się muszę w pas kłaniać i "wasza miłość" gadać?
- Pewno, pewno, zbytnio se nie pozwalaj ze mną.
Objęli się za szyję jak bracia i pocałowali się ze śmiechem.
- No, a ty? Gadaj o sobie.
- Cóż powiem? Ino rok śmierci królewica zapisany mam w sercu; potem dzień
za dniem, tygodnie, lata mijały, ani nawet nie było sposobności korzystać z
podarunku od kniazia.
- Z jakiego podarunku?
- Nie spominałem ci?
- Jak żywo!
- Ano, to czekajże, zacznę od początku. Trzeciego marca to było, wszystko mi
stoi przed oczyma, jakby się wczoraj działo. Trzeciego marca tedy, czyli
nazajutrz po przyjezdzie do Wilna, roztwieramy paki, wyjmujemy święte figury. [ Pobierz całość w formacie PDF ]