[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ruch w jego stronę i wylot lufy natychmiast uniósł się wyżej.
— Nie, nie! — uprzedził mężczyzna. — Nie!
Paul zatrzymał się. Nagle uświadomił sobie, że pod pachą nadal trzyma twardą
i gładką laskę Blunta. Miała ponad metr długości. Rozluźnił uścisk, tak by laska
zaczęła osuwać się w jego dłoń.
— Jeszcze chwilę — odezwał się tamten. — Jeden moment. . . To sądziło, że
znajdziesz mnie tu samego. Nie wiedziało, że mam broń. Nie ma mowy, by się
dowiedziało, że ją ukradłem. Brak zapisków. . . co robisz!
Ostatnie słowa zostały wywrzeszczane. Nieznajomy spostrzegł osuwający się
w dłoń Paula koniec laski. Lufa broni nagle skoczyła do przodu. Paul rzucił się
w bok i przed siebie. Na to, by wytrącić laską broń, tak jak to planował, nie miał
już czasu. Zobaczył, jak tamten odwraca się, by wziąć go na muszkę. Prawie mu
się udało.
— A masz! — wrzasnął narkoman. Laska w dłoni Paula sama pomknęła w gó-
rę i dół. Poczuł, że trafiła w coś twardego. Nieznajomy runął w bok.
Przewrócił się jeszcze na plecy i znieruchomiał na dywanie. Pistolet wypadł
mu z dłoni. Leżał tak i wbijał w sufit oskarżycielskie i przerażone zarazem spoj-
rzenie.
Trzymając laskę w dłoni Paul postąpił krok do przodu. Spojrzał z góry na
przeciwnika. Ten leżał bez ruchu. Jego pokryte siecią krwawych żyłek oczy nie
skupiały się już na Paulu, który uniósł nieco trzymaną w dłoni laskę i uważnie ją
obejrzał. Ciemne drewno było wgniecione, ale nie złamane. Ponownie spojrzał na
rozciągniętego na ziemi mężczyznę i bardzo powoli opuścił rękę i laskę.
Spomiędzy rzadkich włosów pokrywających ciemię nieznajomego zaczęła
wypływać krew. Paul poczuł pustkę w duszy, jakby nagle zaczerpnął potężny
haust nicości. Pęknięta czaszka nieboszczyka wyglądała, jak rozłupana ciosem
miecza.
Rozdział 8
Ten człowiek nie żyje, pomyślał Paul. Znów zaczerpnął głęboko tchu. Poczucie
wewnętrznej pustki jednak nie ustąpiło. Dlaczego nie czuję nic więcej?
Niegdyś mógłby oczekiwać odpowiedzi od tej niepokonanej cząstki swej oso-
bowości, która kryła się głęboko w zakamarkach umysłu. Ale wraz z podjęciem
tamtej decyzji w gabinecie psychiatry owa część osobowości niepostrzeżenie roz-
płynęła się pośród reszty jego świadomości. Potrafił jednak wyobrazić sobie jej
widmowy szept odpowiadający na jego pytanie.
Śmierć, brzmiałaby odpowiedź, jest również tylko czynnikiem.
W dłoni nadal trzymał laskę. Rozluźnił uścisk i na dywan upadł niewielki
przedmiot. Paul pochylił się i podniósł go. Była to kapsułka, którą chciał po-
dać martwemu teraz człowiekowi. Została ona zgnieciona i spłaszczona pomiędzy
dłonią a laską. Wetknął kapsułkę do kieszeni, odwrócił się i wyszedł z pomiesz-
czenia.
Zamknął za sobą drzwi i był już w połowie drogi do wind, z których przedtem
skorzystali Tyne i Blunt, kiedy jego umysł znów zaczął funkcjonować normalnie.
I wtedy stanął jak wryty.
Dlaczego mam uciekać? — zapytał sam siebie. Działał przecież w samoobro-
nie, zaatakowany ni mniej, ni więcej, tylko przez wymachującego bronią szaleńca.
Pod wpływem tej myśli wrócił do apartamentu 2309 i sięgnął po telefon, by we-
zwać policję hotelową.
Biuro ochrony odpowiedziało na wezwanie nie rozjaśniając ekranu wizyjnego.
z szarej pustki przemówił do Paula bezcielesny głos.
— Słucham, kto mówi?
— Apartament 2309. Nie należę do gości hotelowych. Chciałbym złożyć do-
niesienie o. . .
— Proszę zaczekać.
Nastąpiła chwila ciszy. Ekran dalej pozostawał szary. Potem rozjaśnił się nagle
i Paul spojrzał na szczupłą, nie wyrażającą żadnych uczuć twarz Jamesa Butlera.
— Panie Formain — odezwał się Butler. — Dwadzieścia osiem minut temu
poinformowano mnie, że wszedł pan na teren hotelu wejściem od
46
placu.
— Przyniosłem coś dla. . .
— Tak przypuszczaliśmy — przerwał Butler. — Do naszych zwykłych prak-
tyk należy śledzenie kamerami ludzi, którzy nie są gośćmi hotelu, o ile o ich
wizycie nie zawiadomiono nas wcześniej. Czy mieszkaniec
apartamentu 2309 jest teraz z panem, panie Formain?
— Owszem — odparł Paul. — Obawiam się jednak, iż miał tu miejsce pewien
wypadek.
— Wypadek? — Wyraz twarzy Butlera i brzmienie jego głosu pozostały bez
zmian.
— Człowiek, którego tu spotkałem groził mi bronią. — Paul zawahał się, po
czym oznajmił: — On nie żyje. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl wyciskamy.pev.pl
ruch w jego stronę i wylot lufy natychmiast uniósł się wyżej.
— Nie, nie! — uprzedził mężczyzna. — Nie!
Paul zatrzymał się. Nagle uświadomił sobie, że pod pachą nadal trzyma twardą
i gładką laskę Blunta. Miała ponad metr długości. Rozluźnił uścisk, tak by laska
zaczęła osuwać się w jego dłoń.
— Jeszcze chwilę — odezwał się tamten. — Jeden moment. . . To sądziło, że
znajdziesz mnie tu samego. Nie wiedziało, że mam broń. Nie ma mowy, by się
dowiedziało, że ją ukradłem. Brak zapisków. . . co robisz!
Ostatnie słowa zostały wywrzeszczane. Nieznajomy spostrzegł osuwający się
w dłoń Paula koniec laski. Lufa broni nagle skoczyła do przodu. Paul rzucił się
w bok i przed siebie. Na to, by wytrącić laską broń, tak jak to planował, nie miał
już czasu. Zobaczył, jak tamten odwraca się, by wziąć go na muszkę. Prawie mu
się udało.
— A masz! — wrzasnął narkoman. Laska w dłoni Paula sama pomknęła w gó-
rę i dół. Poczuł, że trafiła w coś twardego. Nieznajomy runął w bok.
Przewrócił się jeszcze na plecy i znieruchomiał na dywanie. Pistolet wypadł
mu z dłoni. Leżał tak i wbijał w sufit oskarżycielskie i przerażone zarazem spoj-
rzenie.
Trzymając laskę w dłoni Paul postąpił krok do przodu. Spojrzał z góry na
przeciwnika. Ten leżał bez ruchu. Jego pokryte siecią krwawych żyłek oczy nie
skupiały się już na Paulu, który uniósł nieco trzymaną w dłoni laskę i uważnie ją
obejrzał. Ciemne drewno było wgniecione, ale nie złamane. Ponownie spojrzał na
rozciągniętego na ziemi mężczyznę i bardzo powoli opuścił rękę i laskę.
Spomiędzy rzadkich włosów pokrywających ciemię nieznajomego zaczęła
wypływać krew. Paul poczuł pustkę w duszy, jakby nagle zaczerpnął potężny
haust nicości. Pęknięta czaszka nieboszczyka wyglądała, jak rozłupana ciosem
miecza.
Rozdział 8
Ten człowiek nie żyje, pomyślał Paul. Znów zaczerpnął głęboko tchu. Poczucie
wewnętrznej pustki jednak nie ustąpiło. Dlaczego nie czuję nic więcej?
Niegdyś mógłby oczekiwać odpowiedzi od tej niepokonanej cząstki swej oso-
bowości, która kryła się głęboko w zakamarkach umysłu. Ale wraz z podjęciem
tamtej decyzji w gabinecie psychiatry owa część osobowości niepostrzeżenie roz-
płynęła się pośród reszty jego świadomości. Potrafił jednak wyobrazić sobie jej
widmowy szept odpowiadający na jego pytanie.
Śmierć, brzmiałaby odpowiedź, jest również tylko czynnikiem.
W dłoni nadal trzymał laskę. Rozluźnił uścisk i na dywan upadł niewielki
przedmiot. Paul pochylił się i podniósł go. Była to kapsułka, którą chciał po-
dać martwemu teraz człowiekowi. Została ona zgnieciona i spłaszczona pomiędzy
dłonią a laską. Wetknął kapsułkę do kieszeni, odwrócił się i wyszedł z pomiesz-
czenia.
Zamknął za sobą drzwi i był już w połowie drogi do wind, z których przedtem
skorzystali Tyne i Blunt, kiedy jego umysł znów zaczął funkcjonować normalnie.
I wtedy stanął jak wryty.
Dlaczego mam uciekać? — zapytał sam siebie. Działał przecież w samoobro-
nie, zaatakowany ni mniej, ni więcej, tylko przez wymachującego bronią szaleńca.
Pod wpływem tej myśli wrócił do apartamentu 2309 i sięgnął po telefon, by we-
zwać policję hotelową.
Biuro ochrony odpowiedziało na wezwanie nie rozjaśniając ekranu wizyjnego.
z szarej pustki przemówił do Paula bezcielesny głos.
— Słucham, kto mówi?
— Apartament 2309. Nie należę do gości hotelowych. Chciałbym złożyć do-
niesienie o. . .
— Proszę zaczekać.
Nastąpiła chwila ciszy. Ekran dalej pozostawał szary. Potem rozjaśnił się nagle
i Paul spojrzał na szczupłą, nie wyrażającą żadnych uczuć twarz Jamesa Butlera.
— Panie Formain — odezwał się Butler. — Dwadzieścia osiem minut temu
poinformowano mnie, że wszedł pan na teren hotelu wejściem od
46
placu.
— Przyniosłem coś dla. . .
— Tak przypuszczaliśmy — przerwał Butler. — Do naszych zwykłych prak-
tyk należy śledzenie kamerami ludzi, którzy nie są gośćmi hotelu, o ile o ich
wizycie nie zawiadomiono nas wcześniej. Czy mieszkaniec
apartamentu 2309 jest teraz z panem, panie Formain?
— Owszem — odparł Paul. — Obawiam się jednak, iż miał tu miejsce pewien
wypadek.
— Wypadek? — Wyraz twarzy Butlera i brzmienie jego głosu pozostały bez
zmian.
— Człowiek, którego tu spotkałem groził mi bronią. — Paul zawahał się, po
czym oznajmił: — On nie żyje. [ Pobierz całość w formacie PDF ]