[ Pobierz całość w formacie PDF ]
popełnił tę zbrodnię, ale to, co jej powiedział Stefan, brzmiało groznie. Stefan?
Uśmiechnęła się mimo woli. Kiedyś tak go nazywała w myślach. Bardzo go lubiła.
Był taki niesłychanie sympatyczny, bezpośredni, wesoły, wspaniały kompan. Nigdy
nie przypuszczała, że to milicjant, Jak mógł taki człowiek wybrać sobie taki zawód?
Od razy straciła dla niego całą sympatię. W jednej chwili stał się i zupełnie obcym, a
nawet wrogim. Czy zdoła tak poprowadzić śledztwo, żeby wykazać niewinność Jacka?
Czy będzie mu się chciało pochodzić koło tego? Po co mu to? Czyż nie prościej
zadowolić się wyraznymi poszlakami i nie zawracać sobie głowy żmudnym,
niepewnym dochodzeniem? Pod koniec ich rozmowy zrobił się nagle taki dziwny,
nieprzyjemny. Dlaczego? Czy zrobiła mu nieświadomie jakąś przykrość? Czyżby był
zazdrosny o Jacka? Nonsens. Nigdy między nimi nic nie było. Nigdy, podczas całego
pobytu w Zakopanem, nie zrobił najmniejszej aluzji na ten temat, że mu się podoba.
Nawet miała mu to trochę za złe. Na ogół mężczyzni zwracali na nią uwagę, nie tylko
jako na towarzysza górskich wycieczek.
Nie, nie. ten element na pewno nie wchodził tu w grę. Może po prostu był już
znudzony tym wszystkim. Chciał się jej jak najprędzej pozbyć. Trzeba z nim jeszcze
koniecznie porozmawiać. Koniecznie. Nie można dopuścić do sprawy. Nie, nie, w
żadnym wypadku. W tej chwili przyszło jej na myśl, że Jacek nie ma adwokata.
Powinien mieć dobrego obrońcę. Ale skąd na to wziąć pieniądze?
Pani doktór widzi, co się wyprawia? powiedział nagle kierowca.
Co się stało?
Niech pani patrzy. O tam, tam, na prawo. Jakaś babeczka zasuwa w pidżamie po
ulicy.
Paulina spojrzała we wskazanym kierunku. Rzeczywiście tuż przy chodniku biegła
młoda dziewczyna w pidżamie. Widać było, że jest bardzo wyczerpana i że dobywa
resztek sił.
Niech pan ją minie i niech pan jej zajedzie drogę. panie Jasiu.
Karetka pogotowia zatrzymała się przy krawężniku. Paulina szybko wyskoczyła z
wozu. Co pani robi? Gdzie pani tak biegnie? Napotkała przerażone, na wpół
przytomne oczy.
Muszę uciekać! Puśćcie mnie! Muszę uciekać!
Gdzie pani musi uciekać? Dlaczego?
Zabiją mnie! Za biją mnie! Muszę uciekać!
Paulina łagodnie, ale zdecydowanie ujęła dziewczynę za rękę.
Proszę się uspokoić. Nikt pani nie zabije. Nic pani nie grozi.
Obejrzała się.
Gonią mnie. Słyszy pani? Gonią mnie. Zabiją.
Zdaje się pani. Nic nie słyszę.
Czy zabierzemy ją do wozu? spytał sanitariusz, który przybiegł z pomocą.
Paulina skinęła głową.
Tak.
Dziewczyna szarpnęła się.
Nie, nie. Ja muszę uciekać. Oni mnie zabiją!
Ale przecież to jest pogotowie ratunkowe. W naszym wozie nic pani nie grozi.
Niechżeż się pani uspokoi.
Sanitariusz ujął ją mocno pod rękę.
Idziemy. I proszę bez żadnych grymasów. Zaprowadzili ją do karetki. Paulina
otworzyła torbę przygotowała krople uspakajacie.
Proszę to wypić.
Przez chwilę jechali w milczeniu. Dziewczyna powoli przychodziła do siebie.
Jak się pani czuje? spytała Paulina, obserwując ją uważnie.
Już lepiej. Dziękuję... I przepraszam, że narobiłam tyle kłopotu.
Gdzie panią odwiezć?
Znowu w dużych, błękitnych oczach pojawił się paniczny strach.
Nie wiem. Nie wiem. Boję się.
Odwieziemy panią do domu.
Chwyciła Paulinę za rękę i aż do bólu wpiła się paznokciami w jej dłoń.
Nie, nie. Znajdą mnie. Zabiją!
Więc gdzie panią mamy odwiezć? Może do jakichś krewnych, do rodziny?
Nie mam rodziny. Nie mam nikogo. W nagłym ataku strachu objęła kurczowo
Paulinę. Niech mnie pani ratuje! Niech mnie pani ratuje! Ja nie chcę umierać. Ja
jestem młoda. Ja chcę żyć.
Proszę się uspokoić. Tutaj nic pani nie grozi. Nie pozwolimy zrobić pani
krzywdy.
Pod wpływem łagodnych, spokojnych słów mięśnie dziewczyny rozluzniły się.
Zaczęła płakać.
Jestem taka nieszczęśliwa, taka nieszczęśliwa powtarzała przez łzy.
Co pani doktór z nią zrobi? spytał cicho sanitariusz.
Paulina patrzyła na jasne włosy dziewczyny, na prawie dziecinne, zgarbione
ramiona, wstrząsane płaczem. Zrobiło jej się żal.
Zabiorę ją do siebie.
Sanitariusz spojrzał zaskoczony na lekarkę.
Tego niech pani nie robi. pani doktór.
Nie mam innego wyjścia. Widzi pan, w jakim dziewczyna jest stanie.
Może ją odwiezć na milicję.
Podniosła głowę.
Nie. nie, błagam was, tylko nie na milicję. Błagam panią.
Zabiorę ją do siebie powtórzyła Paulina,
Sanitariusz wzruszył ramionami.
Jak pani doktór chce, ale ja nie radzę.
Paulina mieszkała na Grochowie. Miała duży pokój z kuchnią. Wprowadziła
dziewczynę i posadziła ją na krześle.
Zaraz zrobię kąpiel, to się pani rozgrzeje powiedziała, widząc, że drży z
zimna. A potem prześpimy się trochę. Rozłożę amerykankę. Całą noc pracowałam,
a i pani przyda się odpoczynek. Poszła do łazienki i puściła wodę. Kiedy wróciła, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl wyciskamy.pev.pl
popełnił tę zbrodnię, ale to, co jej powiedział Stefan, brzmiało groznie. Stefan?
Uśmiechnęła się mimo woli. Kiedyś tak go nazywała w myślach. Bardzo go lubiła.
Był taki niesłychanie sympatyczny, bezpośredni, wesoły, wspaniały kompan. Nigdy
nie przypuszczała, że to milicjant, Jak mógł taki człowiek wybrać sobie taki zawód?
Od razy straciła dla niego całą sympatię. W jednej chwili stał się i zupełnie obcym, a
nawet wrogim. Czy zdoła tak poprowadzić śledztwo, żeby wykazać niewinność Jacka?
Czy będzie mu się chciało pochodzić koło tego? Po co mu to? Czyż nie prościej
zadowolić się wyraznymi poszlakami i nie zawracać sobie głowy żmudnym,
niepewnym dochodzeniem? Pod koniec ich rozmowy zrobił się nagle taki dziwny,
nieprzyjemny. Dlaczego? Czy zrobiła mu nieświadomie jakąś przykrość? Czyżby był
zazdrosny o Jacka? Nonsens. Nigdy między nimi nic nie było. Nigdy, podczas całego
pobytu w Zakopanem, nie zrobił najmniejszej aluzji na ten temat, że mu się podoba.
Nawet miała mu to trochę za złe. Na ogół mężczyzni zwracali na nią uwagę, nie tylko
jako na towarzysza górskich wycieczek.
Nie, nie. ten element na pewno nie wchodził tu w grę. Może po prostu był już
znudzony tym wszystkim. Chciał się jej jak najprędzej pozbyć. Trzeba z nim jeszcze
koniecznie porozmawiać. Koniecznie. Nie można dopuścić do sprawy. Nie, nie, w
żadnym wypadku. W tej chwili przyszło jej na myśl, że Jacek nie ma adwokata.
Powinien mieć dobrego obrońcę. Ale skąd na to wziąć pieniądze?
Pani doktór widzi, co się wyprawia? powiedział nagle kierowca.
Co się stało?
Niech pani patrzy. O tam, tam, na prawo. Jakaś babeczka zasuwa w pidżamie po
ulicy.
Paulina spojrzała we wskazanym kierunku. Rzeczywiście tuż przy chodniku biegła
młoda dziewczyna w pidżamie. Widać było, że jest bardzo wyczerpana i że dobywa
resztek sił.
Niech pan ją minie i niech pan jej zajedzie drogę. panie Jasiu.
Karetka pogotowia zatrzymała się przy krawężniku. Paulina szybko wyskoczyła z
wozu. Co pani robi? Gdzie pani tak biegnie? Napotkała przerażone, na wpół
przytomne oczy.
Muszę uciekać! Puśćcie mnie! Muszę uciekać!
Gdzie pani musi uciekać? Dlaczego?
Zabiją mnie! Za biją mnie! Muszę uciekać!
Paulina łagodnie, ale zdecydowanie ujęła dziewczynę za rękę.
Proszę się uspokoić. Nikt pani nie zabije. Nic pani nie grozi.
Obejrzała się.
Gonią mnie. Słyszy pani? Gonią mnie. Zabiją.
Zdaje się pani. Nic nie słyszę.
Czy zabierzemy ją do wozu? spytał sanitariusz, który przybiegł z pomocą.
Paulina skinęła głową.
Tak.
Dziewczyna szarpnęła się.
Nie, nie. Ja muszę uciekać. Oni mnie zabiją!
Ale przecież to jest pogotowie ratunkowe. W naszym wozie nic pani nie grozi.
Niechżeż się pani uspokoi.
Sanitariusz ujął ją mocno pod rękę.
Idziemy. I proszę bez żadnych grymasów. Zaprowadzili ją do karetki. Paulina
otworzyła torbę przygotowała krople uspakajacie.
Proszę to wypić.
Przez chwilę jechali w milczeniu. Dziewczyna powoli przychodziła do siebie.
Jak się pani czuje? spytała Paulina, obserwując ją uważnie.
Już lepiej. Dziękuję... I przepraszam, że narobiłam tyle kłopotu.
Gdzie panią odwiezć?
Znowu w dużych, błękitnych oczach pojawił się paniczny strach.
Nie wiem. Nie wiem. Boję się.
Odwieziemy panią do domu.
Chwyciła Paulinę za rękę i aż do bólu wpiła się paznokciami w jej dłoń.
Nie, nie. Znajdą mnie. Zabiją!
Więc gdzie panią mamy odwiezć? Może do jakichś krewnych, do rodziny?
Nie mam rodziny. Nie mam nikogo. W nagłym ataku strachu objęła kurczowo
Paulinę. Niech mnie pani ratuje! Niech mnie pani ratuje! Ja nie chcę umierać. Ja
jestem młoda. Ja chcę żyć.
Proszę się uspokoić. Tutaj nic pani nie grozi. Nie pozwolimy zrobić pani
krzywdy.
Pod wpływem łagodnych, spokojnych słów mięśnie dziewczyny rozluzniły się.
Zaczęła płakać.
Jestem taka nieszczęśliwa, taka nieszczęśliwa powtarzała przez łzy.
Co pani doktór z nią zrobi? spytał cicho sanitariusz.
Paulina patrzyła na jasne włosy dziewczyny, na prawie dziecinne, zgarbione
ramiona, wstrząsane płaczem. Zrobiło jej się żal.
Zabiorę ją do siebie.
Sanitariusz spojrzał zaskoczony na lekarkę.
Tego niech pani nie robi. pani doktór.
Nie mam innego wyjścia. Widzi pan, w jakim dziewczyna jest stanie.
Może ją odwiezć na milicję.
Podniosła głowę.
Nie. nie, błagam was, tylko nie na milicję. Błagam panią.
Zabiorę ją do siebie powtórzyła Paulina,
Sanitariusz wzruszył ramionami.
Jak pani doktór chce, ale ja nie radzę.
Paulina mieszkała na Grochowie. Miała duży pokój z kuchnią. Wprowadziła
dziewczynę i posadziła ją na krześle.
Zaraz zrobię kąpiel, to się pani rozgrzeje powiedziała, widząc, że drży z
zimna. A potem prześpimy się trochę. Rozłożę amerykankę. Całą noc pracowałam,
a i pani przyda się odpoczynek. Poszła do łazienki i puściła wodę. Kiedy wróciła, [ Pobierz całość w formacie PDF ]