[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Kiedy stanęła w progu, Jack trzymał w ramionach niemowlęta, których
krzyki powoli milkły. Blizniaczki, okrągłe i różowiutkie, wyglądały jak
pączki w maśle. Co prawda ciekło im z nosków i od czasu do czasu
pokasływały, ale zdaniem Roxanne nie sprawiały wrażenia chorych.
Lisa, ich matka, była chuda jak szczapa - sama skóra i kości. Dżinsy
prawie z niej spadały, a ręce z pewnością były zbyt słabe, aby nosić dwoje
dzieci. Oz natomiast wyglądał jak ktoś kompletnie zagubiony.
Jack ponad główkami dzieci, które tłustymi paluszkami ciągnęły go za
uszy i szczypały w nos, patrzył ponuro na Lisę.
- Zażywasz żelazo? - spytał. - Musisz nadal brać te witaminy, które ci
zapisałem przed porodem.
- Ciągle jej to powtarzam - wtrącił Oz.
- Czy ty w ogóle coś jesz? - ciągnął Jack.
- Nie mam czasu na zakupy, co dopiero mówić o gotowaniu i jedzeniu -
odparła Lisa załamującym się głosem.
Jack podał jedno z dzieci najbliżej stojącej osobie, którą akurat była
Roxanne. Zaskoczona wzięła niemowlę, którego niebieskie oczki nadal
wypełnione były łzami. Gdy zakwiliło, zaczęła je kołysać, żeby nie
dopuścić do nowego ataku płaczu.
Wolną ręką Jack otworzył lodówkę. Jej zawartość zaskoczyła nawet
Roxanne, która nie cierpiała gotowania i rzadko robiła duże zakupy. Lisa
mogłaby się co najwyżej
napić zimnego piwa, zjeść parę łyżek keczupu lub coś, co po bliższych
oględzinach okazało się zwiędniętą i nieco spleśniałą włoszczyzną. Jack
spojrzał na Oza.
- Zabierz Lisę na obiad. Poproś Liz, żeby przygotowała jej befsztyk.
- Nie zjem...
Spojrzał na nią groznie, marszcząc czoło.
- Zjesz. Potrzebne ci białko i żelazo. Aha, zamówcie jeszcze szpinak i
koktajl mleczny. Potem zrobicie zakupy. Nie ważcie się wracać bez
zapasów jedzenia. No, ruszajcie się, na co czekacie?
- Ale dzieci...
- Roxanne i ja zajmiemy się nimi. Przy okazji je zbadam. Chociaż teraz
bardziej mnie martwi twój stan. Kiedy je karmiłaś?
- Dopiero skończyłam.
- To dobrze. Idzcie już.
- Przecież nie możemy prosić... - zaczął Oz, wskazując na Roxanne.
- Z pewnością możecie - przerwał mu Jack. - Po waszym powrocie
mógłbyś zająć się autem Roxanne. Wiem, że to niedziela, ale... To
najlepszy sposób, by odwdzięczyć się za pomoc przy dzieciach
Jeszcze chwilę dyskutowali, w końcu jednak wyszli. Jack rzucił Roxanne
nieśmiałe spojrzenie.
- Nie gniewasz się, że cię w to wrobiłem?
- Skądże - odparła, zajęta podziwianiem stopek niemowlęcia. Pulchne
paluszki były takie słodkie.
Jack uprzątnął stół i sięgnął na półkę po czysty ręcznik.
Wszystko to robił z gaworzącym niemowlakiem na ręku. Rozpostarł
ręcznik na stole, ułożył na nim dziecko i otworzył torbę.
- To jest Amy, a tamta to Sue, albo odwrotnie. Nie potrafię ich odróżnić -
wyjaśniał Roxanne, która tymczasem znalazła wolne krzesło. - Mają po
trzy miesiące. Prawda, kochanie?
Pocałował maleńkie paluszki dziewczynki, która patrzyła na niego z
wyraznym uwielbieniem. Widać było, że ten mężczyzna potrafi
oczarować każdą kobietę, bez względu na jej wiek.
- Mam nadzieję, że to nie zapalenie uszu. Na szczęście nic na to nie
wskazuje.
- Czemu więc tak strasznie płakały? Spojrzał na nią z uśmiechem.
- Niemowlęta często płaczą. W dodatku, jak większość blizniąt, urodziły
się trochę przed terminem i bywają nadpobudliwe. Czasami wystarczy
położyć je na chwilę albo dać komuś innemu do potrzymania, żeby się
uspokoiły.
- Lisa wygląda, jakby była na granicy załamania.
- Lisa ma dopiero dwadzieścia lat, a Oz zupełnie nie potrafi pogodzić
pracy z rolą męża i ojca. Zajmie to trochę czasu, ale w końcu wszystko się
ułoży.
Roxanne znalazła chusteczkę i otarła mały nosek.
- To pierwsze niemowlę, jakie trzymam na ręku. Jack opuścił stetoskop.
- Nie wierzę.
- Naprawdę. - Ułożyła dziewczynkę na swoich kolanach i poruszyła jej
rączkami. Malutka uśmiechnęła się i zagaworzyła.
- Spójrz, rozśmieszyłam ją.
Popatrzył na nią z dziwnym wyrazem twarzy. Wydawał się taki duży w
tej zagraconej kuchni, tak bardzo tu nie pasował, a jednak zachowywał się
swobodnie. Przywodził jej na myśl kameleona, który dostosowuje barwy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl wyciskamy.pev.pl
Kiedy stanęła w progu, Jack trzymał w ramionach niemowlęta, których
krzyki powoli milkły. Blizniaczki, okrągłe i różowiutkie, wyglądały jak
pączki w maśle. Co prawda ciekło im z nosków i od czasu do czasu
pokasływały, ale zdaniem Roxanne nie sprawiały wrażenia chorych.
Lisa, ich matka, była chuda jak szczapa - sama skóra i kości. Dżinsy
prawie z niej spadały, a ręce z pewnością były zbyt słabe, aby nosić dwoje
dzieci. Oz natomiast wyglądał jak ktoś kompletnie zagubiony.
Jack ponad główkami dzieci, które tłustymi paluszkami ciągnęły go za
uszy i szczypały w nos, patrzył ponuro na Lisę.
- Zażywasz żelazo? - spytał. - Musisz nadal brać te witaminy, które ci
zapisałem przed porodem.
- Ciągle jej to powtarzam - wtrącił Oz.
- Czy ty w ogóle coś jesz? - ciągnął Jack.
- Nie mam czasu na zakupy, co dopiero mówić o gotowaniu i jedzeniu -
odparła Lisa załamującym się głosem.
Jack podał jedno z dzieci najbliżej stojącej osobie, którą akurat była
Roxanne. Zaskoczona wzięła niemowlę, którego niebieskie oczki nadal
wypełnione były łzami. Gdy zakwiliło, zaczęła je kołysać, żeby nie
dopuścić do nowego ataku płaczu.
Wolną ręką Jack otworzył lodówkę. Jej zawartość zaskoczyła nawet
Roxanne, która nie cierpiała gotowania i rzadko robiła duże zakupy. Lisa
mogłaby się co najwyżej
napić zimnego piwa, zjeść parę łyżek keczupu lub coś, co po bliższych
oględzinach okazało się zwiędniętą i nieco spleśniałą włoszczyzną. Jack
spojrzał na Oza.
- Zabierz Lisę na obiad. Poproś Liz, żeby przygotowała jej befsztyk.
- Nie zjem...
Spojrzał na nią groznie, marszcząc czoło.
- Zjesz. Potrzebne ci białko i żelazo. Aha, zamówcie jeszcze szpinak i
koktajl mleczny. Potem zrobicie zakupy. Nie ważcie się wracać bez
zapasów jedzenia. No, ruszajcie się, na co czekacie?
- Ale dzieci...
- Roxanne i ja zajmiemy się nimi. Przy okazji je zbadam. Chociaż teraz
bardziej mnie martwi twój stan. Kiedy je karmiłaś?
- Dopiero skończyłam.
- To dobrze. Idzcie już.
- Przecież nie możemy prosić... - zaczął Oz, wskazując na Roxanne.
- Z pewnością możecie - przerwał mu Jack. - Po waszym powrocie
mógłbyś zająć się autem Roxanne. Wiem, że to niedziela, ale... To
najlepszy sposób, by odwdzięczyć się za pomoc przy dzieciach
Jeszcze chwilę dyskutowali, w końcu jednak wyszli. Jack rzucił Roxanne
nieśmiałe spojrzenie.
- Nie gniewasz się, że cię w to wrobiłem?
- Skądże - odparła, zajęta podziwianiem stopek niemowlęcia. Pulchne
paluszki były takie słodkie.
Jack uprzątnął stół i sięgnął na półkę po czysty ręcznik.
Wszystko to robił z gaworzącym niemowlakiem na ręku. Rozpostarł
ręcznik na stole, ułożył na nim dziecko i otworzył torbę.
- To jest Amy, a tamta to Sue, albo odwrotnie. Nie potrafię ich odróżnić -
wyjaśniał Roxanne, która tymczasem znalazła wolne krzesło. - Mają po
trzy miesiące. Prawda, kochanie?
Pocałował maleńkie paluszki dziewczynki, która patrzyła na niego z
wyraznym uwielbieniem. Widać było, że ten mężczyzna potrafi
oczarować każdą kobietę, bez względu na jej wiek.
- Mam nadzieję, że to nie zapalenie uszu. Na szczęście nic na to nie
wskazuje.
- Czemu więc tak strasznie płakały? Spojrzał na nią z uśmiechem.
- Niemowlęta często płaczą. W dodatku, jak większość blizniąt, urodziły
się trochę przed terminem i bywają nadpobudliwe. Czasami wystarczy
położyć je na chwilę albo dać komuś innemu do potrzymania, żeby się
uspokoiły.
- Lisa wygląda, jakby była na granicy załamania.
- Lisa ma dopiero dwadzieścia lat, a Oz zupełnie nie potrafi pogodzić
pracy z rolą męża i ojca. Zajmie to trochę czasu, ale w końcu wszystko się
ułoży.
Roxanne znalazła chusteczkę i otarła mały nosek.
- To pierwsze niemowlę, jakie trzymam na ręku. Jack opuścił stetoskop.
- Nie wierzę.
- Naprawdę. - Ułożyła dziewczynkę na swoich kolanach i poruszyła jej
rączkami. Malutka uśmiechnęła się i zagaworzyła.
- Spójrz, rozśmieszyłam ją.
Popatrzył na nią z dziwnym wyrazem twarzy. Wydawał się taki duży w
tej zagraconej kuchni, tak bardzo tu nie pasował, a jednak zachowywał się
swobodnie. Przywodził jej na myśl kameleona, który dostosowuje barwy [ Pobierz całość w formacie PDF ]