[ Pobierz całość w formacie PDF ]
czoszka w latarni gazowej nie była większa ani jaśniejsza niż skrzydła bielinka.
57
I widziałem haczyk na końcu tyczki, widziałem haczyk pod palnikiem i usiłowa-
łem zaczepić jeden o drugi. Sam pan Rambousek stał bez reszty pochłonięty tym,
co widział, a ja pociągnąłem bambusowy pręt i miałem wrażenie, że zgasiłem ca-
łe niebo. Twarz pana Rambouska przecinały zmarszczki, mnóstwo drobniutkich
zmarszczek, które w falach rozbiegały się od nosa po całej twarzy aż za uszy,
twarz pana Rambouska uśmiechnęła się do mnie.
Ucałowałem bambusową tyczkę i zwróciłem ją. I wiedziałem w tej chwili, że
pan Rambousek, który rozświetla wieczór i gasi noc, nigdy nie może się rozcho-
rować, bo jego praca niczym się nie różni od Gwiazdy Wieczornej i Gwiazdy
Zarannej.
Wiedziałem, że jeśli kiedyś rano, gdy będę szedł do szkoły, albo jeśli kie-
dyś w południe, gdy będę ze szkoły wracał, a jeszcze świecić się będą wszystkie
latarnie gazowe w naszym miasteczku, będzie to oznaczało, że pan Rambousek
w nocy, nad ranem umarł.
MYSZ UKRADAA DZIECKU
SMOCZEK
Pan piwowar był kiedyś w browarze mielcerzem, pózniej pracownikiem ko-
mory piwnej, by w końcu zostać piwowarem. Wpisywał do notesu dniówki ro-
botnikom, a także godziny nadliczbowe, składał w administracji browaru raport
o gospodarce godzinami pracy i tak bardzo się z tego cieszył, że każdy już z daleka
odczytywał z jego twarzy, jak bardzo sam siebie poważa i jak bardzo jest z sie-
bie zadowolony. Okropnie się cieszył, kiedy któryś z robotników przyszedł pózno
do pracy, mógł go zwymyślać, wpisać uwagę do notesu, mógł mu nawet pogro-
zić, że na każde miejsce w browarze czeka pod bramą dwudziestu bezrobotnych
z czapkami w ręku.
Stryjaszka Pepi pan piwowar nie lubił. Z jednej strony dlatego, że stryjaszek
tak się wydzierał, przede wszystkim jednak z powodu, że mogąc zwymyślać stry-
ja, pośrednio wymyślał mojemu ojcu, kierownikowi browaru, któremu zazdrościł.
Kiedy więc Pepi wrzeszczał, pan piwowar, aby pozbyć się jego głosu, posyłał
stryjaszka do pustego kotła, gdzie stryjaszek oświetlony żarówką i spowity ka-
blem obtłukiwał kamień wodny, kamień kotłowy. Wciśnięty w kocioł, stryj przez
dwa tygodnie leżał, nienaturalnie zwinięty, i młotkiem obtłukiwał grudę za grudą,
otoczony żółtym pyłem, pyłem miałkim jak kakao, ale stryjaszek Pepi mimo to
śpiewał, zgięty albo też leżąc na wznak, jego głos unosił się nad kominem bro-
waru. A kiedy przestawał śpiewać, każdy robotnik, który wchodził do kotłowni,
pochylał się i patrzył w ten różowy pył, choć stryjaszka Pepi wcale w nim nie było
widać. . . I każdy ryczał w głąb tego kotła to, co mu przyszło do głowy:
Czy to prawda, Pepi, żeś na froncie kozy pasał?
I szedł dalej, bo to wystarczyło, żeby stryj tłukł młotem ze wszystkich sił, tak
że kamień kotłowy odskakiwał i rozlatywał się na wszystkie strony jak emalia
z roztrzaskanego polewanego garnka, i stryj krzyczał:
A cóż ty sobie myślisz, ośle jeden, że na froncie kozy mogą sobie biegać,
gdzie się im podoba?! Koza, ty ośle, kiedy usłyszy strzały, bierze nogi za pas!
A zresztą kiedy świszczą kule i granaty, czyż wtedy, ty ośle, austriacki żołnierz
ma czas na zabawy z kozami?
59
Mechanik otworzył wentylatory i klapy kotła i głos stryja wystrzelił nad bro-
war jak pień potężnej wierzby płaczącej, potem zaś po gałązkach spadał i ściekał,
kapał na ziemię, na okna biura i na dziedziniec, i pan piwowar biegł, każdy wi-
dział po nim, jak bardzo się gniewa, jak w biegu otwiera notes, po czym wpada
do maszynowni, przyklęka i krzyczy wprost w jasny obłok w pustym kotle:
Niech pan sobie, panie Józefie, nie wyobraża, że jeśli pana brat jest kierow-
nikiem browaru, to może pan sobie na wszystko pozwalać! Ja mogę pana wyrzucić
z godziny na godzinę, bez wymówienia! Ma pan u mnie krechę!
Pan piwowar rozejrzał się po robotnikach, ale wszyscy patrzyli przez niego,
jakby był przezroczysty, jakby go w ogóle nie było. A stryjaszek Pepi śpiewał już
w kotle arię z operetki: Mam dziewięć kanarków. Kiedy praca w kotle dobiegła
końca, pan piwowar polecił stryjaszkowi Pepi oczyścić browarniane kanały. No
i stryj stał na drabince, która wiodła w głąb kanału, stał tam aż po pas i uśmiechał
się, i salutował jak dowódca łodzi podwodnej. A robotnik stał przy włazie do ka-
nału i spuszczał w dół wiaderka, zaś stryjaszek Pepi, po kolana w bagnie, sypał
łopatą brud i cuchnące błoto; kiedy wiadro było pełne, pociągał za sznur i wiader-
ko unosiło się w górę, i ciągle groziło niebezpieczeństwo, że runie niczym miecz
Damoklesa. Ale stryjaszek Pepi cieszył się z pracy w ten sposób, że straszliwie na
nią wymyślał.
Do wagowni szedł mistrz bednarski, nagle zatrzymał się, zwinął dłonie w trąb-
kę i zawołał w dół:
Była tu Janeczka i powiedziała, że szyje sobie piżamkę na noc poślubną!
I ruszył przed siebie, a głos stryjaszka zabrzmiał z kanału niczym przez me-
gafon i wzniósł się ponad dziedziniec browaru:
Coś podobnego! Do licha! Taki babsztyl! Chodzi to, jakby między nogami
miało wymię, i ja, taki przystojny mężczyzna, który dostaje od panienek same
piątki, ja bym miał się z nią żenić? Niedoczekanie, psiakrew!
I głos jego wznosił się wysoko nad browar niczym wodotrysk, kiedy dosięgnął
chmur, załamywał się i spadał w dół, lał się na wszystkie strony, robotnicy na
budowie nadziemnej linii kolejowej przelękli się, któż też może na nich krzyczeć
z góry, i wpatrywali się w niebo jak apostołowie, kiedy przemówił do nich głos
boży.
I już nadbiegał pan piwowar, i już w biegu otwierał notes, i ukląkłszy na ga-
zecie obok kręgu pełnego błota i brudu, krzyczał w dół:
Niech się panu nie wydaje, że jeśli pana brat jest tutaj kierownikiem, to
będziemy znosić wszystkie pana wybryki! Czemu wydziera się pan w godzinach
pracy i wpływa demoralizująco na innych?
I klęcząc wpisywał coś do notesu, po czym rozglądał się, ale robotnicy praco-
wali nadal, każdy pilnował swojej roboty, patrzyli przez pana piwowara, tak jakby
był przezroczysty, jakby go w ogóle nie było.
60
Kiedy nadszedł czas i rzekę skuły lody, rozpoczęło się rąbanie lodu. Tak jak
kotła, tak jak kanału, tak samo rąbania lodu bali się mielcerze i inni robotnicy
w browarze. Oczywiście jako pierwszego do tej roboty wyznaczył pan piwowar
stryjaszka Pepi.
W ciemnościach wyrąbywali lodziarze tafle ze stropu rzeki, ciągnęli je ha-
kami do brzegu, po deskach wydobywali na brzeg. Inni lodziarze cięli lód na
bryły, a potem brali je fioletowymi rękawicami niczym przejrzyste tafle szkła
sklepowych wystaw i rzucali na fury dopóty, dopóki wóz nie był wyładowany
kopiasto, ale tego było jeszcze za mało, ponieważ lód ważono, chłopi stawiali
wsporniki z lodowych brył, takie przezroczyste bale, żeby lodu było jak najwięcej
na wagę. A kiedy na mroznym niebie wschodziło czerwone słońce, każda fura [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl wyciskamy.pev.pl
czoszka w latarni gazowej nie była większa ani jaśniejsza niż skrzydła bielinka.
57
I widziałem haczyk na końcu tyczki, widziałem haczyk pod palnikiem i usiłowa-
łem zaczepić jeden o drugi. Sam pan Rambousek stał bez reszty pochłonięty tym,
co widział, a ja pociągnąłem bambusowy pręt i miałem wrażenie, że zgasiłem ca-
łe niebo. Twarz pana Rambouska przecinały zmarszczki, mnóstwo drobniutkich
zmarszczek, które w falach rozbiegały się od nosa po całej twarzy aż za uszy,
twarz pana Rambouska uśmiechnęła się do mnie.
Ucałowałem bambusową tyczkę i zwróciłem ją. I wiedziałem w tej chwili, że
pan Rambousek, który rozświetla wieczór i gasi noc, nigdy nie może się rozcho-
rować, bo jego praca niczym się nie różni od Gwiazdy Wieczornej i Gwiazdy
Zarannej.
Wiedziałem, że jeśli kiedyś rano, gdy będę szedł do szkoły, albo jeśli kie-
dyś w południe, gdy będę ze szkoły wracał, a jeszcze świecić się będą wszystkie
latarnie gazowe w naszym miasteczku, będzie to oznaczało, że pan Rambousek
w nocy, nad ranem umarł.
MYSZ UKRADAA DZIECKU
SMOCZEK
Pan piwowar był kiedyś w browarze mielcerzem, pózniej pracownikiem ko-
mory piwnej, by w końcu zostać piwowarem. Wpisywał do notesu dniówki ro-
botnikom, a także godziny nadliczbowe, składał w administracji browaru raport
o gospodarce godzinami pracy i tak bardzo się z tego cieszył, że każdy już z daleka
odczytywał z jego twarzy, jak bardzo sam siebie poważa i jak bardzo jest z sie-
bie zadowolony. Okropnie się cieszył, kiedy któryś z robotników przyszedł pózno
do pracy, mógł go zwymyślać, wpisać uwagę do notesu, mógł mu nawet pogro-
zić, że na każde miejsce w browarze czeka pod bramą dwudziestu bezrobotnych
z czapkami w ręku.
Stryjaszka Pepi pan piwowar nie lubił. Z jednej strony dlatego, że stryjaszek
tak się wydzierał, przede wszystkim jednak z powodu, że mogąc zwymyślać stry-
ja, pośrednio wymyślał mojemu ojcu, kierownikowi browaru, któremu zazdrościł.
Kiedy więc Pepi wrzeszczał, pan piwowar, aby pozbyć się jego głosu, posyłał
stryjaszka do pustego kotła, gdzie stryjaszek oświetlony żarówką i spowity ka-
blem obtłukiwał kamień wodny, kamień kotłowy. Wciśnięty w kocioł, stryj przez
dwa tygodnie leżał, nienaturalnie zwinięty, i młotkiem obtłukiwał grudę za grudą,
otoczony żółtym pyłem, pyłem miałkim jak kakao, ale stryjaszek Pepi mimo to
śpiewał, zgięty albo też leżąc na wznak, jego głos unosił się nad kominem bro-
waru. A kiedy przestawał śpiewać, każdy robotnik, który wchodził do kotłowni,
pochylał się i patrzył w ten różowy pył, choć stryjaszka Pepi wcale w nim nie było
widać. . . I każdy ryczał w głąb tego kotła to, co mu przyszło do głowy:
Czy to prawda, Pepi, żeś na froncie kozy pasał?
I szedł dalej, bo to wystarczyło, żeby stryj tłukł młotem ze wszystkich sił, tak
że kamień kotłowy odskakiwał i rozlatywał się na wszystkie strony jak emalia
z roztrzaskanego polewanego garnka, i stryj krzyczał:
A cóż ty sobie myślisz, ośle jeden, że na froncie kozy mogą sobie biegać,
gdzie się im podoba?! Koza, ty ośle, kiedy usłyszy strzały, bierze nogi za pas!
A zresztą kiedy świszczą kule i granaty, czyż wtedy, ty ośle, austriacki żołnierz
ma czas na zabawy z kozami?
59
Mechanik otworzył wentylatory i klapy kotła i głos stryja wystrzelił nad bro-
war jak pień potężnej wierzby płaczącej, potem zaś po gałązkach spadał i ściekał,
kapał na ziemię, na okna biura i na dziedziniec, i pan piwowar biegł, każdy wi-
dział po nim, jak bardzo się gniewa, jak w biegu otwiera notes, po czym wpada
do maszynowni, przyklęka i krzyczy wprost w jasny obłok w pustym kotle:
Niech pan sobie, panie Józefie, nie wyobraża, że jeśli pana brat jest kierow-
nikiem browaru, to może pan sobie na wszystko pozwalać! Ja mogę pana wyrzucić
z godziny na godzinę, bez wymówienia! Ma pan u mnie krechę!
Pan piwowar rozejrzał się po robotnikach, ale wszyscy patrzyli przez niego,
jakby był przezroczysty, jakby go w ogóle nie było. A stryjaszek Pepi śpiewał już
w kotle arię z operetki: Mam dziewięć kanarków. Kiedy praca w kotle dobiegła
końca, pan piwowar polecił stryjaszkowi Pepi oczyścić browarniane kanały. No
i stryj stał na drabince, która wiodła w głąb kanału, stał tam aż po pas i uśmiechał
się, i salutował jak dowódca łodzi podwodnej. A robotnik stał przy włazie do ka-
nału i spuszczał w dół wiaderka, zaś stryjaszek Pepi, po kolana w bagnie, sypał
łopatą brud i cuchnące błoto; kiedy wiadro było pełne, pociągał za sznur i wiader-
ko unosiło się w górę, i ciągle groziło niebezpieczeństwo, że runie niczym miecz
Damoklesa. Ale stryjaszek Pepi cieszył się z pracy w ten sposób, że straszliwie na
nią wymyślał.
Do wagowni szedł mistrz bednarski, nagle zatrzymał się, zwinął dłonie w trąb-
kę i zawołał w dół:
Była tu Janeczka i powiedziała, że szyje sobie piżamkę na noc poślubną!
I ruszył przed siebie, a głos stryjaszka zabrzmiał z kanału niczym przez me-
gafon i wzniósł się ponad dziedziniec browaru:
Coś podobnego! Do licha! Taki babsztyl! Chodzi to, jakby między nogami
miało wymię, i ja, taki przystojny mężczyzna, który dostaje od panienek same
piątki, ja bym miał się z nią żenić? Niedoczekanie, psiakrew!
I głos jego wznosił się wysoko nad browar niczym wodotrysk, kiedy dosięgnął
chmur, załamywał się i spadał w dół, lał się na wszystkie strony, robotnicy na
budowie nadziemnej linii kolejowej przelękli się, któż też może na nich krzyczeć
z góry, i wpatrywali się w niebo jak apostołowie, kiedy przemówił do nich głos
boży.
I już nadbiegał pan piwowar, i już w biegu otwierał notes, i ukląkłszy na ga-
zecie obok kręgu pełnego błota i brudu, krzyczał w dół:
Niech się panu nie wydaje, że jeśli pana brat jest tutaj kierownikiem, to
będziemy znosić wszystkie pana wybryki! Czemu wydziera się pan w godzinach
pracy i wpływa demoralizująco na innych?
I klęcząc wpisywał coś do notesu, po czym rozglądał się, ale robotnicy praco-
wali nadal, każdy pilnował swojej roboty, patrzyli przez pana piwowara, tak jakby
był przezroczysty, jakby go w ogóle nie było.
60
Kiedy nadszedł czas i rzekę skuły lody, rozpoczęło się rąbanie lodu. Tak jak
kotła, tak jak kanału, tak samo rąbania lodu bali się mielcerze i inni robotnicy
w browarze. Oczywiście jako pierwszego do tej roboty wyznaczył pan piwowar
stryjaszka Pepi.
W ciemnościach wyrąbywali lodziarze tafle ze stropu rzeki, ciągnęli je ha-
kami do brzegu, po deskach wydobywali na brzeg. Inni lodziarze cięli lód na
bryły, a potem brali je fioletowymi rękawicami niczym przejrzyste tafle szkła
sklepowych wystaw i rzucali na fury dopóty, dopóki wóz nie był wyładowany
kopiasto, ale tego było jeszcze za mało, ponieważ lód ważono, chłopi stawiali
wsporniki z lodowych brył, takie przezroczyste bale, żeby lodu było jak najwięcej
na wagę. A kiedy na mroznym niebie wschodziło czerwone słońce, każda fura [ Pobierz całość w formacie PDF ]