[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kiełbasy. Posiliwszy się Noga wstał i oświadczył, że trzeba się rozpatrzyć w okolicy. Poszli znowu nieco
wyżej w górę. Chłop ciągle przystawał z tyłu za Marcinkiem i rozglądał się. W pewnym miejscu coś
dostrzegł, kazał Marcinkowi niezwłocznie usiąść na ziemi, dał mu ową maszynkę do wabienia i polecił w
nią dmuchać. Młody Borowicz spełnił jego rozkaz i z łatwością wydobywał owe dwa głosy wabiące. Noga
tymczasem odszedł szepcąc mu na ucho:
- Niech panicz nie pyta nic, tylko ciągle gwiżdże, choćby i najdłużej. Ony ta przyjdą na pewno, jużem
ich słyszał.
Wskazal ręką kierunek i znikł w zaroślach.
Marcinek z całym pietyzmem i zapałem oddał się wabieniu. Gwizdał godzinę, dwie, trzy, cztery, nie
uczuwając wcale znużenia. Raz mu się wydało, że niezmiernie daleko słyszy dzwięk zupełnie podobny
do głosu wabika, i wtedy dmuchał ze zdwojonym entuzjazmem.
Dopiero gdy po lesie rozszedł się cień odwieczerza - począł tracić nadzieję. Szczęki mu ścierpły od
nieustannego ich wytężania, więc odpoczywał przez chwilę. Już jednak wkrótce znowu się zabrał do
dzieła i wabił aż do zmierzchu. Czerwony blask zachodu przedarł się do głębiny lasu. Była cisza naokół.
Marcinek wstał, gdyż utracił był już wszelką nadzieję. Miał zamiar odnalezć Szymona i wracać. Zaledwie
jednak uszedł kilkanaście kroków, usłyszał jakiś głos zupełnie odmienny. Było to zarazem i mocne
pogwizdywanie, i coś w rodzaju bełkotu. Marcinek chwycił broń oburącz i krok za krokiem szedł w
kierunku tego głosu, pewny, że nareszcie zobaczy głuszca. Dziwny głos rozlegał się ciągle t uż za
najbliższymi krzewami.
Zachowując śmiertelną ciszę, Marcinek obszedł jednę grubą sosnę, drugą i - wyjrzał za owe sośniaki.
Zamiast głuszca ujrzał tam Nogę rozwalonego pod cienistym drzewkiem i chrapiącego z
pogwizdywaniem i bełkotem. Obok śpiącego chłopa leżała pusta butla po wódce. Znacznie pózniej
Marcinek dowiedział się, że maszynka służyła do wabienia słomek i że głuszców od wieku w
tamtejszych lasach nie było.
11
Po powrocie z wakacyj Borowicz zastał w gimnazjum duże zmiany. Znikł z horyzontu miasta Klerykowa
dyrektor gimnazjum, przeszedłszy do emerytury;przeniesiony został do innej szkoły inspektor, ustąpił
zupełnie stary Leim, jeden z pomocników gospodarzy klas i dwaj nauczyciele historii. Na ich miejscu
figurował nowy zarząd: dyrektor Kriestoobriadnikow, inspektor Zabielskij, nowy nauczyciel łaciny
Rosjanin Pietrow, pomocnik gospodarzy klasowych Mieszoczkin i nauczyciel historii Kostriulew.
Zarazem ogólny nastrój i zewnętrzna fizjonomia szkoły uległy zmianie radykalnej. Uczniowie starsi
poczuli od razu, że teraz dopiero ujęto ich pod żeberka, pan Pazur umilkł i tylko minami oraz
wytrzeszczaniem oczu pokazywał starym ulubieńcom, że za nic w świecie nie będzie gadał ani jednego
słowa; - wreszcie nauczyciele Polacy nie odzywali się wcale do uczniów extra muros szkoły, ażeby nie
mówić po rosyjsku, a jeżeli konieczność zmuszała ich do takiej rozmowy, to prowadzili ją nie inaczej
jak w języku urzędowym.
Nowy zarząd wprowadził nowe obrzędy szkolne. Podczas uroczystości inauguracyjnej w głównej sali
dyrektor wygłosił niesłychanie patriotyczną mowę, wzruszył się sam do łez, ale dla słuchaczów pozostał
niezrozumiałym, gdyż ci istotnie wzruszać się tym, co zapewne on czuł żywo i szczerze, nie byli w
możności.
Inspektor od razu rozwinął taką działalność, o jakiej uczniactwo klerykowskie nie miało nawet
wyobrażenia.
Przede wszystkim zabrano się do stancyj i zaprowadzono różne nowatorstwa. Na każdej stancji
wyznaczono "starszego ", który miał obowiązek czuwania nad bracią z klas niższych, zaprowadzono
książki wydaleń się z mieszkania, gdzie należało wpisywać każdy krok, każdą chwilę nieobecności oraz
skargi na złe sprawowanie się współlokatorów.
Pomocnicy gospodarzy klas i cały ogół nauczycieli wciągnięty został w pewien rodzaj kohorty policyjno -
śledczej. Wszyscy mieli obowiązek zwiedzania kolejno stancyj w pewnych odstępach czasu, dniem i
nocą.
Inspektor i jego satelici chodzili po tych stancjach nieustannie, odbywali rewizje, zaglądali nie tylko do
kuferków, ale nawet własnymi rękoma grzebali w siennikach, słuchali pod oknami, czaili się u drzwi,
wbiegali do mieszkań uczniowskich z rana - itd. .
Jaki to wszystko wpływ wywarło na rozwój moralności mas uczniowskich w Klerykowie, trudno osądzić.
W każdym razie, jeżeli moralność nie nazbyt wysoko podskoczyła w górę, jeżeli "starsi ", "dyżurni ",
korepetytorowie i w ogóle siódmo - i ósmoklasiści starym obyczajem wymykali się o północy na miasto
w celach im wiadomych, to jednak książki drukowanej polskimi literami rzeczywiście nie było sposobu
mieć na stancji. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl wyciskamy.pev.pl
kiełbasy. Posiliwszy się Noga wstał i oświadczył, że trzeba się rozpatrzyć w okolicy. Poszli znowu nieco
wyżej w górę. Chłop ciągle przystawał z tyłu za Marcinkiem i rozglądał się. W pewnym miejscu coś
dostrzegł, kazał Marcinkowi niezwłocznie usiąść na ziemi, dał mu ową maszynkę do wabienia i polecił w
nią dmuchać. Młody Borowicz spełnił jego rozkaz i z łatwością wydobywał owe dwa głosy wabiące. Noga
tymczasem odszedł szepcąc mu na ucho:
- Niech panicz nie pyta nic, tylko ciągle gwiżdże, choćby i najdłużej. Ony ta przyjdą na pewno, jużem
ich słyszał.
Wskazal ręką kierunek i znikł w zaroślach.
Marcinek z całym pietyzmem i zapałem oddał się wabieniu. Gwizdał godzinę, dwie, trzy, cztery, nie
uczuwając wcale znużenia. Raz mu się wydało, że niezmiernie daleko słyszy dzwięk zupełnie podobny
do głosu wabika, i wtedy dmuchał ze zdwojonym entuzjazmem.
Dopiero gdy po lesie rozszedł się cień odwieczerza - począł tracić nadzieję. Szczęki mu ścierpły od
nieustannego ich wytężania, więc odpoczywał przez chwilę. Już jednak wkrótce znowu się zabrał do
dzieła i wabił aż do zmierzchu. Czerwony blask zachodu przedarł się do głębiny lasu. Była cisza naokół.
Marcinek wstał, gdyż utracił był już wszelką nadzieję. Miał zamiar odnalezć Szymona i wracać. Zaledwie
jednak uszedł kilkanaście kroków, usłyszał jakiś głos zupełnie odmienny. Było to zarazem i mocne
pogwizdywanie, i coś w rodzaju bełkotu. Marcinek chwycił broń oburącz i krok za krokiem szedł w
kierunku tego głosu, pewny, że nareszcie zobaczy głuszca. Dziwny głos rozlegał się ciągle t uż za
najbliższymi krzewami.
Zachowując śmiertelną ciszę, Marcinek obszedł jednę grubą sosnę, drugą i - wyjrzał za owe sośniaki.
Zamiast głuszca ujrzał tam Nogę rozwalonego pod cienistym drzewkiem i chrapiącego z
pogwizdywaniem i bełkotem. Obok śpiącego chłopa leżała pusta butla po wódce. Znacznie pózniej
Marcinek dowiedział się, że maszynka służyła do wabienia słomek i że głuszców od wieku w
tamtejszych lasach nie było.
11
Po powrocie z wakacyj Borowicz zastał w gimnazjum duże zmiany. Znikł z horyzontu miasta Klerykowa
dyrektor gimnazjum, przeszedłszy do emerytury;przeniesiony został do innej szkoły inspektor, ustąpił
zupełnie stary Leim, jeden z pomocników gospodarzy klas i dwaj nauczyciele historii. Na ich miejscu
figurował nowy zarząd: dyrektor Kriestoobriadnikow, inspektor Zabielskij, nowy nauczyciel łaciny
Rosjanin Pietrow, pomocnik gospodarzy klasowych Mieszoczkin i nauczyciel historii Kostriulew.
Zarazem ogólny nastrój i zewnętrzna fizjonomia szkoły uległy zmianie radykalnej. Uczniowie starsi
poczuli od razu, że teraz dopiero ujęto ich pod żeberka, pan Pazur umilkł i tylko minami oraz
wytrzeszczaniem oczu pokazywał starym ulubieńcom, że za nic w świecie nie będzie gadał ani jednego
słowa; - wreszcie nauczyciele Polacy nie odzywali się wcale do uczniów extra muros szkoły, ażeby nie
mówić po rosyjsku, a jeżeli konieczność zmuszała ich do takiej rozmowy, to prowadzili ją nie inaczej
jak w języku urzędowym.
Nowy zarząd wprowadził nowe obrzędy szkolne. Podczas uroczystości inauguracyjnej w głównej sali
dyrektor wygłosił niesłychanie patriotyczną mowę, wzruszył się sam do łez, ale dla słuchaczów pozostał
niezrozumiałym, gdyż ci istotnie wzruszać się tym, co zapewne on czuł żywo i szczerze, nie byli w
możności.
Inspektor od razu rozwinął taką działalność, o jakiej uczniactwo klerykowskie nie miało nawet
wyobrażenia.
Przede wszystkim zabrano się do stancyj i zaprowadzono różne nowatorstwa. Na każdej stancji
wyznaczono "starszego ", który miał obowiązek czuwania nad bracią z klas niższych, zaprowadzono
książki wydaleń się z mieszkania, gdzie należało wpisywać każdy krok, każdą chwilę nieobecności oraz
skargi na złe sprawowanie się współlokatorów.
Pomocnicy gospodarzy klas i cały ogół nauczycieli wciągnięty został w pewien rodzaj kohorty policyjno -
śledczej. Wszyscy mieli obowiązek zwiedzania kolejno stancyj w pewnych odstępach czasu, dniem i
nocą.
Inspektor i jego satelici chodzili po tych stancjach nieustannie, odbywali rewizje, zaglądali nie tylko do
kuferków, ale nawet własnymi rękoma grzebali w siennikach, słuchali pod oknami, czaili się u drzwi,
wbiegali do mieszkań uczniowskich z rana - itd. .
Jaki to wszystko wpływ wywarło na rozwój moralności mas uczniowskich w Klerykowie, trudno osądzić.
W każdym razie, jeżeli moralność nie nazbyt wysoko podskoczyła w górę, jeżeli "starsi ", "dyżurni ",
korepetytorowie i w ogóle siódmo - i ósmoklasiści starym obyczajem wymykali się o północy na miasto
w celach im wiadomych, to jednak książki drukowanej polskimi literami rzeczywiście nie było sposobu
mieć na stancji. [ Pobierz całość w formacie PDF ]