[ Pobierz całość w formacie PDF ]
grób wraz z wichrami. Och, jak płacze grób Celestyna. %7łali się i spowiada jak
Adagio Brahmsa na skrzypce lub wiolonczelę.
Konstanty Ildefons Gałczyński
NOE II
... A była ona (arka) czterdzieści łokci długa i czterdzieści szeroka, z
zewnątrz i z wewnątrz posmarowana smołą , jak mówi księga.
Właśnie ta smoła doprowadzała Noego do pasji. Przylepiał się do niej jak
mucha to brodą, to krawędziami sukni, a zmyć to było niepodobieństwem,
albowiem mydło spało jeszcze w łonie wieków.
Ale nie tylko firma Noe i S-wie cierpiała z powodu smoły. Pewna żyrafa
przykleiła się szyją do burty tak mocno, że nie można było jej oderwać nawet
toporem. Zdechła po trzech dniach wyrafinowanych męczarni, zostawiając
chorowite potomstwo. I dlatego pewnie dzisiaj należy do stworzeń
chronionych już tylko w gorących rezerwatach Afryki.
Dni czterdzieści trwała ta podróż. I przez dni czterdzieści stary Noe
zamknięty był z wyższego rozkazu w dusznej celi swej arki. Ale nie podnosiły
się przeciwko temu protesty, albowiem na pustym jak okiem sięgnąć obszarze
wód nie było widać śladu życia: ani ptaków, ani zwierząt, ani żadnej redakcji.
Trudno opisać, co się działo przez pierwsze dwa tygodnie w głębi arki: ciągłe
kłótnie, scysje, nieporozumienia: - A to kierunek zgubiłeś! - mówili synowie. -
A to kuchnia pod psem, a to dach przecieka itd.
Noe, jak mógł, pocieszał się winem, a w bardziej skomplikowanych
wypadkach, okładał synów kijem, czyli różdżką.
Oczywiście, że psychologicznie biorąc, wszystko to wynikało na tle nudy i
braku rozrywek. Najbardziej podejrzaną rolę w tych sprawach odgrywał Sem i
każdą swoją sprzeczkę pieczętował słowami: - Zobaczysz, tatusiu, że to
wszystko skończy się bardzo niedobrze.
A Cham, jak to cham wrzeszczał ordynarnie na sprawiedliwego ojca: - Ty
mamucie przedpotopowy! - Jeden tylko Jafet był względnie spokojny.
Wieczorami wychodził na pokład i grał bardzo smętne melodie na banjo.
Na piąty tydzień Noe był już troszeczkę zniecierpliwiony. - Jest Ararat albo
go nie ma! - I z tym okrzykiem zamknął się w swojej kabinie. Rozłożył przed
sobą Stary Testament i podręczną mapkę ówczesnego świata i przez kilka
godzin pilnie studiował kierunki.
Nazajutrz przyszedł dzień upragniony: jedna z żon Noego, piorąca bieliznę
na przednim pokładzie, dała znać, że na horyzoncie rysują się jakieś kształty. A
kiedy mgła opadła, ukazała się oczom podróżnych góra wyniosła, której wygląd
zgadzał się całkowicie z opisem biblijnym.
Któż opisze radość Noego? Zaśpiewał słynną piosenkę: Eloj-him bum
tarara! Widać górę Ararat! , rzucił się na szyję wszystkim członkom rodziny,
potem wyściskał wielbłądy, potem żony, a w końcu zaczął tańczyć na pokładzie
i przytupywać tak śmiesznie, że nawet stare, poważne lewiatany puściły z
nozdrzy prysznice na znak humoru.
Ową społeczną radość uczczono winem, ale tak energicznie, że sternik zle
pokierował sterem i arka popłynęła w fałszywym kierunku. Trzeba było
nazajutrz zawracać pod szyderstwami Sema, że wszystko i tak skończy się
niedobrze. Ale w południe arka stanęła na szczycie. Wody powoluteńku
opadały i słońce, takie porządne przedpotopowe słońce wstało z fal.
Najwyższy czas, żebym wypuścił gołębicę! - rzekł Noe i wypuścił. Ale wróciła
z niczym. Miała mokre skrzydełka i malutkie przerażone oczki.
- Nie gołębicę trzeba było najpierw wysłać, a kruka! - syknął Sem, pokazując
odpowiedni werset księgi.
- Nie wtrącaj się w nie swoje sprawy! - odparł Noe. I po raz drugi wypuścił
gołębicę. Wróciła zadowolona i syta, ale zamiast gałązki oliwnej trzymała w
dzióbku list treści:
JWP Noe. Na rzekomej górze Ararat.
Szanowny Panie Kolego!
Bardzo mi przykro, ale jestem pierwszy, chociaż drugi. Góra, na której pan
znajduje się, to nie jest Ararat. Ararat jest tam, gdzie ja mieszkam od trzech
dni z żonami i dziećmi. Mamy bardzo miłe mieszkanie. I gdyby Pan zechciał
wpaść dzisiaj do nas na lampkę wina, bylibyśmy nadzwyczaj oczarowani. A
co do palmy pierwszeństwa, to niechże się Pan nie martwi. Przy następnym
potopie Pan wypłynie. Na każdego swój czas.
Noe II
Ludwik Górski
NA MOJEJ ULICY
Na mojej ulicy nic się nie dzieje. Jest zbyt krótka na niecodzienne
wydarzenia: jedenaście domów po jednej stronie, po drugiej siedem i cztery
puste place. Właściwie nie puste - po wypalonych domach. Ale od tygodnia
żadnego pożaru nie było, i znowu ciemno wieczorami.
Latarni jest tylko pięć. Starych, gazowych latarni. Cztery zostały już
przewrócone, piąta trzyma się, chociaż kierowca ciężarówki uderza w nią
codziennie. Dwa razy: kiedy wyjeżdża z magazynu i kiedy wraca. Zawsze bierze
za mały rozpęd, chociaż się stara.
Pod piątym jest fryzjer. Wielki z jednym okiem i szramą w poprzek twarzy. I
wzdłuż. I na ukos. Pojedynkuje się na brzytwy z mleczarzem, ilekroć mleko mu
skwaśnieje. Mleczarz jest zręczniejszy, bo brzytwę ma przymocowaną do laski,
ale fryzjer jest szlachetniejszy - walczy czysto. W białym kitlu. Za to mści się na
klientach podrzynając im to lub owo.
Nikt pogotowia nie wzywa, bo lekarz jest naprzeciwko. Poczciwy staruszek
zszywa, co trzeba. Szyje i śpiewa włoskie canzony. Lepiej mu się przy tym szyje;
po każdym ściegu zwrotka. A refren na końcu. Jeżeli ma za dużo roboty, to
śpiewa arię z Cyrulika. Pod adresem fryzjera. Wtedy fryzjer polewa sobie głowę
vegetalem i wygala sobie przedziałek. Ze skruchy.
W domu pod ósmym, z balkonami mieszka zegarmistrz. Na parterze
mieszka i nie ma balkonu. Czy chciałby mieć balkon? Nikt nie wie, bo nie
mówi o tym. Jest rudy i w szlafroku. Zmienia strój tylko na pogrzeb służącej.
Wkłada wtedy garnitur marengo, bierze laskę do ręki i smutny kroczy za [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl wyciskamy.pev.pl
grób wraz z wichrami. Och, jak płacze grób Celestyna. %7łali się i spowiada jak
Adagio Brahmsa na skrzypce lub wiolonczelę.
Konstanty Ildefons Gałczyński
NOE II
... A była ona (arka) czterdzieści łokci długa i czterdzieści szeroka, z
zewnątrz i z wewnątrz posmarowana smołą , jak mówi księga.
Właśnie ta smoła doprowadzała Noego do pasji. Przylepiał się do niej jak
mucha to brodą, to krawędziami sukni, a zmyć to było niepodobieństwem,
albowiem mydło spało jeszcze w łonie wieków.
Ale nie tylko firma Noe i S-wie cierpiała z powodu smoły. Pewna żyrafa
przykleiła się szyją do burty tak mocno, że nie można było jej oderwać nawet
toporem. Zdechła po trzech dniach wyrafinowanych męczarni, zostawiając
chorowite potomstwo. I dlatego pewnie dzisiaj należy do stworzeń
chronionych już tylko w gorących rezerwatach Afryki.
Dni czterdzieści trwała ta podróż. I przez dni czterdzieści stary Noe
zamknięty był z wyższego rozkazu w dusznej celi swej arki. Ale nie podnosiły
się przeciwko temu protesty, albowiem na pustym jak okiem sięgnąć obszarze
wód nie było widać śladu życia: ani ptaków, ani zwierząt, ani żadnej redakcji.
Trudno opisać, co się działo przez pierwsze dwa tygodnie w głębi arki: ciągłe
kłótnie, scysje, nieporozumienia: - A to kierunek zgubiłeś! - mówili synowie. -
A to kuchnia pod psem, a to dach przecieka itd.
Noe, jak mógł, pocieszał się winem, a w bardziej skomplikowanych
wypadkach, okładał synów kijem, czyli różdżką.
Oczywiście, że psychologicznie biorąc, wszystko to wynikało na tle nudy i
braku rozrywek. Najbardziej podejrzaną rolę w tych sprawach odgrywał Sem i
każdą swoją sprzeczkę pieczętował słowami: - Zobaczysz, tatusiu, że to
wszystko skończy się bardzo niedobrze.
A Cham, jak to cham wrzeszczał ordynarnie na sprawiedliwego ojca: - Ty
mamucie przedpotopowy! - Jeden tylko Jafet był względnie spokojny.
Wieczorami wychodził na pokład i grał bardzo smętne melodie na banjo.
Na piąty tydzień Noe był już troszeczkę zniecierpliwiony. - Jest Ararat albo
go nie ma! - I z tym okrzykiem zamknął się w swojej kabinie. Rozłożył przed
sobą Stary Testament i podręczną mapkę ówczesnego świata i przez kilka
godzin pilnie studiował kierunki.
Nazajutrz przyszedł dzień upragniony: jedna z żon Noego, piorąca bieliznę
na przednim pokładzie, dała znać, że na horyzoncie rysują się jakieś kształty. A
kiedy mgła opadła, ukazała się oczom podróżnych góra wyniosła, której wygląd
zgadzał się całkowicie z opisem biblijnym.
Któż opisze radość Noego? Zaśpiewał słynną piosenkę: Eloj-him bum
tarara! Widać górę Ararat! , rzucił się na szyję wszystkim członkom rodziny,
potem wyściskał wielbłądy, potem żony, a w końcu zaczął tańczyć na pokładzie
i przytupywać tak śmiesznie, że nawet stare, poważne lewiatany puściły z
nozdrzy prysznice na znak humoru.
Ową społeczną radość uczczono winem, ale tak energicznie, że sternik zle
pokierował sterem i arka popłynęła w fałszywym kierunku. Trzeba było
nazajutrz zawracać pod szyderstwami Sema, że wszystko i tak skończy się
niedobrze. Ale w południe arka stanęła na szczycie. Wody powoluteńku
opadały i słońce, takie porządne przedpotopowe słońce wstało z fal.
Najwyższy czas, żebym wypuścił gołębicę! - rzekł Noe i wypuścił. Ale wróciła
z niczym. Miała mokre skrzydełka i malutkie przerażone oczki.
- Nie gołębicę trzeba było najpierw wysłać, a kruka! - syknął Sem, pokazując
odpowiedni werset księgi.
- Nie wtrącaj się w nie swoje sprawy! - odparł Noe. I po raz drugi wypuścił
gołębicę. Wróciła zadowolona i syta, ale zamiast gałązki oliwnej trzymała w
dzióbku list treści:
JWP Noe. Na rzekomej górze Ararat.
Szanowny Panie Kolego!
Bardzo mi przykro, ale jestem pierwszy, chociaż drugi. Góra, na której pan
znajduje się, to nie jest Ararat. Ararat jest tam, gdzie ja mieszkam od trzech
dni z żonami i dziećmi. Mamy bardzo miłe mieszkanie. I gdyby Pan zechciał
wpaść dzisiaj do nas na lampkę wina, bylibyśmy nadzwyczaj oczarowani. A
co do palmy pierwszeństwa, to niechże się Pan nie martwi. Przy następnym
potopie Pan wypłynie. Na każdego swój czas.
Noe II
Ludwik Górski
NA MOJEJ ULICY
Na mojej ulicy nic się nie dzieje. Jest zbyt krótka na niecodzienne
wydarzenia: jedenaście domów po jednej stronie, po drugiej siedem i cztery
puste place. Właściwie nie puste - po wypalonych domach. Ale od tygodnia
żadnego pożaru nie było, i znowu ciemno wieczorami.
Latarni jest tylko pięć. Starych, gazowych latarni. Cztery zostały już
przewrócone, piąta trzyma się, chociaż kierowca ciężarówki uderza w nią
codziennie. Dwa razy: kiedy wyjeżdża z magazynu i kiedy wraca. Zawsze bierze
za mały rozpęd, chociaż się stara.
Pod piątym jest fryzjer. Wielki z jednym okiem i szramą w poprzek twarzy. I
wzdłuż. I na ukos. Pojedynkuje się na brzytwy z mleczarzem, ilekroć mleko mu
skwaśnieje. Mleczarz jest zręczniejszy, bo brzytwę ma przymocowaną do laski,
ale fryzjer jest szlachetniejszy - walczy czysto. W białym kitlu. Za to mści się na
klientach podrzynając im to lub owo.
Nikt pogotowia nie wzywa, bo lekarz jest naprzeciwko. Poczciwy staruszek
zszywa, co trzeba. Szyje i śpiewa włoskie canzony. Lepiej mu się przy tym szyje;
po każdym ściegu zwrotka. A refren na końcu. Jeżeli ma za dużo roboty, to
śpiewa arię z Cyrulika. Pod adresem fryzjera. Wtedy fryzjer polewa sobie głowę
vegetalem i wygala sobie przedziałek. Ze skruchy.
W domu pod ósmym, z balkonami mieszka zegarmistrz. Na parterze
mieszka i nie ma balkonu. Czy chciałby mieć balkon? Nikt nie wie, bo nie
mówi o tym. Jest rudy i w szlafroku. Zmienia strój tylko na pogrzeb służącej.
Wkłada wtedy garnitur marengo, bierze laskę do ręki i smutny kroczy za [ Pobierz całość w formacie PDF ]