[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kiem pustelnik ułożył chłopca na posłaniu w sąsiedniej małej komorze, a do snu otulił go
czule i troskliwie, niby rodzona matka. Pogłaskał króla na dobranoc, kiedy zaś rozstał się z
nim, zasiadł przy ognisku i bez celu i sensu począł trącać pogrzebaczem zalegający wokół
żar. Nagle przerwał to zajęcie, kilkakroć stuknął palcami w czoło, jak gdyby chciał przypo-
mnieć sobie myśl, która uleciała z głowy. Nie powiodło mu się to widać, bo gwałtownie ze-
rwał się z ławy, wszedł do sypialni gościa i zapytał:
 Tyś król?
 Ta-ak...  brzmiała półsenna odpowiedz.
 Jaki król?
 Angielski.
 Angielski? Tedy Henryk nie żyje?
 Niestety! Jam syn jego.
Pustelnik zmarszczył się posępnie. Z mściwą energią załamał kościste ręce. Przez chwilę
stał dysząc szybko, raz po raz przełykając ślinę. Potem rzekł ochrypłym głosem:
 Czy wiesz, że to on wygnał w świat nas, bezdomne włóczęgi?
Nie było odpowiedzi. Starzec, nachyliwszy się, bacznie obserwował pogodną twarz chłop-
ca i nasłuchiwał jego równomiernego oddechu.
 Zpi, śpi głęboko  mruknął, a posępną chmurę na jego twarzy zastąpił wyraz złośliwego
zadowolenia.
Uśmiech przemknął po wargach uśpionego. Pustelnik odwrócił się i mruknął:
 W jego sercu gości tedy radość.
Zaczął teraz myszkować po komorze, jak gdyby szukał czegoś tu i ówdzie. Niekiedy przy-
stawał. Nasłuchiwał. Niekiedy odwracał głowę i zerkał w stronę posłania. Przez cały zaś czas
szeptał i mamrotał coś pod nosem. Wreszcie znalazł to, czego zdawał się szukać: zardzewiały
stary nóż rzeznicki i osełkę. Potem wszedł chyłkiem do swojej stancji, usiadł przy ognisku i
cichaczem jął ostrzyć nóż. Mruczał wciąż, mamrotał, pokrzykiwał. Wiatr wzdychał wokół
samotni, tajemnicze odgłosy nocy napływały z dali. Błyszczące ślepki co śmielszych myszy i
szczurów zerkały na starca ze szpar i szczelin, lecz on, niebaczny na nic, co działo się wokół,
pracował dalej pilnie, zaciekle.
Niekiedy, lecz bardzo rzadko, przeciągał wielkim palcem po ostrzu noża i z satysfakcją
kiwał głową:
 Ostrzejszy  szeptał.  Tak, coraz ostrzejszy.
Nie zdawał sobie sprawy z upływu godzin. Pracował spokojnie, zabawiając się własnymi
myślami, które od czasu do czasu wypowiadał głośno:
 Jego rodzic skrzywdził nas srodze, zniszczył... a teraz upadł w płomienie piekieł! Ha!
Upadł w płomienie piekieł! Uszedł nam... taka była wola boża... Ha! Taka była wola boża, nie
wolno tedy biadać. Ale nie uszedł płomieniom... Ha! Nie uszedł płomieniom. %7łrącym, bezli-
tosnym, okrutnym płomieniom. Płomieniom, które trwają wiecznie!
79
Starzec pracował tak, pracował i pracował mamrocząc, dławiąc się niekiedy zduszonym
chichotem, nie, kiedy zaś rzucając znowu słowa:
 Rodzic jego winowajcą wszystkiego. Ha! Jestem archaniołem, a gdyby nie on, zostałbym
papieżem.
Król poruszył się. Pustelnik bezszelestnie skoczył w stronę posłania, ukląkł z nożem w
podniesionej ręce, schylił się nad leżącym kształtem ludzkim. Chłopiec drgnął znowu. Na
chwilę uchylił powiek, lecz w jego nie widzących oczach myśl nie zabłysła, a wnet spokojny
oddech oznajmił, iż głęboki sen powrócił.
Pustelnik przyglądał się przez czas niejaki i nasłuchiwał bez ruchu, nie oddychając prawie.
Potem opuścił pomału rękę, odpełznął na stronę i rzekł do siebie:
 Północ dawno minęła. Niedobrze, by krzyknął teraz, przypadkiem bowiem mógłby ktoś
przechodzić w pobliżu.
Znowu jął myszkować po swej norze. Tu podejmował strzęp szmaty, tam jeden kawał
rzemienia, ówdzie drugi. Potem wrócił na dawne miejsce i działając z niepoślednią ostrożno-
ścią, zdołał spętać kostki chłopca nie budząc go ze snu. Z kolei próbował związać mu ręce.
Kilkakroć starał się złożyć je na krzyż, lecz król odrzucał zawsze na bok prawe ramię albo
lewe, i to w chwili, kiedy więzy były już przysposobione. Wreszcie jednak, gdy starzec bliski
był rozpaczy, Edward sam skrzyżował ręce i w jednej chwili spowiły go nowe pęta. Pustelnik
założył bandaż pod brodę śpiącego, okręcił go wokół głowy i mocno zawiązał, potem zaś
zręcznie supłał i łączył ze sobą węzły, a czynił to tak sprawnie i delikatnie, że podczas
wszystkich jego zabiegów mały król spał spokojnie i nie poruszył się nawet.
80
ROZDZIAA XXI
HENDON PRZYBYWA Z ODSIECZ
Starzec wymknął się z komory  chyłkiem, ukradkiem, niby kot. Przyniósł niską ławę.
Usiadł na niej. Połowę ciała miał w przymglonym migotliwym blasku, połowę w cieniu. Po-
żądliwym wzrokiem wpił się w uśpionego chłopca. Cierpliwie odbywał wartę nie zważając na
upływ czasu. Ostrzył nóż bez pośpiechu, pomrukując i chichocąc. Wyglądem i postawą przy- [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wyciskamy.pev.pl