[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Ona mnie kochała - wydusiła. - Naprawdę. Trzymała
ten kocyk przez tyle lat... Masz pojęcie, jak bardzo chciałam
mieć coś własnego, co mogłabym dać mojemu dziecku?
A nie miałam nic. Ale teraz mam.
- Miranda? - Emma trzymała słuchawkę obiema ręka-
mi. - Chciałam ci podziękować za kocyk.
Flynn skończył oprawiać ryby i uśmiechnął się. Jego ko-
szula wciąż była wilgotna od jej łez. Twarz Emmy też ciągle
była mokra, ale w głosie coś się zmieniło. Teraz nie była
jedynie uprzejma dla matki. Pragnęła nawiązać z nią głębszy
kontakt.
- Tak mi przykro... - usłyszał. - Pewnie czasami był
S
R
trudny, ale gdyby nie wynajął Flynna, nigdy bym nie po-
znała ciebie ani pozostałej rodziny. Tak... chwileczkę, po-
wiem tylko Flynnowi. - Odwróciła się do niego. - Lloyd
Carter zginął w niedzielę podczas rodeo.
- Rodeo! - mruknął Flynn. - W jego wieku? Zasłużył
sobie na to.
- Flynn! - Emma nie ukrywała rozczarowania tym ko-
mentarzem. - Pogrzeb jest dzisiaj.
- Zapomnij o tym. Nigdzie nie pojedziesz.
- Ale chyba powinnam. Wprawdzie nie byliśmy spo-
krewnieni, ale Miranda była jego żoną i Lloyd jest, to zna-
czy był, ojcem Kane'a i Gabrielle. W takich chwilach ro-
dzina powinna trzymać się razem.
Po raz pierwszy nazwała Fortune'ów swoją rodziną.
- Kochanie, chciałbym, żebyś mogła pojechać, ale to
niebezpieczne.
Musiał szybko zawiadomić kogoś, by sprawdził, kto
przyjechał na pogrzeb. Jeżeli Shaw był tak dobry, jak mó-
wiła Emma, na pewno przysłał człowieka, by jej wypatrywał
wśród żałobników.
- %7łartujesz! Co napisali? Zaczekaj, powiem Flynnowi
- odwróciła się do niego. - Miranda dostała dziś list. Ktoś
próbuje ją szantażować. Chciała, bym była tego świadoma.
- Zgłosiła się na policję? - zapytał Flynn rzeczowo.
Przekazała matce pytanie, ale, sądząc po wyrazie twarzy,
nie otrzymała zadowalającej odpowiedzi. - Zobaczymy.
Kiedy przyjadę na pogrzeb... tak, ale chcę przyjechać. Do-
brze, dobrze, skoro oboje macie nie dać mi żyć, zostanę
tutaj - skrzywiła się, patrząc na Flynna. - Miranda mówi,
że żona Lloyda, Leeza, chyba chce zatrzymać się w San
S
R
Antonio. Nikt nie wie, dlaczego. Nie ma tam ani przyjaciół,
ani rodziny.
Flynn wzruszył ramionami. Ta kobieta zawsze coś kom-
binowała. Z całą pewnością miała zamiar zrobić jakiś użytek
z powinowactwa z Fortune'ami.
Wycierał ręce, gdy słowa Emmy znowu go zaskoczyły.
- Mam lepsze wiadomości - powiedziała matce przez
telefon. - Wychodzę za mąż - zarumieniła się i roześmiała.
- Za Flynna, oczywiście! Nie, właśnie mi się oświadczył.
Jeszcze nie ustaliliśmy terminu. Jedynie to, że chce za-
adoptować dziecko.
Powiedziała matce o ślubie. Chciała się z nią tym po-
dzielić. Flynn uśmiechnął się szeroko, kiedy ucałowała go
w policzek.
- To od Mirandy.
Ona też się uśmiechała, ale uśmiech zaczął nagle blednąc.
- Nie, to nie jest konieczne. Jestem pewna, że twoi pra-
wnicy wszystko załatwią, jak należy, a gdyby nawet nie...
ja wiem, że normalnie małżeństwa mają wspólny majątek.
To nieważne. Jeżeli chcesz... co? - Krew zupełnie odpły-
nęła z jej twarzy. - Dobry Boże!
- Emmo - podszedł do niej. - Co się stało? O co cho-
dzi?
Pokręciła głową, ale nie był w stanie stwierdzić, czy cho-
dziło o niego, czy też o jej matkę. - To za dużo. Nie chcę
ich, słyszysz? Nie możesz mi tego zrobić!
Pieniądze? %7łołądek podszedł mu do gardła. Miranda mu-
siała jej powiedzieć, jak bardzo będzie bogata. On wcale.
nie był z tego bardziej zadowolony niż ona sama, ale jakoś
sobie poradzą.
S
R
- Słuchaj! - Emma wsunęła dłoń we włosy. - Słuchaj,
nie chcę się kłócić. Nie teraz, nie w chwili... - Przełknęła
ślinę. - Wiem, ale ty chyba nie rozumiesz... Pózniej - za-
kończyła wreszcie. - Porozmawiamy pózniej. Potrzebuję
więcej czasu.
Jej oczy były zasnute mgłą, gdy odłożyła słuchawkę.
- Dziesięć milionów! Dziesięć milionów dolarów - wy-
mruczała. - Boże, ja nie chcę tych pieniędzy! Odmówię ich
przyjęcia. Albo je rozdam.
Flynn mimo wszystko poczuł rozbawienie.
- Wątpię, by była na świecie jeszcze jedna osoba tak
zmartwiona nagłym wzbogaceniem.
Nagle zesztywniała.
- Ty wiedziałeś.
- Nie znałem szczegółów, ale, owszem, wiedziałem.
Zdawałem sobie sprawę z sytuacji. Coś wymyślimy, kocha-
nie.
- Przez cały czas wiedziałeś, że to nie będzie drobna
suma na moje utrzymanie.
Poczuł dziwne ukłucie w sercu.
- I co z tego?
Jej oczy nabrały dziwnego wyrazu.
- Ciągle powtarzałeś, że po opłaceniu twojego rachunku
jeszcze sporo mi zostanie. - Roześmiała się nagle, po czym
odsunęła się. - Jestem idiotką. Jak ty się musiałeś ze mnie
śmiać. Nawet kiedy Miaranda zasugerowała umowę przed-
małżeńską, ja...
- Zaraz. Myślisz, że chcę się z tobą ożenić dla pienię-
dzy?
Jej głos był niezwykle spokojny. Zmiertelnie spokojny.
S
R
- To dziwny zbieg okoliczności, prawda? Wczoraj mi
się oświadczyłeś. Dzisiaj dowiaduję się, że mam być bardzo,
bardzo bogata.
Poczuł we wnętrzu rozdzierający ból. Potem ogarnęła
go furia. - Wiem, że zaufanie nie jest twoją mocną stroną,
ale nie sądziłem, że masz mnie za takiego śmiecia.
- Flynn, przepraszam! Nie powinnam była tego mówić.
Ale nigdy mnie nie poprawiłeś. Wiedziałeś, że nie mam
pojęcia o sumie, jak wchodziła w rachubę. Pozwalałeś mi
cieszyć się moimi małymi projektami. Co mam teraz my-
śleć?
Teraz masz mnie kochać. Nie wypowiedział tych słów.
Zrozumiał prawdę. Czym była miłość bez zaufania? Iluzją
zbudowaną na bazie tęsknoty i pustki...
- Kiedyś powiedziałaś, że kiedy ktoś zrobi coś naprawdę
złego, przeprosiny nie wystarczają.
Znowu zbladła jak ściana. I odwróciła się od niego.
- Cóż, nie jestem w stanie cofnąć czasu. - Skierowała
się do tylnych drzwi.
- Dokąd idziesz?
- Na spacer. Po prostu na spacer.
Drzwi zamknęły się za nią. Flynn nie był pewien, czy
to poczucie winy, cierpienie czy złość spowodowały, że po-
zwolił jej wyjść.
Niebo było jaskrawobłękitne, trawa soczyście zielona.
Emma prosiła Flynna, by jej nie kosił. Lubiła czuć ją pod
stopami.
Co ona narobiła? O, Boże, jak mogła to zrobić? Miała
wszystko, wszystko, czego kiedykolwiek pragnęła i kilkoma
słowami wszystko zepsuła.
S
R
Wątpiła we Flynna. Te wątpliwości wyssały z niej całe
życie i pozostawiły bolesną pustkę. Zraniła go.
Pod drzewami tańczyły cienie, ale nie zwróciła na nie
uwagi. Widziała przed sobą jedynie wyraz twarzy Flynna,
gdy oskarżyła go o wiązanie się z nią dla pieniędzy. Sły-
szała jego odmowę przyjęcia przeprosin.
Powiedział, że z nią zostanie, a ona mu uwierzyła. Ale
potem nie przyjął jej przeprosin. A ona... ona odeszła. Zo-
stawiła go, zanim on mógł ją zostawić.
Nagle się zatrzymała. Nie spróbowała niczego wyjaśnić,
załagodzić, poprosić, by jej wysłuchał... ale jak mogła wy-
tłumaczyć to, czego sama nie rozumiała? Dlaczego była go-
towa poddać się wszelkim wątpliwościom, zaakceptować to,
co najgorsze?
Ponieważ wydawało jej się, że jej strach, nie zaś jej ma-
rzenia, stały się rzeczywistością.
Zamknęła oczy i poczuła na twarzy ciepłe promienie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl wyciskamy.pev.pl
- Ona mnie kochała - wydusiła. - Naprawdę. Trzymała
ten kocyk przez tyle lat... Masz pojęcie, jak bardzo chciałam
mieć coś własnego, co mogłabym dać mojemu dziecku?
A nie miałam nic. Ale teraz mam.
- Miranda? - Emma trzymała słuchawkę obiema ręka-
mi. - Chciałam ci podziękować za kocyk.
Flynn skończył oprawiać ryby i uśmiechnął się. Jego ko-
szula wciąż była wilgotna od jej łez. Twarz Emmy też ciągle
była mokra, ale w głosie coś się zmieniło. Teraz nie była
jedynie uprzejma dla matki. Pragnęła nawiązać z nią głębszy
kontakt.
- Tak mi przykro... - usłyszał. - Pewnie czasami był
S
R
trudny, ale gdyby nie wynajął Flynna, nigdy bym nie po-
znała ciebie ani pozostałej rodziny. Tak... chwileczkę, po-
wiem tylko Flynnowi. - Odwróciła się do niego. - Lloyd
Carter zginął w niedzielę podczas rodeo.
- Rodeo! - mruknął Flynn. - W jego wieku? Zasłużył
sobie na to.
- Flynn! - Emma nie ukrywała rozczarowania tym ko-
mentarzem. - Pogrzeb jest dzisiaj.
- Zapomnij o tym. Nigdzie nie pojedziesz.
- Ale chyba powinnam. Wprawdzie nie byliśmy spo-
krewnieni, ale Miranda była jego żoną i Lloyd jest, to zna-
czy był, ojcem Kane'a i Gabrielle. W takich chwilach ro-
dzina powinna trzymać się razem.
Po raz pierwszy nazwała Fortune'ów swoją rodziną.
- Kochanie, chciałbym, żebyś mogła pojechać, ale to
niebezpieczne.
Musiał szybko zawiadomić kogoś, by sprawdził, kto
przyjechał na pogrzeb. Jeżeli Shaw był tak dobry, jak mó-
wiła Emma, na pewno przysłał człowieka, by jej wypatrywał
wśród żałobników.
- %7łartujesz! Co napisali? Zaczekaj, powiem Flynnowi
- odwróciła się do niego. - Miranda dostała dziś list. Ktoś
próbuje ją szantażować. Chciała, bym była tego świadoma.
- Zgłosiła się na policję? - zapytał Flynn rzeczowo.
Przekazała matce pytanie, ale, sądząc po wyrazie twarzy,
nie otrzymała zadowalającej odpowiedzi. - Zobaczymy.
Kiedy przyjadę na pogrzeb... tak, ale chcę przyjechać. Do-
brze, dobrze, skoro oboje macie nie dać mi żyć, zostanę
tutaj - skrzywiła się, patrząc na Flynna. - Miranda mówi,
że żona Lloyda, Leeza, chyba chce zatrzymać się w San
S
R
Antonio. Nikt nie wie, dlaczego. Nie ma tam ani przyjaciół,
ani rodziny.
Flynn wzruszył ramionami. Ta kobieta zawsze coś kom-
binowała. Z całą pewnością miała zamiar zrobić jakiś użytek
z powinowactwa z Fortune'ami.
Wycierał ręce, gdy słowa Emmy znowu go zaskoczyły.
- Mam lepsze wiadomości - powiedziała matce przez
telefon. - Wychodzę za mąż - zarumieniła się i roześmiała.
- Za Flynna, oczywiście! Nie, właśnie mi się oświadczył.
Jeszcze nie ustaliliśmy terminu. Jedynie to, że chce za-
adoptować dziecko.
Powiedziała matce o ślubie. Chciała się z nią tym po-
dzielić. Flynn uśmiechnął się szeroko, kiedy ucałowała go
w policzek.
- To od Mirandy.
Ona też się uśmiechała, ale uśmiech zaczął nagle blednąc.
- Nie, to nie jest konieczne. Jestem pewna, że twoi pra-
wnicy wszystko załatwią, jak należy, a gdyby nawet nie...
ja wiem, że normalnie małżeństwa mają wspólny majątek.
To nieważne. Jeżeli chcesz... co? - Krew zupełnie odpły-
nęła z jej twarzy. - Dobry Boże!
- Emmo - podszedł do niej. - Co się stało? O co cho-
dzi?
Pokręciła głową, ale nie był w stanie stwierdzić, czy cho-
dziło o niego, czy też o jej matkę. - To za dużo. Nie chcę
ich, słyszysz? Nie możesz mi tego zrobić!
Pieniądze? %7łołądek podszedł mu do gardła. Miranda mu-
siała jej powiedzieć, jak bardzo będzie bogata. On wcale.
nie był z tego bardziej zadowolony niż ona sama, ale jakoś
sobie poradzą.
S
R
- Słuchaj! - Emma wsunęła dłoń we włosy. - Słuchaj,
nie chcę się kłócić. Nie teraz, nie w chwili... - Przełknęła
ślinę. - Wiem, ale ty chyba nie rozumiesz... Pózniej - za-
kończyła wreszcie. - Porozmawiamy pózniej. Potrzebuję
więcej czasu.
Jej oczy były zasnute mgłą, gdy odłożyła słuchawkę.
- Dziesięć milionów! Dziesięć milionów dolarów - wy-
mruczała. - Boże, ja nie chcę tych pieniędzy! Odmówię ich
przyjęcia. Albo je rozdam.
Flynn mimo wszystko poczuł rozbawienie.
- Wątpię, by była na świecie jeszcze jedna osoba tak
zmartwiona nagłym wzbogaceniem.
Nagle zesztywniała.
- Ty wiedziałeś.
- Nie znałem szczegółów, ale, owszem, wiedziałem.
Zdawałem sobie sprawę z sytuacji. Coś wymyślimy, kocha-
nie.
- Przez cały czas wiedziałeś, że to nie będzie drobna
suma na moje utrzymanie.
Poczuł dziwne ukłucie w sercu.
- I co z tego?
Jej oczy nabrały dziwnego wyrazu.
- Ciągle powtarzałeś, że po opłaceniu twojego rachunku
jeszcze sporo mi zostanie. - Roześmiała się nagle, po czym
odsunęła się. - Jestem idiotką. Jak ty się musiałeś ze mnie
śmiać. Nawet kiedy Miaranda zasugerowała umowę przed-
małżeńską, ja...
- Zaraz. Myślisz, że chcę się z tobą ożenić dla pienię-
dzy?
Jej głos był niezwykle spokojny. Zmiertelnie spokojny.
S
R
- To dziwny zbieg okoliczności, prawda? Wczoraj mi
się oświadczyłeś. Dzisiaj dowiaduję się, że mam być bardzo,
bardzo bogata.
Poczuł we wnętrzu rozdzierający ból. Potem ogarnęła
go furia. - Wiem, że zaufanie nie jest twoją mocną stroną,
ale nie sądziłem, że masz mnie za takiego śmiecia.
- Flynn, przepraszam! Nie powinnam była tego mówić.
Ale nigdy mnie nie poprawiłeś. Wiedziałeś, że nie mam
pojęcia o sumie, jak wchodziła w rachubę. Pozwalałeś mi
cieszyć się moimi małymi projektami. Co mam teraz my-
śleć?
Teraz masz mnie kochać. Nie wypowiedział tych słów.
Zrozumiał prawdę. Czym była miłość bez zaufania? Iluzją
zbudowaną na bazie tęsknoty i pustki...
- Kiedyś powiedziałaś, że kiedy ktoś zrobi coś naprawdę
złego, przeprosiny nie wystarczają.
Znowu zbladła jak ściana. I odwróciła się od niego.
- Cóż, nie jestem w stanie cofnąć czasu. - Skierowała
się do tylnych drzwi.
- Dokąd idziesz?
- Na spacer. Po prostu na spacer.
Drzwi zamknęły się za nią. Flynn nie był pewien, czy
to poczucie winy, cierpienie czy złość spowodowały, że po-
zwolił jej wyjść.
Niebo było jaskrawobłękitne, trawa soczyście zielona.
Emma prosiła Flynna, by jej nie kosił. Lubiła czuć ją pod
stopami.
Co ona narobiła? O, Boże, jak mogła to zrobić? Miała
wszystko, wszystko, czego kiedykolwiek pragnęła i kilkoma
słowami wszystko zepsuła.
S
R
Wątpiła we Flynna. Te wątpliwości wyssały z niej całe
życie i pozostawiły bolesną pustkę. Zraniła go.
Pod drzewami tańczyły cienie, ale nie zwróciła na nie
uwagi. Widziała przed sobą jedynie wyraz twarzy Flynna,
gdy oskarżyła go o wiązanie się z nią dla pieniędzy. Sły-
szała jego odmowę przyjęcia przeprosin.
Powiedział, że z nią zostanie, a ona mu uwierzyła. Ale
potem nie przyjął jej przeprosin. A ona... ona odeszła. Zo-
stawiła go, zanim on mógł ją zostawić.
Nagle się zatrzymała. Nie spróbowała niczego wyjaśnić,
załagodzić, poprosić, by jej wysłuchał... ale jak mogła wy-
tłumaczyć to, czego sama nie rozumiała? Dlaczego była go-
towa poddać się wszelkim wątpliwościom, zaakceptować to,
co najgorsze?
Ponieważ wydawało jej się, że jej strach, nie zaś jej ma-
rzenia, stały się rzeczywistością.
Zamknęła oczy i poczuła na twarzy ciepłe promienie [ Pobierz całość w formacie PDF ]