[ Pobierz całość w formacie PDF ]

czułem!
- Będzie piorunobicie! - zawołał rozradowany Parker.
Znajdowali się na szczycie łagodnie opadającego płaskowyżu i widzieli prześcieradła
deszczu chłoszczące lasy przed nimi, poniżej purpurowych chmur. Niebo zrobiło się sino-
żółte. Jak przy tornadzie, pomyślał Garraty. To by była dopiero śmierć za życia. Co by
zrobili, gdyby tornado poczo-chrało sobie tyłek o drogę i zaniosło ich wszystkich do
krainy Oz w wirze ziemi, majtających się podeszew i wirujących pestek arbuza?
99
Roześmiał się. Wiatr porwał mu śmiech z ust.
- Pete!
McVries podszedł do niego po skosie. Kulił się pod wiatr, ubranie furkotało z tyłu za nim.
Czarne włosy i biała szrama odcinająca się od opalonej twarzy sprawiały, że wyglądał jak
szalony wilk morski, stojący na rozstawionych nogach na mostku swojej krypy w czasie
sztormu.
- Co? - zaryczał.
- Czy w regulaminie jest przewidziany dopust boży? McVries zastanowił się chwilę.
- Nie, chyba nie. - Zaczął zapinać kurtkę.
- Co się stanie, jeśli w nas trafi piorun? McVries odrzucił głowę w tył i zarechotał.
- Będziemy martwi!
Garraty parsknął i pomaszerował dalej. Niektórzy z lękiem spoglądali w niebo. To nie
będzie miły prysznic. Jak to powiedział Parker? Piorunobicie. Tak, zapowiadało się pio-
runobicie.
Czapka baseballowa przeleciała mu między nogami, obracając się jak fryga. Obejrzał się
przez ramię i zobaczył małego chłopca patrzącego za nią z tęsknotą. Scramm złapał
czapkę i próbował odrzucić dziecku, ale wiatr ją porwał i wielkim bumerangowym łukiem
cisnął na drzewo.
Huknął grom. Białopurpurowe rosochy dzgnęły horyzont. Wicher w koronach sosen wył
jak sto szalonych upiorów.
Karabiny zatrzeszczały mizernym puknięciem korkowca, niemal zagubionym w
piorunach i wichurze. Garraty rozejrzał się nerwowo, pewny, że Olson wreszcie zarobił
kulkę. Ale Olson był nadal na miejscu. Zgubił gdzieś kurtkę; ramiona wystające z krótkich
rękawów koszuli były kościste i chude jak patyki.
To kogoś innego odciągnięto na bok. Chłopaka o twarzy drobnej, wyczerpanej i bardzo
martwej pod latającą na boki gęstą grzywą włosów.
- Gdyby ten wiatr wiał z tyłu, bylibyśmy w Oldtown na wpół do piątej! - krzyknął radośnie
Barkovitch. Wbił żółty kapelusz na głowę aż po uszy, a jego oczy promieniały za-
dowoleniem i obłędem. Garraty nagle zrozumiał. Zapisał w myślach, że ma powiedzieć
McVriesowi: Barkovitch to wariat.
Kilka minut potem wiatr nagle opadł. Grzmoty ucichły do serii basowych pomruków. %7łar
znów przylgnął do nich, lepki i prawie nie do zniesienia.
- Co się dzieje? - zahuczał Collie Parker. - Garraty! Czy ten cholerny stan tak zdziadział,
że nawet na burzę go nie stać?
- Chyba dostaniesz, czego chcesz - powiedział Garraty. - Tyle że nie wiem, czy wtedy
będziesz miał na to ochotę.
- Juu-huu! Raymond! Raymond Garraty!
Garraty poderwał głowę. Przez okropną chwilę spodziewał się zobaczyć matkę i obraz
Percy'ego zatańczył mu przed oczami. Ale to była starsza pani, przyglądająca mu się
spod  Vogue'a" jak spod daszka.
- Stara baba - mruknął u jego boku Art Baker.
- Wydaje mi się miła. Znasz ją?
100
- Znam ten typ. Moja ciotka Hattie wygląda kropka w kropkę tak samo. Uwielbia jezdzić
na pogrzeby i uśmiechnięta od ucha do ucha snuje się między żałobnikami, którzy
płaczą, rozpaczają i odchodzą od zmysłów. Jak kot, który wgramolił się do klatki z
ptakiem.
- To pewnie matka majora - zażartował Garraty, ale Baker się nie roześmiał.
- Ciotka Hattie miała dziewięcioro dzieci. Dziewięcioro, Garraty. Pochowała czworo z nich
z tym samym wyrazem na gębie. Swoje własne dzieci. Niektórzy ludzie lubią patrzeć na
śmierć innych. Nie mogę tego pojąć, a ty?
- Też nie - powiedział Garraty. Baker go drażnił. Znów rozległ się grom. - Ta twoja ciotka
Hattie już nie żyje?
- %7łyje. - Baker popatrzył w niebo. - Pewnie siedzi na werandzie w bujanym fotelu. Już nie
może chodzić. Tylko siedzi, buja się i słucha wiadomości przez radio, I uśmiecha się za
każdym razem, kiedy podają dane o ofiarach różnych katastrof. - Baker roztarł łokcie
dłońmi. - Widziałeś kiedy, żeby kotka zjadła swoje kocięta?
Garraty nie odpowiedział. Atmosfera była naładowana elektrycznością, jak to przed
burzą. Wydawało mu się, że widzi Pokrakę D'Allesio przypatrującego mu się ze swojej
ciemności.
Wreszcie powiedział do Bakera:
- Czy w twojej rodzinie wszyscy pasjonują się umieraniem?
Baker uśmiechnął się blado.
- No cóż, ja też przez parę lat myślałem, że będę przedsiębiorcą pogrzebowym. Dobra
robota. Przedsiębiorca pogrzebowy ma co jeść nawet podczas wielkiego kryzysu.
- A ja chciałem wyrabiać pisuary. Przyjmowałbym zamówienia od kin, kręgielni i tym
podobnych. Zamówienia pewne jak w banku. Ile wytwórni pisuarów może być w kraju?
- Chyba już mi się odechciało zostać przedsiębiorcą pogrzebowym - westchnął Baker. -
Ale to nieważne. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wyciskamy.pev.pl