[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ki w szafach.
Przez pół dnia Kay uśmiechała się radośnie, lecz teraz,
tuż przed spotkaniem, denerwowała się. Jak rozma-
wiają ludzie, którzy spędzili z sobą noc? Czy zmienia
S
R
coś fakt, że pracuje w ogrodzie kochanka? Jak się w tej
sytuacji zachować?
Aby zapomnieć o dręczącym dylemacie, zabrała się do
rąbania drewna na opał. Wysiłek fizyczny dotychczas po-
magał, lecz tym razem zawiódł. Ogarnęły ją złe przeczu-
cia. Dostała gęsiej skórki.
Okrężną drogą zachęcała Dominica, by uporządkował
rzeczy zmarłej żony. Stale zwlekał, a zajął się tym zaraz
po upojnej nocy! Co to oznacza?
Spodziewała się, że zastanie go w ogrodzie, że jak zwy-
kle będzie udawał, iż coś robi. To pretekst, aby być koło
niej. Tymczasem nigdzie go nie widać. Podejrzane.
Zaczęła pielić, pocieszając się, że wyjechał w pilnej
sprawie. Zajęła się usuwaniem rozrośniętego rabarbaru.
Chciała wyciągnąć cały korzeń, więc na klęczkach cierp-
liwie go obkopywała.
- Dzień dobry.
Kay drgnęła i przecięła korzeń.
- Och! Przez ciebie reaguję nerwowo.
- Wiem. Wystarczy dotknąć pewnego miejsca.
Gdy Kay spąsowiała, dodał:
- Cieszy mnie, że pamiętasz.
- Jak mogłabym zapomnieć?
- Myślałem, że przyjdziesz się przywitać.
- Mam mnóstwo do zrobienia i ty chyba też. Nie chcia-
łam przeszkadzać.
- Za pózno martwisz się o mój spokój. Zakłócenie jest
trwałe... Zostaw zielsko. Widzisz? - Pokazał duże pudło.
- Wreszcie cię posłuchałem.
- Czemu akurat dziś to wyrzucasz?
- To po prostu stare rzeczy. Nie należy liczyć na to, że
potraktujesz mnie poważnie, poślubisz i wprowadzisz się
S
R
do domu, w którym wszędzie są rzeczy Sary. Nie mogę
uparcie trzymać się przeszłości.
- Zlub? Przeprowadzka?
Sądziła, że się przesłyszała. Za mało się znali, więc na
razie małżeństwo nie wchodziło w grę. Jeszcze nie oswoi-
ła się z myślą, że spędzili razem noc.
- Chodz - rzekł Dominic.
Położył rzeczy na stosie suchych gałęzi i podpalił.
Kay postanowiła, że sama nie wspomni o małżeństwie.
A jeśli Dominic znowu poruszy ten temat? Hm, wtedy...
wymyśli coś na poczekaniu. To tak prędko się nie zdarzy.
Małżeństwa byłoby szaleństwem.
- Przypilnuj ognia, a ja pójdę po następne pudło.
- Dobrze.
Dorzuciła gałęzi, aby suknie Sary paliły się żywym
ogniem.
Dominic stwierdził, że operacja, której się bał, nie jest
taka przykra. Raz czy dwa zawahał się przed wrzuceniem
czegoś w płomienie. Lecz dopiero po otwarciu małego
pudła zawahał się, zwlekał.
Kay przykucnęła obok.
- O co chodzi?
- O to. - Westchnął smutno. - Patrz!
W pudełku leżał biały miś.
- Sara była w ciąży. Rozzłościła się, że kupiłem za-
bawkę, bo według niej to zły znak. Wyzywanie losu.
- Nikt nie ma wpływu na swój los, chociaż nam się
zdaje, że możemy coś zmienić.
Dominic rzucił misia w ogień i wstał. Kay chwyciła go
za rękę.
- Byłem nieprawdopodobnie szczęśliwy. Chciałem
podzielić się radością z całym światem, ale Sara prosiła,
S
R
żebym zachował tajemnicę przez pierwsze niepewne mie-
siące. A potem nie było sensu mówić. Teściowie strasznie
rozpaczali i nie miałem sumienia pogłębiać ich bólu.
- Rozumiem cię.
Objęli się, a w ich oczach pojawiły się łzy.
Dominic płakał nad okrucieństwem losu.
Kay przypomniała sobie pierwsze spotkanie, gdy po-
mylił ją ze zmarłą żoną. I natarczywie pytał o Polly. Wte-
dy sądziła, że to niegrozne. Teraz doszła do wniosku, że
oszukiwała się, bo Dominic nie jest uleczony, nie przebo-
lał straty. Ona i Polly stanowią namiastkę rodziny, której
się nie doczekał.
Oboje mieli złudzenia.
Dominic łudził się, że można zapełnić puste miejsce po
zmarłej żonie i nienarodzonym dziecku. Palił pamiątki,
ponieważ uznał, że już nie są potrzebne jako rekwizyty.
Kay łudziła się, że pocałunek nieznajomego zbudzi ją
do innego życia. Chciała pomóc mu się wyleczyć, ale
swym nieprzemyślanym wtrącaniem się jedynie pogorszy-
ła sprawę. I to bardzo.
Zadzwonił budzik, więc ucieszyła się, że ma pretekst [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wyciskamy.pev.pl