[ Pobierz całość w formacie PDF ]
W ten sposób - pomyślał Bula - złodziej miał pewność, że - po pierwsze: portfel
zostanie oddany właścicielowi, a po drugie: milicja przekona się, że istotnie oddano go bez
dowodu osobistego.
- Czy nazwisko Habera coś panu mówi? - spytał.
- Habera? Pierwsze słyszę.
- A Smaczyk?
Rybak pokręcił głową.
- Niestety.
- Czy spotkał pan już kiedyś przedtem tego człowieka, który był tam na dole w kurtce i
czapce?
- Nie. Z całą pewnością. Muszę panu powiedzieć - dodał po chwili - że miałem pietra.
Wie pan przecież - mrugnął porozumiewawczo do Buli - że nie mam alibi.
Kapitanowi nie udało się ukryć odruchu niechęci. Wstał, wezwał kaprala z kancelarii i
polecił mu spisać zeznania Rybaka.
- Całą noc nie zmrużyłem oka. To wszystko po prostu nie mieści mi się w głowie. -
Płata usiadł na krześle, które przed chwilą zajmował Rybak. Ręce położył na kolanach.
- Przykro mi - powiedział Bula - ale nie mogę panu powiedzieć nic pocieszającego.
Wszystko wskazuje na to, że któreś z was dało napastnikowi klucze, żeby mogli zrobić kopie.
Chyba że posłużyli się pana kluczami.
- Panie kapitanie, muszę zaprotestować. Ja...
- Odzie pan trzyma klucze?
- W domu? W biurku, w szufladzie. Mówiłem już panu...
- Kto z domowników ma dostęp do tej szuflady?
- Klucz od biurka noszę zawsze przy sobie.
- Macie sprzątaczkę?
- Nie.
Bula usiadł. Wziął do ręki raport dzielnicowego i ponownie przebiegł go wzrokiem.
- Tak - powiedział, odkładając papier. - To wygląda na fachowca.
Płata wskazał palcem leżący na biurku formularz.
- To?
- Myślę - powiedział powoli kapitan - że ten napad zaplanował ktoś doskonale obeznany
ze zwyczajami panującymi na poczcie. Zwłaszcza na pańskiej poczcie - dodał z naciskiem.
- Pan mnie podejrzewa - było to beznamiętne, pomimo ostrego brzmienia głosu,
stwierdzenie faktu. - To absurd. Po tylu latach ciężkiej pracy. Trudno. A te - jak pan to
nazywa zwyczaje - są powszechnie znane.
Bulę ponownie uderzyła logika rozumowania tego zasuszonego człowieczka.
- Przyzna pan jednak - powiedział - że łatwiej byłoby to zrobić pracownikowi poczty.
- Tak samo jak łatwiej byłoby otruć kogoś aptekarzowi niż na przykład mnie czy
kolejarzowi. A jednak jeśli ktoś zostanie otruty, to sprawców nie szukacie wyłącznie wśród
aptekarzy. Panie kapitanie... - Płata przerwał nagle i zamyślił się. - Oczywiście! - wykrzyknął
po chwili. - Pan mówił, że ten, kto do was wtedy dzwonił, kto zawiadomił was o napadzie,
podał moje nazwisko. Przecież gdybym to był rzeczywiście ja, to nie przedstawiałbym się
panu.
- A skąd ten ktoś znał pana nazwisko?
- Wszystko jedno!
Bula oparł się wygodnie i położył ręce na biurku.
- To nie jest wszystko jedno. Najlepszy dowód, że pan przedstawia ten fakt jako
argument, który ma świadczyć o pana niewinności. To przecież można było przewidzieć.
Milicja nie będzie podejrzewać, że bandyta telefonując po prostu jej się przedstawił.
Logiczne?
Płata nie odpowiedział. Wyglądało na to, że słowa kapitana nie dotarły do jego
świadomości.
- Czy ma pan pozwolenie na broń? - spytał Bula.
Płata poruszył się niecierpliwie na krześle.
- Nie mam. Kiedyś, w czasie okupacji... byłem w organizacji. Oddałem w czterdziestym
piątym roku. To stare dzieje...
A więc jednak - pomyślał Bula. Spuścił głowę i zaczął kreślić palcem fantazyjne figury
na szklanej płycie biurka. To, czego się dotychczas dowiedzieli, nie wyjaśniało w
najmniejszym stopniu sprawy tajemniczego telefonu. Sprawcom istotnie powinno było
zależeć na tym, żeby milicja dowiedziała się o napadzie jak najpózniej. A jednak dali znać.
Kapitan wykluczał hipotezę przypadkowego świadka . Jednak gdyby napastnikiem był
Płata, Habera powinna go była poznać. Oczywiście przy daleko posuniętej dobrej woli można
było uwierzyć w to, że zamaskował się i przebrał w sposób wykluczający rozpoznanie, że
dziewczyna pod wpływem szoku nie zwróciła uwagi na jego głos, gesty czy inne
charakterystyczne cechy sylwetki swojego zwierzchnika.
Istniała jeszcze jedna możliwość. Daleko prostsza. Habera mogła być wspólniczką
Płaty. Skoro ten umiał obchodzić się z bronią; postrzał w prawe ramię nie groził dziewczynie
żadnymi komplikacjami. Nawet jeżeli Litka nie miałaby z napadem nic wspólnego, taki
postrzał rzucał pewne światło na okoliczności przestępstwa. Ktoś, kto łakomi się na cudze
pieniądze, nie musi jeszcze być mordercą. Strzelił do dziewczyny, uderzył ją w głowę. Potem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl wyciskamy.pev.pl
W ten sposób - pomyślał Bula - złodziej miał pewność, że - po pierwsze: portfel
zostanie oddany właścicielowi, a po drugie: milicja przekona się, że istotnie oddano go bez
dowodu osobistego.
- Czy nazwisko Habera coś panu mówi? - spytał.
- Habera? Pierwsze słyszę.
- A Smaczyk?
Rybak pokręcił głową.
- Niestety.
- Czy spotkał pan już kiedyś przedtem tego człowieka, który był tam na dole w kurtce i
czapce?
- Nie. Z całą pewnością. Muszę panu powiedzieć - dodał po chwili - że miałem pietra.
Wie pan przecież - mrugnął porozumiewawczo do Buli - że nie mam alibi.
Kapitanowi nie udało się ukryć odruchu niechęci. Wstał, wezwał kaprala z kancelarii i
polecił mu spisać zeznania Rybaka.
- Całą noc nie zmrużyłem oka. To wszystko po prostu nie mieści mi się w głowie. -
Płata usiadł na krześle, które przed chwilą zajmował Rybak. Ręce położył na kolanach.
- Przykro mi - powiedział Bula - ale nie mogę panu powiedzieć nic pocieszającego.
Wszystko wskazuje na to, że któreś z was dało napastnikowi klucze, żeby mogli zrobić kopie.
Chyba że posłużyli się pana kluczami.
- Panie kapitanie, muszę zaprotestować. Ja...
- Odzie pan trzyma klucze?
- W domu? W biurku, w szufladzie. Mówiłem już panu...
- Kto z domowników ma dostęp do tej szuflady?
- Klucz od biurka noszę zawsze przy sobie.
- Macie sprzątaczkę?
- Nie.
Bula usiadł. Wziął do ręki raport dzielnicowego i ponownie przebiegł go wzrokiem.
- Tak - powiedział, odkładając papier. - To wygląda na fachowca.
Płata wskazał palcem leżący na biurku formularz.
- To?
- Myślę - powiedział powoli kapitan - że ten napad zaplanował ktoś doskonale obeznany
ze zwyczajami panującymi na poczcie. Zwłaszcza na pańskiej poczcie - dodał z naciskiem.
- Pan mnie podejrzewa - było to beznamiętne, pomimo ostrego brzmienia głosu,
stwierdzenie faktu. - To absurd. Po tylu latach ciężkiej pracy. Trudno. A te - jak pan to
nazywa zwyczaje - są powszechnie znane.
Bulę ponownie uderzyła logika rozumowania tego zasuszonego człowieczka.
- Przyzna pan jednak - powiedział - że łatwiej byłoby to zrobić pracownikowi poczty.
- Tak samo jak łatwiej byłoby otruć kogoś aptekarzowi niż na przykład mnie czy
kolejarzowi. A jednak jeśli ktoś zostanie otruty, to sprawców nie szukacie wyłącznie wśród
aptekarzy. Panie kapitanie... - Płata przerwał nagle i zamyślił się. - Oczywiście! - wykrzyknął
po chwili. - Pan mówił, że ten, kto do was wtedy dzwonił, kto zawiadomił was o napadzie,
podał moje nazwisko. Przecież gdybym to był rzeczywiście ja, to nie przedstawiałbym się
panu.
- A skąd ten ktoś znał pana nazwisko?
- Wszystko jedno!
Bula oparł się wygodnie i położył ręce na biurku.
- To nie jest wszystko jedno. Najlepszy dowód, że pan przedstawia ten fakt jako
argument, który ma świadczyć o pana niewinności. To przecież można było przewidzieć.
Milicja nie będzie podejrzewać, że bandyta telefonując po prostu jej się przedstawił.
Logiczne?
Płata nie odpowiedział. Wyglądało na to, że słowa kapitana nie dotarły do jego
świadomości.
- Czy ma pan pozwolenie na broń? - spytał Bula.
Płata poruszył się niecierpliwie na krześle.
- Nie mam. Kiedyś, w czasie okupacji... byłem w organizacji. Oddałem w czterdziestym
piątym roku. To stare dzieje...
A więc jednak - pomyślał Bula. Spuścił głowę i zaczął kreślić palcem fantazyjne figury
na szklanej płycie biurka. To, czego się dotychczas dowiedzieli, nie wyjaśniało w
najmniejszym stopniu sprawy tajemniczego telefonu. Sprawcom istotnie powinno było
zależeć na tym, żeby milicja dowiedziała się o napadzie jak najpózniej. A jednak dali znać.
Kapitan wykluczał hipotezę przypadkowego świadka . Jednak gdyby napastnikiem był
Płata, Habera powinna go była poznać. Oczywiście przy daleko posuniętej dobrej woli można
było uwierzyć w to, że zamaskował się i przebrał w sposób wykluczający rozpoznanie, że
dziewczyna pod wpływem szoku nie zwróciła uwagi na jego głos, gesty czy inne
charakterystyczne cechy sylwetki swojego zwierzchnika.
Istniała jeszcze jedna możliwość. Daleko prostsza. Habera mogła być wspólniczką
Płaty. Skoro ten umiał obchodzić się z bronią; postrzał w prawe ramię nie groził dziewczynie
żadnymi komplikacjami. Nawet jeżeli Litka nie miałaby z napadem nic wspólnego, taki
postrzał rzucał pewne światło na okoliczności przestępstwa. Ktoś, kto łakomi się na cudze
pieniądze, nie musi jeszcze być mordercą. Strzelił do dziewczyny, uderzył ją w głowę. Potem [ Pobierz całość w formacie PDF ]