[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kawalera w tej Warszawie, że tak żyć bez ciebie nie może, co?
Roześmiałam się, nie wyczuwając w jej głosie niczego podejrzanego. Dziadkowie często
droczyli się ze mną na temat moich domniemanych podbojów miłosnych. Sąsiadka twierdziła
przecież, że uparłam się jechać do szkoły w Warszawie po to, żeby złapać lepszego męża.
- Kiedyś ci go przedstawię, babciu. Na pewno.
Cmoknęłam ją w policzek na dobranoc i zabrałam telefon do siebie. Starannie
zamknęłam drzwi. Nie musiałam długo czekać na upragniony sygnał.
- Filip, to ja - szepnęłam.
Zachichotałam, czując w sobie nadmiar musującego wina Edyty, i opowiedziałam mu o
babcinej dociekliwości.
- Wiesz, mam pewną propozycję - wymruczał mi do ucha. Chyba był w łazience. W tle
szumiała lejąca się z kranu woda. - Co ty na to, żebyśmy powtórzyli jutro scenę z niedawnego
sobotniego wieczoru?
Zakryłam usta poduszką, żeby nie roześmiać się głośno.
- Ty świntuchu!... - pisnęłam zachwycona. - Oczywiście, że chcę.
Już miałam się rozłączyć, lecz coś mnie powstrzymało.
72
- Przypomniałam sobie o czymś - rzekłam z największą powagą, na jaką było mnie stać.
_ O czym?
W głosie Filipa wyczułam niepokój.
- Chciałam ci powiedzieć, żebyś... Nie zapomnij zakręcić kranu, kiedy będziesz
wychodził!
I szybko odłożyłam słuchawkę.
Nawet nie musiałam specjalnie babci prosić, żeby zajęła się Cinką. Kilera nie wzięłam,
bo kiedy Wujek przeprowadził się na dobre do domu dla letników, zabrał ze sobą dwa własne
wilczury. Nie miałam ochoty sędziować walkom psów.
Udałam, że wybieram się autobusem do Edyty. Na krzyżówkach za lasem czekał Filip.
- Zlicznie wyglądasz, kotku - szepnął, gdy wśliznęłam się do auta.
Tak bardzo chciałam to od niego usłyszeć.
- Ale jesteś miły. - Rozpromieniłam się. Po raz pierwszy, wyjeżdżając do Kostomłotów,
nie miałam na sobie dżinsów ani dresu do biegania. Strój do jazdy konnej trzymałam w
siodłami Wujka, więc mogłam sobie pozwolić na włożenie sukienki mamy. Aktualna moda
naśladowała styl lat osiemdziesiątych, a malinowa czerwień harmonizowała z jasnym
kolorem moich długich włosów.
- Przez Michałków? - upewnił się Filip. Kiwnęłam głową. Dopóki istniała szansa, że
minie nas
ktoś znajomy, trzymaliśmy się z dala od siebie. Wdychałam subtelną woń niebieskiego
 Maklera" i patrzyłam na dłonie oparte na kierownicy. Jak one cudownie potrafią pieścić...
73
Na międzynarodówce z daleka rzucała się w oczy kolejka do przejścia granicznego. Jak
zwykle przed weekendem, panował tłok. Większość oczekujących aut miała numery
Wspólnoty Niepodległych Państw. To handlarze wracający ze Stadionu Dziesięciolecia lub
sprowadzający samochody z Europy Zachodniej.
Za zakrętem krajobraz zmienił się radykalnie. Odsunęłam szybę, aby wpuścić zapach
dojrzewającego w polu żyta. Choć nie było wiatru, listki przydrożnych topoli uderzały o
siebie i w powietrzu rozbrzmiewały podobne do cmoknięć klaśnięcia. Aąka na piaskach
calutka w kwiatach. Fiolet ostów, biel dzikiej marchwi, żółć dziewanny. Oświetlona letnim
słońcem łąka wyglądała niczym obraz impresjonisty i mimowolnie przypomniała mi się żona
Wasyla, a zaraz potem Lolita. Ale nie chciałam już o tym myśleć. Wujek poradzi sobie jakoś,
biorąc kredyt, a pózniej Filip coś wymyśli. W końcu dostanie to gospodarstwo, bo Wujek nie
ma innej rodziny. Chciał przepisać je na siostrzeńca już wcześniej, lecz chyba się rozmyślił -
bo nie wierzę, że to Filip nie chciał - i zaczął hodować araby. Stale powtarza, że pozbędzie się
ziemi dopiero wtedy, gdy zniedołęż-nieje.
- Kochanie?... - zamruczał Filip tuż przy moim karku, zwolniwszy rozpędzonego
volkswagena.
- Najpierw konie.
Byłam nieugięta. Niech sobie poczeka! Jednak gdy droga zagłębiła się w las, przez
wpółprzymknięte okno wleciał ostry zapach sosen. Popatrzyliśmy na siebie, po czym Filip
bez słowa skręcił w brukowaną drogę Zwirusa, zjechał z wału, a po chwili jeszcze raz skręcił
w leśną
74
ścieżkę, wijącą się między drzewami aż do małej polanki, ukrytej w gęstwinie.
Silnik zgasł, a ja poczułam na policzku tak dobrze znane łaskotanie pięciu biegnących
pajączków. Wyrwał mi się jęk rozkoszy i zarazem lęku, wywołanego osobliwym
skojarzeniem.
- Chodz - powiedział Filip i podał mi rękę. Wyciągnął mnie z samochodu. Las
przyglądał się nam, wstrzymawszy oddech. Nie odezwał się ani jeden ptak. Kładąc się na
mchu, zdążyłam pomyśleć, że tak przecież musi wyglądać niebo. I nawet mogą w nim rosnąć
zielone drzewa...
Otworzyłam oczy, zdumiona zachowaniem Filipa. Przed chwilą niecierpliwie wyłuskiwał
mnie z sukienki. Teraz klęczał bez koszuli i wpatrywał się w dal jak zahipnotyzowany.
- Zobaczyłeś Pamelę Anderson czy Jennifer Lopez? -spytałam kąśliwie.
- Ciii... - Położył mi palec na ustach.
Ostrożnie uniosłam się na łokciach. Teraz i ja słyszałam. Ktoś bardzo szybko biegł przez
las, lecz za krzakami nie było go widać. Mimo woli przypomniał mi się martwy Chińczyk.
Tupot nóg stawał się coraz wyrazniejszy i wiedziałam, że za moment ktoś wpadnie na
polankę, gdzie stał nasz samochód.
Po chwili ją zobaczyliśmy. Ania przecięła skraj polany i zniknęła w zaroślach. Uciekała
w panice. Nawet się na nas nie obejrzała.
Dłuższą chwilę czekaliśmy na tego, kto ją tak przestraszył. Nikt się jednak nie pojawił.
75
Pierwszy oprzytomniał Filip. Wyprostował się, otrzepując kolana z igliwia. Wciąż
drżałam, więc pomógł mi się podnieść.
- Jedzmy do domu - błagałam, szczękając zębami. Nie mam ochoty na konie ani na nic
innego.
Przed oczyma wciąż miałam obraz nieżywego Chin czyka, który niedawno wpatrywał się
we mnie rozszerzonymi strachem martwymi zrenicami.
Rozdział ósmy
Filip przekonał mnie, że to bezpodstawne obawy.
- Przecież nikt jej nie gonił - powtarzał do znudzenia.
- Może masz rację - poddałam się w końcu sile jego perswazji. - Jestem
przewrażliwiona, za dużo o tym wszystkim myślę. Tylko zepsułam nastrój.
- Nie ty, aniołku. Sam jestem sobie winien. Dziewczyna się czegoś przestraszyła, a ja
zareagowałem tak, że i ty niepotrzebnie się zlękłaś. Ta jej niby-ucieczka to jeszcze nic
takiego. Ty się boisz pająków, a ona może myszy? Niewykluczone, że po prostu
przypomniała sobie o włączonym żelazku.
- Albo Zwirus kąpał się nago... Filip roześmiał się na całe gardło.
- Widzę, że humor już ci się poprawił. W takim razie może dasz się namówić na konie
jutro z samego rana? Moglibyśmy w siodle obejrzeć wschód słońca. W formie rekompensaty
za dzisiaj. Co ty na to?
Wyraziłam wielkie zdziwienie.
- Czy ty wiesz, że pierwszy raz proponujesz mi spotkanie w weekend? Nie liczę tego,
kiedy ukradli Lolitę.
77
Wykonał teatralny gest udawanej rozpaczy.
- Naprawdę? - zagrał zdumienie z wprawą zawodowego klauna i, chwytając się za klatkę
piersiową w po-, zorowanym ataku serca, zawołał: - O, bogowie! Co ta Broszka wyprawia z
uczciwym człowiekiem!
Zaśmialiśmy się oboje. Tak naprawdę humor wcale mi się nie poprawił, ale nie chciałam
tego okazywać. Filip niepotrzebnie by się zamartwiał. Praca weterynarza jest i tak stresująca.
A teraz jeszcze ta afera z Lolitą. Nie wiem czemu byłam przekonana, że Ani grozi
niebezpieczeństwo. Tylko po to, żeby ją zobaczyć i z nią porozmawiać, zgodziłam się na
jutrzejszy wypad.
Filipa wezwano do nagłego przypadku. Koń z ostrą kolką wymagał kilku godzin [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wyciskamy.pev.pl